Artykuły

Hanuszkiewicz nadal rozśmiesza

TEATR NARODOWY już od kilku sezonów pełni ważną i pożyteczną funkcję rozśmieszania widowni, przy pomocy m. in. Słowackiego, Czechowa, Mickiewicza i Szekspira.

Tym razem Adam Hanuszkiewicz posłużył się w tym celu Fredrą, przyrządzając według własnej recepty "Męża i żonę". Zdawałoby się, że obecny wybór tekstu był trafniejszy, bo jeśli już rozśmieszać, to komedią, a jeśli już komedia, to Fredro. Są jednak różne zabawy i różne rozśmieszania - od "smakowania" po "ubaw". Hanuszkiewicz nie ufa komediowej nośności i sile komizmu Fredry, więc wymyśla dla jego tekstu różne szczudła, podpórki, przystawki i huśtawki - żeby było jak najśmieszniej.

Zresztą nie wszystkie wymyśla sam. Przedstawienie "Męża i żony" rozpoczyna słynną sceną pisania listu ze "Ślubów panieńskich", stawiając znak równania między Guciem (chyba lepiej używać tego zdrobnienia, bo Gustaw to z "Dziadów") i Anielą a postaciami z "Męża i żony", Wacławem i Elwirą. Program teatralny ujawnia inspirację czy też autora tego pomysłu, cytując jedno zdanie z "Obrachunków Fredrowskich" Tadeusza Boya-Żeleńskiego: "Albo się grubo mylę albo to jest epilog "Ślubów panieńskich" " i wart byłby napisania, gdyby... go Fredro nie był napisał sam". W następnym, nie cytowanym już zdaniu, Boy wyjaśnia: "To - "Mąż i żona". Wacław, to postarzały o dziesięć lat Gustaw; Elwira - to Aniela, "kobieta trzydziestoletnia". Ale warto zacytować jeszcze jedno zdanie, rozpoczynające ten felieton Boya pt. "Szczęście Anieli": "Pewnego dnia, mając pisać jeszcze raz recenzję ze "Ślubów panieńskich", znudzony z góry tym, co mógłbym powiedzieć rozsądnego o tej uroczej, ale zbyt znanej komedii, popuściłem wodze fantazji". I dalej "fantazjuje" na temat losów Gucia i Anieli w najbliższych dziecięciu latach po ich ślubie.

A więc nie jest to recenzja Boya z przedstawienia "Męża i żony", jakby mogło się wydawać po przeczytaniu tego jednego zdania z programu teatralnego, lecz felieton i niezobowiązujące fantazjowanie, wariacje na temat "Ślubów panieńskich". A to są poza tym dwie bardzo różne komedie, napisane w różnych stylach, w różnych poetykach, więc taki mariaż na scenie mógł wypaść szczęśliwie.

Nie o prolog jednak tylko chodzi. "Mąż i żona" jest w dorobku Fredry pozycją dość szczególną, to komedia przewrotna, napisana z wręcz Mussetowską finezją, kiedyś zarzucano jej nawet, że jest amoralna czy wręcz niemoralna - ale to komedia salonowa, pełna elegancji i blasku, finezji i swoistego przewrotnego wdzięku oraz bardzo dyskretnej ironii, którą poeta wyraża i swój dystans i swój stosunek do rozgrywających się na scenie flirtów i romansów zgoła nie platonicznych, pełnych pikanterii i zmysłowości. Podziwiamy też jej kunsztowną budowę, jej kapitalne spiętrzenia komediowe, przypominające najlepsze klasyczne komedie i komedio-farsy francuskie.

Hanuszkiewicz burzy tę całą misterną budowlę, proponując w zamian kilka zaskakujących, niekiedy absurdalnych, co prawda przeważnie śmiesznych, pomysłów oraz każe aktorom grać tak, jak kiedyś grywało się w "Stodole". Wszyscy więc wykonawcy usiłują wykorzystać każdą sytuację, każdy dialog dla ośmieszania i rozśmieszania, za pomocą środków nie zawsze zbyt wymyślnych. Bardzo wymyślny jest natomiast reżyser, wymyślając np. taką sytuację: Elwira i jej kochanek Alfred prowadzą na początku przedstawienia "dialog miłosny" w "spienionych" wannach umieszczonych w zimowym krajobrazie na zewnątrz salonu. Dla ochłody temperamentów? Warto spróbować, jeśli kogoś ponosi. Albo jaki sens mają małżeńskie karesy w scenie Wacława i Elwiry, skoro z tekstu wiadomo, że tylko "przy ludziach" udają czułe małżeństwo a w domu zachowują wobec siebie poprawny chłód. Albo... - takich "albo" wiele by można wymienić.

Stylowość i poetykę "Męża i żony" przekreślają również muzyczne "intermedia" - z innej zupełnie epoki, zgrabnie wprawdzie podawane ale hamujące akcję.

W przedstawieniu grają: Daniel Olbrychski (Gucio - Wacław), Jadwiga Jankowska-Cieślak (Aniela-Elwira), Krzysztof Kolberger (Alfred) i Halina Rowicka (Justysia) oraz Wiktor Zborowski (kamerdyner Jan, postać dodana przez reżysera). Grają tak, jak im kazał reżyser to znaczy bardzo śmiesznie, chociaż - w zależności od talentu i rutyny - a stosują różne środki i z różnym powodzeniem. Co prawda Jankowska-Cieślak swym temperamentem scenicznym rozsadza postać Elwiry i aż się prosi o to, by to ona, a nie Rowicka była reżyserem tej przewrotnej zabawy.

Przewrotnej? Na scenie: tylko śmiesznej.

I jeszcze krótka tylko relacja z premiery w Państwowym Teatrze Żydowskim, który wznowił po trzydziestu chyba latach dramat Sz. Diamanta "W noc zimową". Sztuka o zagładzie Żydów w Polsce oraz udzielaniu im pomocy przez polskich chłopów i partyzantów w czasie hitlerowskiej okupacji, przy swych szlachetnych intencjach i założeniach jest jednak zbyt "czytankowa" i prymitywna literacko i scenicznie. Przygotował ją kierownik artystyczny teatru Szymon Szurmiej, który kreuje jedną z czołowych postaci starego chłopa Krzyszczuka. Grają ponadto, usiłując wcielić się z różnym powodzeniem w postaci chłopów i wiejskich dziewcząt i chłopców Lena Szurmiej (Kaśka), Jan Szurmiej (Felek), Helena Wilda (Maryna), Gołda Tencer (Nastka), Katarzyna Terlecka (Dziewczyna), Stefania Staszewska (przejmująco grana postać obłąkanej żydowskiej matki), Józef Adelson (Żyd) i in.

Warto i trzeba mówić ciągle jeszcze o tamtych sprawach, dziś jednak trzeba mówić nieco innym językiem literatury i sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji