Artykuły

Dodatki, dodatki

Inscenizatorzy z inwencją: klasykom najwyraźniej czegoś nie dostaje, trzeba ich sztukować, dorabiać im protezy, wstawiać sztuczne zęby; zwłaszcza komediom brak tego i owego.

Najprościej zatem: z komedii robić wodewile i musicale, śpiewogry i baletofarsy. Musical z Fredry "Moralność pani Dulskiej" z kupletami - w to nam graj. Widz uwielbia. Czy rzeczywiście? I czy w każdym przypadku?

Ostatnio z dośpiewanym (dosłownie),,Mężem i żoną" Fredry wystąpił Adam Hanuszkiewicz w Teatrze Narodowym, a z wywatowanymi muzyczką ,,Grubymi rybami" Bałuckiego Lech Wojciechowski w Teatrze Nowym w Warszawie. Widz robi wielkie oczy.

"Mąż i żona" to komedia młodzieńcza, zaczepna. Fredrze daleko było wówczas do żeniaczki, gustował za to w roli kochanka. Co na to opinia publiczna szanownych? Zaczytywała się w obscenach Fredry, które krążyły w gęstych odpisach, niczym w naszych czasach "Trędowata". "Mąż i żona" to była swawolna, ale już salonowa rehabilitacja autora. Niebawem młodzieńcze grzeszki schował pod sukno, na starość nawet "Męża i żonę" spróbował umoralnić.

Od libertynizmu "Męża i żony" Fredro zwekslował ku słodyczy "Ślubów panieńskich'', a nie odwrotnie - toteż otwarcie "Męża i żony'' sceną liryczną ze "Ślubów'' to błąd, mimo - pozornego - błogosławieństwa Boya.

Po wtóre. Oklaskiwałem słynne hondy w "Balladynie", gdyż wrosły organicznie w anachronizmy tej baśni. I może nawet niewiele mam pretensji o wanny pod karnawałowym śniegiem, to tylko żart, jak ucięcie psu ogona przez Alcybiadesa ("żeby wszyscy mówili"). Jednakże "Mąż i żona" to komedia zwarta, oszczędna, której chropawy wiersz dodaje jeszcze naturalności. Tu nie ma ani zbędnej sceny, ani zbytecznych słów. A Hanuszkiewicz dodał jej operowe aryjki i balet w finale. Co więcej: "Mąż i żona'' to komedia kameralna i jej intymność jest niezbędnym elementem Fredrowskiego czworokąta. A Hanuszkiewicz zaludnia scenę zgrają panien służących i lokajów. Zaludnia, ale nie ożywia. Przeciwnie, dopiero gdy brak tych osób, ożywiamy się w krzesłach, smakując żywiołową radość życia Wacława, uwodzone uwodzicielstwo Alfreda, erotyczno-społeczne kalkulacje Justysi, dole i niedole miłosne Elwiry. Olbrychski u Hanuszkiewicza przeobraża się z Gustawa w Konrada - tak w "Mickiewiczu", tutaj z Gustawa wskakuje w Wacława, bawidamka i lwa salonowego: robi to z dużym bogactwem środków scenicznych i z już właściwym sobie sceptycznym dystansem. Jankowska-Cieślak gwiazduje ze zmiennym powodzeniem w nowych filmach, w teatrze nie zawsze trafia na właściwą rolę. Elwira usiłowała być Anielą; teraz rozprasza nudę Alfredem (udana rola Krzysztofa Kolbergera); z czasem stanie się jędzą czyli matroną, bo zołza już prześwieca z płochej Elwiry.

A poczciwy Bałucki, retro, secesja, bibelot, grat ze strychu z powrotem w salonie? Stare meble bawią, gdy się je odkurzy i odnowi. Bałucki był satyrykiem dobrotliwym jak dzisiaj Gozdawa i Stępień (niech to porównanie poczytają za komplement). Satyra u Bałuckiego dotyczyła sytuacji scenicznych odwiecznych motywów obvczajowvch:: śmieszni są starsi panowie w zalotach, śmieszne są śluby kawalerskie, śmieszne są zabiegi matek o dobre mariaże córek, łyków bawią wodzireje i emancypantki, da się dobrze żyć w mieszczańskim Krakowie. Rzeczywistość sobie, a bałucczyzna sobie. Dlatego sprzeciw. Ale przyjemniej popatrzeć na tę dawność teatralną i trochę się pośmiać lub pouśmiechać.

Bałucki jest prosty i dobroduszny. Oglądam miłe i z umiarem zrobione przedstawienie "Grubych ryb" i bawię się schematami sztuki, jej uproszczeniami, które pisarz odział w satyrę tak ucukrzoną i przymilną, że najsroższy mieszczuch nie dopatrzyłby się w niej niczego złego. I najchudszy ramol z "Grubych ryb" uśmiechał się, nawet bił brawo, bo wiedział swoje: że za śmiech na scenie bierze odwet w życiu, co mu pozwala pobłażać żartom z siebie.

W Teatrze Nowym grają dwie karty atutowe: Irena Kwiatkowska jako matrona Dorota i Mariusz Dmochowski jako Wistowski. Pyszne role, pełne humoru dyskretnego, a taki zawsze mi lepszy niż hałaśliwy, farsowy. I dwie urocze młodości aktorskie: Ewa Kania i Jolanta Zykun w rolach panienek. Coraz częściej tego typu role dzierlatek zawodzą w teatrze, rozsypują się o braki urody i stylu adeptek. A w Teatrze Nowym inaczej: w Teatrze Nowym panienki mają niewymuszony wdzięk, urodę jak się patrzy i swobodny urok stylu komedii retro. Do tej konwencji dostosował się zabawnie Sławomir Lindner. Natomiast Emil Karewicz przekracza granicę, wskakuje w sąsiednią krainę farsy. Zbiera brawka, ale psuje dyskretny urok bałucczyzny.

A wniosek z inscenizacji w obu teatrach? Co za dużo to niezdrowo. Gdzie w sam raz, tam dobrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji