Artykuły

W łódzkim orszaku

Nasze teatry, te które nie mają w szyldzie przymiotnika: objazdowy, rzadko ruszają się ze swych pieleszy. Trzeba okazji od wielkiego dzwonu, aby wyprawiły się do innego miasta. Ciągle brak nam tych wizyt po sąsiedzku, które tak bardzo odświeżają życie teatralne; są atrakcyjne dla obu stron: artystów i publiczności. Ci pierwsi, wiedzący na jakie przyjęcie mogą liczyć wśród swoich, na wyjezdnym muszą zdobywać publiczność. A drudzy? Chętnie oglądają na scenie nowe twarze.

Panorama XXX-lecia wywołała ożywiony ruch dośrodkowy. Kompanie aktorskie ze wszystkich stron kraju spieszą do stolicy. A mieszkańcy miast, którzy wyzbywają się na kilka dni rozkoszy teatralnych - w imię przysporzenia splendoru własnej scenie poza rogatkami - czekają także na rewanż stolicy, czyli większy ruch odśrodkowy. Oni pragną witać u siebie stołecznych aktorów.

Ostatnio mieliśmy najazd łódzki z Teatrem Wielkim wsławionym niejedną ciekawą inscenizacją, z Teatrem Lalek "Pinokio". Nie zabrakło w tym orszaku scen dramatycznych.

Z RĘKĄ NA SUMIENIU

Przez trzy wieczory (tylko!) radował wielce warszawiaków Teatr Nowy z Łodzi, a ściśle mówiąc "Kubuś Fatalista i jego pan". Niektórzy dzielą teatr na rozrywkowy i poznawczy. Zdarzają się jednak (niezbyt często, niestety) przedstawienia, które łączą w sobie harmonijnie te dwa przymioty. Należy do nich właśnie łódzka inscenizacja powieści francuskiego filozofa z XVIII wieku Denisa Diderota, powieści do dziś będącej ulubioną lekturą. A także pokusą dla teatru, ze względu na barwność i soczystość postaci tytułowych, ich niezwykłe przygody o posmaku dobrej sensacji i płynące z tych przygód nauki moralne, wygłaszane przez autora nie ex cathedra, lecz w sposób przewrotny, z finezją i dużym poczuciem humoru. O takich utworach zwykło się mówić: bawiąc, uczą i jest to jedna z najwyższych pochwał.

Przedstawienie ukazuje w sposób nader atrakcyjny to, co najcenniejsze w tej starej, lecz kryjącej nie przebrzmiałe mądrości księdze. Odkrywa ona zalety i ułomności ludzkiej natury, przy czym ostateczne zwycięstwo daje zawsze optymizmowi i zdrowemu rozsądkowi, podsyca wiarę w równowagę sił.

Kubuś Fatalista, wbrew fatalnemu przydomkowi i przeciwnościom losu, wyznaje zasadę: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I z każdej opresji - z ręką na sumieniu, jak sam rzecze - wychodzi cało. Postać to niby nieporadna, dająca się zaskakiwać przez nieprzewidziane zdarzenia, a jednak mająca swój rozum, godność, chytrość i przebiegłość, dzięki którym wygrywa niejeden pojedynek ze swym panem i z samym życiem.

Grający w łódzkim przedstawieniu głównego bohatera Bogusław Sochnacki w każdej scenie trafia w prawdziwy, szczerze brzmiący ton.

Cały ten "Wieczór teatralny w dwóch częściach" - jak zapowiada go afisz - urzeka lekkością, wdziękiem i pomysłowością inscenizacyjną. Opowieści Kubusia, nie lada gawędziarza (Sochnacki sprostał trudnej sztuce gawędziarstwa) przybierają na scenie nader atrakcyjną formę teatralną. Reżyser nie uronił nic z wieloznaczności i wielobarwności powieści (w świetnym przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego), zgrabnie skonstruował scenariusz, przetykając go piosenkami, i zdecydowaną ręką poprowadził aktorów.

Pokazują oni nie tylko giętkość psychiczną (większość wykonawców gra po kilka ról, wciela się w osoby o odmiennych charakterach), ale także imponującą sprawność fizyczną. A nie jest ona wcale, jak wiemy, regułą wśród naszych zespołów aktorskich; wprost przeciwnie, bywa częstym tematem anegdotek. Tutaj sprawdza się porzekadło, że dla aktora chcącego - i odpowiednio przygotowanego - nie ma nic trudnego.

Wszyscy realizatorzy tego przedstawienia pokazali na czym polega magia teatru; jak słowo, nie pisane, przecież specjalnie dla ceny, może na niej ożyć, nabrać plastycznych kształtów; jak dawna literatura (nieraz już tak bywało) dobrze służy współczesnemu widowisku. Oddajmy co należy łodzianom, którzy pierwsi poznali się na walorach tego spektaklu. Towarzystwo Przyjaźni Łodzi uhonorowało go w tym roku nagrodą Srebrnej Łódki.

Szkoda, że zespół pokazał się w Warszawie tylko trzykrotnie. Do Łodzi jednak niedaleko i namawiam wszystkich na tę podróż i spotkanie z "Kubusiem Fatalistą i jego panem".

Z SIŁĄ WYRAZU

Czasem, choć nie żyjemy w epoce gwiazd, lecz raczej teatru zespołowego, warto wybrać się do teatru dla jednej tylko roli, dla jednego aktora. Jeśli by ktoś zapytał dlaczego Teatr Powszechny w Łodzi przywiózł do stolicy właśnie "Matkę Courage" Bertolta Brechta, odpowiedź jest prosta. Ze względu na tytułową bohaterkę - Jadwigę Andrzejewską. Rola ta skusiła już niejedną wielką aktorkę (grała ją m. in. Irena Eichlerówna); ma bowiem dużą rozpiętość dramatyczną, pozwala na swobodną interpretację.

Jadwiga Andrzejewska ukazuje w sposób prosty i przejmujący rolę markietanki, której egzystencja wiąże się z czasem wojny (ciągnie swój wóz z towarem za wojskiem), a którą ta wojna doświadcza najciężej, zabierając jej wszystkie dzieci. Nawet to największe nieszczęście nie jest w stanie jej złamać. Łódzka aktorka dysponuje wspaniałą techniką (cóż za dykcja - uczcie się młodzi). A w ostatnich zwłaszcza scenach zdobyła warszawską publiczność wielką siłą wyrazu. Słowa Brechta

"Wy, którzy wynurzycie się z potopu

W którym myśmy utonęli, wspomnijcie,

Gdy będziecie mówić o naszych słabościach,

Także o tej ponurej epoce, której zdołaliście ujść" - nie przebrzmiały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji