Artykuły

Coś z teatralnych długów

Za parawanem zręcznego i usprawiedliwiającego "taki człowiek zaganiany" można schować wszystko. Ale co tu kryć? Kanikuła w upalnej pełni i palcem w "addidasie" nie chce się kiwnąć, a co dopiero skakać gdzieś po okolicy. Leżąc na otomanie wyciągnąłem leniwie notes, powertowałem, powertowałem i... Proszę, bez ruszania się z domu mam materiał na recenzję z dwóch przedstawień. Obejrzałem je jakiś czas temu, a wrażeń swoich do tej pory nie przestukałem na papier. Dług wypada uregulować. Oczywiście, powinienem zrobić to już dawno, ale tak się jakoś złożyło, że aczkolwiek... Przepraszam, miałem się niczym nie zasłaniać! Proszę więc jedynie o rozgrzeszenie.

FEDRA SHOW

Świece, maski, pantomima, światła stroboskopowe, marionetki, konie a la Barrault, wierna makieta Akropolu, dynamiczne spięcia, kukły, krzyki, starcia, łoskot łamanych serc, szczęk broni, intrygi, itd.. Właściwie trudno mi napisać czego w tym widowisku nie było. Może nawet było tego - wszystkiego za dużo? W każdym razie nikt chyba po wyjściu z sali studyjnej jeleniogórskiego Teatru im. Norwida nie może narzekać na brak wrażeń czy stwierdzić, iż się wynudził. Jest to niemożliwe!

Magnesem dla publiczności jest też z pewnością nazwisko reżysera. Rodaka autora "Fedry", profesora w Ośrodku Badawczym Uniwersytetu Paris VII, doktora psychologii i doktora nauk humanistycznych, naukowego eksperta Międzynarodowej Szkoły Antropologii Teatru (ISTA), członka Międzynarodowego Towarzystwa Naukowego Poszukiwań Interdyscyplinarnych, osoby dobrze znanej w świecie i w Jeleniej Górze. JEAN MARIE PRADIER, bo o nim piszę, gościł w stolicy Karkonoszy pięć razy. Między innymi prowadził warsztaty aktorskie, wespół z Aliną Obidniąk przygotował międzynarodowe kolokwium w Karpaczu poświęcone "problemom teorii i praktyki teatru w świetle najnowszych badań naukowych". Wzięło w nim udział wielu wybitnych twórców i naukowców o światowej renomie. Ostatni jego pobyt uwieńczyła premiera "Fedry" Racine'a. Być może, gdy przyjedzie do Jeleniej Góry po raz szósty uznany zostanie całkowicie za swojego, albo przynajmniej otrzyma tytuł Honorowego Obywatela grodu z jeleniem w herbie.

Dla Pradiera "Fedra" jest opowieścią o "pasji władzy", co wyłożył szczegółowo w reżyserskiej eksplikacji wydrukowanej w programie towarzyszącym spektaklowi. Tropi więc ukryte w 1654 aleksandrynach znaczenia, niedopowiedziane słowa, emocje, erotyczne przesilenia, zachowania mające polityczne konsekwencje, właściwie jeszcze mocniej podkreślając uniwersalność i wielkość "Fedry". Szuka prawdziwych motywów ludzkich działań. Bohaterowie tragedii tracą może koturnową wielkość, ale stają się bardziej współcześni. Taki też był cel reżysera. W jego realizowaniu Pradier posłużył się wspomnianym na samym początku sztafażem środków używanych chętnie przez poszukujące, awangardowe sceny i nadscenki, przygotował również aktorów do zadania, które im postawił.

Dominują w tym spektaklu trzy kobiety. Fedra (Bogusława Sztencel) obezwładniona namiętnością, zaślepiona, nadwrażliwa, którą unicestwiają polityczne i obyczajowe nakazy; Enona (Irena Dudzińska) żywiąca się wszelkimi przejawami dworskiej władzy, dla której intryga, kłamstwo, egoizm są chlebem powszednim, fałsz jest prawdziwym życiem; Arycja (Ziuta Zającówna) cynicznie usiłująca zdobyć władzę różnymi zabiegami udającymi prawdziwe uczucie. Pierwszej władza przeszkadza w miłości, dla drugiej bliskość władzy jest pełnią życia, dla trzeciej miłość może być sposobem do zdobycia władzy.

Bogusława Sztencel z całą pewnością może sobie zaliczyć tę rolę do aktorskich sukcesów, albo raczej ta rola, mam nadzieję i wierzę w to, rozpocznie pasmo udanych prób teatralnych. Gra bardzo subtelnie na lirycznych strunach i potrafi być odpychająco-zbuntowana niczym nowomodna polska lady punk. Jej nastroje falują od prawie niesłyszalnego szeptu do przenikliwego histerycznego krzyku. Jest w tym wszystkim rzeczywiście prawdziwa. Nawet w dramatycznej i brawurowo zagranej scenie z Hipolitem (Marek Chronowski), w której wyznaje mu swoją miłość.

Irena Dudzińska w przeciwieństwie do Sztencelówny, która jest prawie debiutantką i gra w większości scen intuicyjnie, ma już spore doświadczenia warsztatowe. One to chyba połączone z kobiecą przekorą spowodowały, iż aktorka wbrew nawet intencji reżysera próbuje bronić postaci Enony. Udaje się tej zdobyć sympatię widza, który momentami współczuje Enonie. Nie znaczy to jednak, aby Dudzińska zagubiła i zatarła całą dwuznaczność działań tej sługi, królewskiej zausznicy. Aktorka jest bardzo przekonująca, gdy zapewnia Fedrę o swoim przywiązaniu do niej i wierności.

Ziuta Zającówna miała: mniejsze możliwości narysowania pełnego portretu psychologicznego. Bardzo ograniczyła swoje środki wy raz u przez co dodała postaci Arycji jeszcze więcej tajemniczości, eteryczności i chłodu. Do końca nie wiemy, co ona czuje i czy to co mówi jest szczere.

Te trzy role trzymają przedstawienie. Panowie jakoś mniej trafili mi do przekonania, choć z pewnością Mariusz Prasał i Ryszard Węgrzyn grający Konie zrobili w tym spektaklu znaczącą etiudę pantomimiczną, zapadającą w pamięć, zwłaszcza jeśli ktoś nie widział w takiej etiudzie samego Jean Louis Barraulta.

Jeleniogórskie przedstawienie rozpoczynają dwie postaci: Królowa (Irmina Babińska) i Księżniczka (Danuta Jezmach), które zasiadają razem z nami, by oglądać spektakl. Otwiera go pantomimiczny prolog wyjaśniający nam genealogię trzech głównych postaci tragedii Racine'a: Tezeusza, Hipolita i Fedry. Dopiero potem rozpoczyna się właściwa akcja. Ten prolog jakby wzmacniał jedną z tez reżysera, iż namiętności są nie tylko udziałem ludzi, ale i bogów, że samo komplikują jednym i drugim życie.

Można mieć w tym spektaklu bardzo wartkim i dynamicznym wiele pretensji o detale. Na przykład aktorzy animujący dwie wspaniale zrobione marionetki nie potrafią się nimi posługiwać, wloką je właściwie po ziemi, greccy herosi noszą renesansowe napierśniki, a rącza Amazonka niczym listonoszka wyjmuje małego Hipolita z torebki przytroczonej do pasa, by nie przeszkadzała jej w skokach. Ale to są detale, które wymyślona przez reżysera konwencja może strawić, jak trawią je widzowie zajęci wypadkami dziejącymi się w teatrum. Spektakl ten bowiem ogląda się jak małe show z licznymi atrakcjami.

PRAGMATYŚCl PRAGMATYCZNI

Dla kogoś kto skrupulatnie ogląda teatr KRYSTIANA LUPY realizacja "Pragmatystów" Witkacego w Jeleniej Górze nie mogła być totalnym objawieniem, czy chociaż zaskoczeniem. W scenografii wszystko, jak zawsze u Lupy, biało-czarne, konstrukcja, w której poruszają się aktorzy przypomina, jak zwykle u Lupy, klatkę, aktorzy grają, jak zwykle u Lupy, somnambulicznie. A więc pozornie - normalka.

Nowym elementem, jeśli byśmy stosowali kryteria "krakowskiego targu", jest aktywna obecność reżysera na planie, bo trudno mówić o scenie. Stara się dyrygować przedstawieniem, podkręcać tempo wybijając rytm na ogromnym bębnie-kotle chyba. Aktorzy prężą się, snują, wiją, miotają po klatce, w której zresztą jest jeszcze mniejsza klatka również z ludźmi, dokładniej nagą parą, reżyser zaś zajmuje miejsce wśród widzów, w sali mogącej od biedy być również klatką dla nas wszystkich, itd.

Od początku swojej drogi twórczej Lupa oscyluje wokół egzystencjalnych problemów ludzkiego bytu. Porusza się w gąszczu pytań, wyświetla je każe nam patrzeć na nie z różnych stron, bowiem ani on ani my odpowiedzi na owe pytania nie znamy. Może ich po prostu nie ma.

W Jeleniej Górze Krystian Lupa ma grupę aktorów, którzy darzą go całkowitym zaufaniem i poddają się chętnie studyjnej, niemal katorżniczej pracy, świadomi, iż efekt tej pracy nie zawsze przyniesie im satysfakcję w momencie zetknięcia się z publicznością. To, ile daje im sama praca nad kolejnymi realizacjami Lupy w tym teatrze, widać jednak nawet w innych przedstawieniach.

Jeleniogórskich "Pragmatystów" oglądałem trzy razy. Ostatni raz podczas gościnnych występów we Wrocławiu. Z całym przekonaniem mogę więc napisać o aktorskich dokonaniach Wojciecha Ziemiańskiego w roli Plasfodora Mimęckiego i Zofii Bajno w roli Mamalii, jego kochanki. Ziemiański drażni, niepokoi całym sobą, zdeformowaną sylwetką, nieskoordynowanymi ruchami, alogicznym sposobem mówienia, różnymi stanami ducha. Jest tak jak chciał autor i reżyser - metafizycznym szaleńcem. Zofia Bajno w niemej roli kochanki i obiektu eksperymenttów Plasfodora jest właściwie jedyną osobą naturalnie reagującą na to, co się wokół niej dzieje. Jej reakcje kontrastują z pozostałymi bohaterami dramatu Witkacego. To zderzenie staje się chwilami niemal krzykiem którego nikt nie słyszy.

Spektakl jest bardzo wyrównany aktorsko. Zdzisław Sobociński jako Franz von Telek, sataniczny "dyrektor" dziwacznego ludzkiego cyrku usiłuje wyegzekwować swoją władzę. W roli Kobietona oglądałem dwóch aktorów - Jerzego Senatora i Mariusza Prasała. Ten pierwszy trafił mi bardziej do przekonania, był precyzyjniejszy i nie taki nachalny w swojej dwupłciowości. Podobnie ma się sprawa z Mumią Chińską, przez Czesławę Monczkę i Irminę Babińską, choć w tym wypadku obie aktorki poszły różnymi drogami, ale chyba ciekawszą postać stworzyła ta pierwsza.

NA ZAKOŃCZENIE

Oba jeleniogórskie spektakle zapisze sobie teatr z pewnością po stronie zysków, czy jak kto woli, sukcesów. Z różnych bowiem względów mają one znaczącą rolę w repertuarze Teatru im. Norwida. Oba te spektakle zostały zaproszone do Francji i miejmy nadzieję, będą mogły poddać się konfrontacji z tamtejszą publicznością i krytyką.

Teatr im. Norwida w Jeleniej Górze.

"Fedra" Jean'a Racine'a w reżyserii Jean Marie Pradiera, scenografii Małgorzaty Dżygadło, z muzyką Bogdana Dominika, Tomasza Hułuja i Wojciecha Trzcińskiego. Premiera - styczeń 1983.

"Pragmatyści" Stanisława Ignacego Witkiewicza w reżyserii i scenografii Krystiana Lupy z wariacjami muzycznymi Bogdana Dominika na temat "Andaluze" Granadosa. Premiera - październik 1981.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji