Artykuły

"Szewcy" w lożach

Od pewnego czasu (vide "Balkon" i "Ameryka" (JERZY GRZEGORZEWSKI czerpie pomysły do swych przedstawień z architektury gmachów teatralnych, w których przyszło mu pracować, w "SZEWCACH" S. I. WITKIEWICZA, ostatniej premierze Teatru im. S. Jaracza (23.IX.1973), Grzegorzewski wyzyskał - chyba jak dotąd najpełniej i najkonsekwentniej - możliwości tkwiące w naturalnej formie widowni i sceny. W tym wypadku miał, jak wiadomo, do dyspozycji secesyjną salę, obrzeżoną po bokach lożami wyniesionymi nad krzesła parteru do poziomu sceny. Stawiając na scenie po obu stronach identyczne loże, Grzegorzewski w niezwykle prosty sposób usprawiedliwił - jeśli to jeszcze komuś potrzebne! - grę wśród widzów, a ponadto mógł przydzielić bohaterom - jak w antycznym lub średniowiecznym teatrze - stałe miejsca działań.

Tak więc terenem działania szewców jest wyłącznie podscenie oraz kanał, który zbudowano w miejsce pierwszych rzędów widowni. Z podłogi sceny wystają tylko dwie ramy, przypominające okienka w suterenach. Są to zresztą jedyne (oprócz wspomnianych bocznych lóż) elementy wypełniające w I akcie scenę. W tych okienkach ukazują się na początku przedstawienia głowy szewców: w środkowym - Sajetana, w bocznym - czeladników. Później tej "hierarchii okien" nie przestrzega się tak ściśle. Po prostu nie jest to już potrzebne, ponieważ od momentu przybycia księżnej Iriny szewcy nie opuszczają prawie kanału. Zaś księżna, podobnie jak wcześniej prokurator Scurvy, pojawi się w loży (po stronie publiczności), a więc ponad szewcami. Zrozumiałe, że po zwycięskim przewrocie Sajetan i czeladnicy zasiądą także w loży (postawionej na środku sceny) a uwięziony Scurvy znajdzie się wówczas w kanale. Z kolei skompromitowani Sajetańczycy znikną w niewidocznych czeluściach sceny, a reprezentanci nowej władzy ukażą się na powrót w bocznych lożach.

Taka semantyka miejsc teatralnej gry może wydawać się nieco naiwna, lecz na szczęście w tym przedstawieniu nie banalizuje się. Jednakże wykraczając poza tradycyjną scenę Grzegorzewski, już zresztą nie po raz pierwszy, nie liczy się z podstawowym prawem każdego teatralnego widza i prawem do widoczności. Tym razem uroki "Szewców" niedostępne są publiczności znajdującej się na balkonie i w ostatnich rzędach parteru. Lecz z takiego właśnie zagospodarowania przestrzeni wyniknęły interesujące zadania aktorskie. Oddalenie przedstawicieli poszczególnych klas społecznych wymagało od wykonawców zdynamizowania innych form ekspresji, np. gestu, mimiki, intonacji. Warto też zwrócić uwagę na różnorodne "ogrywanie" lóż. Pozostając teatralnymi lożami, spełniają zadania mównicy, stołu prezydialnego, postumentu itd. Ponadto tak charakterystyczna dla tego reżysera przewaga myślenia plastycznego chroni spektakl przed spłaszczającą interpretacją. Można więc na przykład grupę kobiet i mężczyzn w odświętnej czerni oraz czarnym makijażu, wyłaniającym się równocześnie po kilkakroć na początku aktu I z drzwi lóż i zastygających w teatralnych pozach uznać wprost za przedstawicieli zbankrutowanego ideowo mieszczaństwa i arystokracji, ale można też przystać na pewną tajemniczość i metaforyczność tych postaci, a przede wszystkim - zapatrzeć się w ten pulsujący obraz, choć przeszkadza on w słyszeniu pierwszych kwestii szewców.

Równie fascynująca, chociaż bez interpretacyjnych dwuznaczności, jest otwierająca trzeci akt scena zasłuchania się szewców (i publiczności) "w dobrobyt wewnętrzny, w ten komfort bytowania swobodnego w swej własnej psychice". Rozparci w loży wyelegantowani czeladnicy ze znudzeniem wodzący smyczkami po strunach skrzypiec i kontrabasu, podstawianych skwapliwie przez usłużnych muzykantów tworzą malarską kompozycję o dosadnej wymowie. Jednak poza tą sceną aktowi trzeciemu zabrakło teatralnego dynamizmu. Niepotrzebnie celebruje się tu tekst Witkacego, nie przekonuje również scena "chocholego" tańca wokół "nieludzkiego babiszona". Ze sceny, zwłaszcza pod koniec sztuki, sączy się nuda. Co prawda sam autor dramatu domagał się w didaskaliach kilkakrotnego pojawienia się na scenie tablicy z takim napisem, lecz powinien on wyrażać raczej nudę nękającą świat sceny, a nie widowni.

Reżyser łódzkiej realizacji "Szewców" był na ogół wierny Witkacemu. Skreślił niewiele. Zrezygnował jedynie z niektórych polemik literackich oraz z poważnej części tych fragmentów wypowiedzi księżnej, które przypominały wykłady a la Wolna Wszechnica. Tekst, jaki Grzegorzewski pozostawił Irinie, sugeruje, iż mamy do czynienia z najczystszym ekstraktem perwersji i kobiecości. Niestety grająca rolę księżnej ALINA KULIKÓWNA nie sprostała temu zadaniu. Zaledwie poprawna w akcie pierwszym, zagubiła się w następnych. Zbyt monotonni byli również ANDRZEJ JURCZAK i IRENEUSZ KASKIEWICZ, (czeladnicy), bardziej krwistą, czasem dosłownie, postać zbudował SŁAWOMIR MISIUREWICZ (Sajetan Tempe). W sposób pełen artystycznego namysłu skomponował swój epizod MAREK BARGIEŁOWSKI (Fierdusieńko), pogrążony przez cały wieczór w miarowym przeglądaniu pończoszek swojej pani.

Przykładając do przedstawienia miarę pomysłu Inscenizatorskiego trzeba stwierdzić, że z wykonawców pozwala się nią mierzyć tylko jeden z aktorów. Jest nim JERZY PRZYBYLSKI (Robert Scurvy). Na wyżyny mistrzostwa aktorskiego wzniósł się on w rozmowie z Sajetanem w akcie drugim. Wydawałoby się, że w tej części wszystko sprzęgło się przeciw J. Przybylskiemu - jego unieruchomienie w głębi sceny oraz jednostajne popijanie piwa i jedzenie ciastek. Tymczasem aktor dał tu popis inteligentnego podawania tekstu, akcentowanego jedynie wyrazistą mimiką i zabawnymi odgłosami przełykanych pokarmów. Jakaż nudna w gruncie rzeczy, chociaż w zamyśle zuchwała wydaje się po tej scenie orgia miłosna, w której kochankowie dla urozmaicenia uciech ciała nurzają się w majonezie!

Niedojrzałość aktorska większości pozostałych wykonawców obniża, niestety, rangę tej już dziesiątej realizacji scenicznej "Szewców". Mimo tych słabości inscenizacja Grzegorzewskiego wnosi nowe, świeże i starannie przemyślane, a więc intelektualnie odpowiedzialne, spojrzenie na ten dramat Witkiewicza. Spektakl "Szewców" ujawnia raz jeszcze znamienne dla Jerzego Grzegorzewskiego cechy jego warsztatu. Jego upodobanie malarskie do szarości i bieli, muzyczne - do rytmizowania działań aktorskich, wspieranych w momentach napięć przez muzykę. Grzegorzewski znalazł kompozytora, z którym doskonale się porozumiewa. STANISŁAW RADWAN w muzyce o charakterze pastiszowym umiał wyrazić nie tylko charakter utworu Witkacego ale i atmosferę przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji