Artykuły

Misterium poetyckie

"Krytycy dzisiejsi są zarazem bardzo niepospolitą i bardzo małą rzeczą - niepospolitą, jako trybunowie, poręczyciele i wyręczyciele publiczności, a mianowicie tej, która zarówno na szlachetną potrzebę bycia nie obcą sprawie literatury, jak nie lubi się sama znajomością warunków literatury zajmować, ma to więc jakoby rezonujący lektorowie i klienci, zamieniający czytelników na słuchaczy i wyręczający jeszcze słuchaczy onych w pracy oceniania tego, co im czytane było. Z tego to względu, który krytyków okazuje, iż są łączliwym organem publiczności, z tego, mówię, względu są oni wielce niepospolitą rzeczą. Z drugiego zaś względu, to jest jakoby żądało się od nich stanowczego utwierdzeń krytyki objaśnienia, pokazaliby się ciż sami, jak bardzo są maleńcy i niepewni własnej ich sprawy!" - pisał Cyprian Kamil Norwid w przedmowie do "Krakusa".

Jako recenzent, niestety, muszę się z pewnym wstydem z uwagami tymi zgodzić. Stając wobec poezji Norwida, w całej pełni obnaża się nędza krytyki, (twierdzenie, że Norwid, a więc także i "Krakus", to poezja niełatwa - będzie truizmem, jakakolwiek próba tłumaczenia i uprzystępniania Norwida - będzie niepowetowaną szkodą i dla poety, i dla czynnika czy słuchacza samego. Tak więc nie podejmuję się i zmuszony jestem zachęcać jedynie czytelnika, aby bacznie wsłuchiwał się w cudownie brzmiące wiersze "Krakusa", które usłyszeć można ze sceny 61 Teatru Ateneum.

A brzmią one z tej sceny bardzo pięknie.

Pisząc "Krakusa" chciał Norwid początkowo położyć podtytuł "Wyścigi", by zaakcentować, że treścią i myślą właściwą dramatu, jest nie zbrodnia Kainowa i tragiczne w skutkach "rozbratnienie", lecz skądinąd szlachetne współzawodnictwo między braćmi, który pierwszy zdoła zabić smoka i uwolnić naród od dręczącego go potwora. Jednak w wersji ostatecznej wolał umieścić podtytuł "Książe nieznany". Jak gdyby stało się dla niego jasne, że jednak motyw zwady między braćmi stał się w ostatecznym kształcie dramatu najistotniejszy. Jeśli więc Teatr Ateneum powrócił, obecnie, do podtytułu pierwotnego, oznacza to, że chciano na te właśnie, ogólniejsze aspekty tragedii zwrócić uwagę.

Norwid nazwał "Krakusa" tragedią, ale w przedmowie użył słowa misterium. Wydaje się, że ten drugi termin pasuje o wiele bardziej do wersji, zaprezentowanej w Ateneum. Już przy wejściu na salę elementami, stwarzającymi nastrój: są zapach wyprawionych świeżo skór, widok kamieni, z których ledwo wyłaniają się pierwociny kształtów, wreszcie brzęk łańcuchów, potrącanych przez nieuważnych widzów. Scenografia ta: porozrzucane kawały skóry, zwisające z sufitu łańcuch i porozrzucane w pozornym nieładzie głazy - jest więcej niż oszczędna. Jest po prostu ascetyczna. Tylko w takiej scenerii misterium nabiera wyrazistości. Dodajmy do tego przedziwne kostiumy, nie będące już nawet stylizacjami, a jedynie jakimiś aluzjami do przeszłości. I to niekoniecznie tej prasłowiańskiej, do której odwołuje się Norwid, bo na przykład u jednej z postaci spod futer wyłania się coś na kształt ułańskiego munduru, zaś postać fantastyczna w ogóle przyodziana jest w suknię, przypominającą stroje z epoki Powstania Styczniowego. Nie szukajmy tu więc ścisłych odniesień, raczej spróbujmy potraktować pracę Jerzego Grzegorzewskiego jako próbę syntezy, uogólnienia.

Misterium zaczyna się - i oczarowuje głównie słowem. Słowem poetyckim najwyższego lotu - i jak wypowiedzianym! Zwykle nie dostrzegany w teatralnych programach przypisek: Praca nad słowem: Krystyna Mazur, tutaj zasługuje na najwyższe słowa uznania.

Główne postacie "Krakusa" Norwid umieścił jakby na trzech stopniach: wbrew pozorom najmniej skomplikowany jest Rakuz, brat Krakusa, którego rozterki dadzą się rozpatrywać w kategoriach odwagi i tchórzostwa, prawości i podłości; na wyższym stopniu stoi sam Krakus, książę na Krakowie, którego wahania i wewnętrzne rozdarcia już nie są tak jednoznaczne, wreszcie z teatralnego punktu widzenia najbardziej wyrazista jest postać na pozór dość uboczna: Szołom, pisarz, czyli runnik koronny. Ten ostatni, krętacz i szczwany dworski lis, jawi się - choć może zabrzmi to jak ciężkie oskarżenie dla naszych czasów - jako postać najbardziej współczesna.

Od niego więc zacznijmy: Szołoma gra Ludwik Pak. Wyrazisty w swej przebiegłości, w każdym geście i najdrobniejszym spojrzeniu, dostojny chwilami, gdy obnosi swą wyższość, płynącą z umiejętności "pisania stylikiem", wreszcie surowy sędzia w ostatniej scenie przenikający i tłumaczący lepiej niż inni bieg dziejów i tajniki ludzkiej natury. W każdym z tych psychologicznych wcieleń jest Ludwik Pak bardzo prawdziwy i najbardziej chyba z występujących w przedstawieniu współczesny w aktorskiej metodzie, stwarzając w sumie bardzo udaną rolę.

Bardzo pięknie zagrał szlachetnego Krakusa, nieznanego zbawcę grodu, Andrzej Seweryn. Pamiętamy go z niedawnego "Głupiego Jakuba", w międzyczasie był i film, a teraz mamy piękną postać szlachetnego romantyka w sztuce bardzo dziwnego romantycznego poety. Andrzej Seweryn znakomicie daje sobie radę z trudnym norwidowskim wierszem, każde słowo brzmi w jego uszach spiżowo, a przy tym nie zatraca prawdy i nie popada w koturnową deklamacyjność. Była to chyba najgroźniejsza pułapka czyhająca na odtwórcę tej roli, i Andrzej Seweryn wybrnął z niej zwycięsko, będąc cały czas bardzo prawdziwym szlachetnym młodzieńcem, pełnym najlepszych chęci, ale i zwątpienia we własne możliwości. Na najwyższe pochwały zasługuje także fizyczna sprawność tego aktora, którą był w stanie zaprezentować nawet maleńkiej scenie Ateneum 61.

Brata jego, Rakuza, zagrał Edmund Fetting. Cały czas miało się wrażenie, że gra Makbeta, co nie było najlepszą paralelą, bo Rakuz z Norwida, to postać o całkiem innym charakterze. W każdym razie Fetting także bardzo pięknie podawał tekst, jak to się nieładnie mówi, i z pewnością stawianie mu zarzutów zbytniej celebry w traktowaniu roli byłoby zwykłym malkontenctwem.

Z pozostałych postaci utkwiła w pamięci Anna Seniuk, bardzo wyniosła i respekt budząca, jako Osoba fantastyczna, bardzo też prawdziwa w momentach tkliwości. Jako pustelnik dudnił głosem Zdzisław Tobiasz, ucznia zaś jego zagrał Marian Rułka. Chyba zbyt poczciwym wodzem Skandynawów był Stanisław Libner.

Całość oszczędnie i bardzo pięknie wyreżyserowała Małgorzata Dziewulska. Należą się jej duże brawa także i za to, że wydobyła na stołeczną scenę to piękne i niepotrzebnie zapomniane misterium Cypriana Norwida.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji