Artykuły

"Mąż i żona"

"MĄŻ i żona" Fredry czy Hanuszkiewicza? Raczej to drugie, niźli pierwsze. Albo, powiedzmy koegzystencja dwóch autorów, dwóch sposobów widzenia, dwóch epok. Przykład? Oto scena, podczas której Wacław namawia Justysię, aby zeszła z drogi cnoty. Jak przystało na epokę - dość frywolna, ale nie jest jednak bezpośrednią, fizyczną sceną miłosną. Co najwyżej zachętą do gestów lekkich, raczej niezbyt śmiałych. U Hanuszkiewicza rzecz dzieje się na tle wielkiego szezlongu, pan w rozchylającym się szlafroku, ona w sukni, prawda, ale chętna tym zapałom. Ta scena nabiera innych, bardziej bezpośrednich znaczeń poprzez sytuację, gest, zachowanie imitujące początek albo i sam przebieg daleko zaawansowanej fizycznej gry miłosnej. To łoże w tle, a więc łóżko jako główny rekwizyt. Jednym słowem elegancka pornografia na scenie Teatru Narodowego. Pyszna zabawa!

Jakże wiele zrobił Hanuszkiewicz prowadząc swoją melodię o ton niżej, że nie powiem głębiej, obok linii melodycznej Fredry. Powstał w ten sposób dwugłos, który w sumie brzmi całkiem nie-źle. Stanowi on odpowiedź Jerzemu Putramentowi, proponującemu kiedyś stworzenie ligi ochrony klasyki przed Hanuszkiewiczem, który pokazał, że w istocie chodzi o ligę. Ale mistrzów. Z tym, że obok zabawy jest to również artystyczna prowokacja. Hanuszkiewicz mówi: patrz, co tkwiło w czcigodnych naszych antenatach, oni po prostu w innym niż dzisiejszy stylu pokazywali samo życie, nagie, dogłębne w swej biologicznej wymowie... No i macie. "Oh, Calcutta!" Czyżby? Chyba tak, w pewnym sensie, ale - jak wiem to, niestety, ze słyszenia - o wiele mniej mamy tu powodów do zamykania oczu. To znaczy do otwierania ich możliwie najszerzej.

Mąż z pokojówką, Alfred - przyjaciel domu i męża - z panią domu i tąźe Justysią; pani, oczywiście, z mężowskim druhem... Tego sporo u Aleksandra Fredry. Sama komedia zabawna; gdy spojrzeć jednak w tekst dokładniej, albo choćby popatrzeć ponad nim dalej, w epokę i jej obyczaje, wówczas znajdzie się powody, aby uznać, że Adam Hanuszkiewicz miał prawo coś niecoś połamać. Mam tu na myśli przede wszystkim tzw. dobry gust, a właściwie żelazne prawa obyczajowe, które zakazywały mówić wówczas wyraźnie o tym, co istniało, co działo się w sferze erotycznej. Toć przecież jeszcze z epok zamierzchłych ciągnie się zwyczaj obłapiania dziewek dworskich, gdy przyszła panom ochota.

A ochota przychodziła często u tych niby to uduchowionych, a właściwie doorze odżywionych byczków, pędzących mniej lub bardziej pracowity żywot na świeżym powietrzu, w otoczeniu nie-skażonej przyrody, której częścią byli oni sami. Cóż więc dziwnego, że ziemianie bywali znudzeni żonami już po roku. No więc robili to, na co mieli ochocę, robili, do stu diabłów, mniej lub bardziej subtelnie!

Publiczność bawi się świetnie. Młodzi ludzie nie wierzą, i słusznie, ze widzą Fredrę. Pamiętają bowiem ze szkoły (jeśli była dobra), że jego komedie są może i pomysłowe, ale trochę już starawe, tak jakby dla zgredów. A tymczasem okazało się, że z tej gliny dało się ulepić całkiem zgrabną figurkę bezwstydnie nagiej dziewczyny... Tę resztę, której nie ma ani w tekście, ani w dziele Hanuszkiewicza, odbiorcy młodzi lub zepsuci dośpiewywują sobie sami. Ale na tym polega zadanie sztuki: budzić wyobraźnię...

"Mąż i żona" Adama Hanuszkiewicza na motywach sztuki Aleksandra Fredry, Tak? Nie. Bo to tylko przyłożenie nowej miarki do dawnej wielkości. Robiono to już nieraz w dziejach polskiego teatru. Czymże bowiem, jak nie takim przedhanuszkiewiczowskim przerabianiem sztuk po swojemu było spolszczanie dram lub komedyi francuskich i innych w dobie, gdy polski teatr chciał zerwać z obcością, mówić i ukazywać rzeczy prawdziwe i zabawne w polskiej szacie, po polsku? Przykładów aż nadto. Nikt nikomu dziś tego za złe nie ma. Nawet za zasługę poczytuje twórcom narodowego teatrum.

A dzisiaj? Czy obecnie prawo to ma być naszym artystom odjęte? Niech no tylko spróbuje! Nie utworzyli więc ligi ochrony klasyki, co najwyżej domagać się będziemy - obok hanuszkiewiczowskich - także innych inscenizacji, bardziej wiernych formie. "Mąż i żona" w Na-rodowym treści wierny jest co do joty, jak sądzę. Sens tych scen, pisanych staroświecką nieco polszczyzną, jest taki sam, jaki był dawniej. Tylko dziś wyraźniej pokazujemy to, co tak umiejęt-nie sygnalizował stary Fredro...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji