Artykuły

"Judaszek" w Ateneum, czyli Rosja w czasie przeszłym

"Judaszek" w reż. Andrzeja Bubienia w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Judaszek" Andrzeja Bubienia - najnowsza premiera w Teatrze Ateneum to spektakl solidny, mroczny i grubo ciosany. Pokazuje Rosję ze starych obrazów rodzajowych, ale brakuje mu jakiejkolwiek iskry życia.

Wydaje się, że pewnych obrazów w inscenizacji rosyjskiej powieści realistycznej po prostu zabraknąć nie może. Wódka wlewana w gardło gwałtownie, odruchowo z naturalną rozpaczą i rezygnacją. Ikony połyskujące wśród ruin dawnego majątku. Ludzkie cienie uginające się pod ciężarem losu i pod jeszcze cięższymi, zakurzonymi kapotami. Andrzej Bubień, realizując "Judaszka" wg "Państwa Gołowlewów" Michaiła Sałtykowa-Szczedrina (1826-89), z pewnością spełnił oczekiwania tych, którzy o rosyjskiej kulturze myślą w czasie przeszłym. Którzy widzą ją przez pryzmat XIX-wiecznych pejzaży i ciemnych, niepokojących portretów psychologicznych, kryjących tajemnicę słowiańskiego smutku i szaleństwa.

Spektakl w Ateneum to widowisko mroczne, dostojne, mozolnie toczone przez aktorów po zasłanej jutowymi workami scenie. Nie muzealne, nie martwe, ale konserwujące dość opatrzoną konwencję. Przygniecione sentymentalizmem i manierą spod znaku "Rosja to cerkiew, bieda i metafizyczne wzloty po alkoholu".

Krytyczny tekst Sałtykowa-Szczedrina o chciwym, obłudnym świętoszku Porfirym (Przemysław Bluszcz) traci pod tym jarzmem całą ostrość. Brzmi jak ciągnąca się w nieskończoność skarga na nieczułość boga i mizerię ludzi. Nużący lament. Monotonna mantra.

(...)

Grubo ciosany pomysł (łopatologiczne zderzenie świata ziemskiego kieratu ze sferą duchowej wolności) sprawdziłby się może, gdyby aktorzy w niego uwierzyli. Momenty fizycznej ekspresji, podkręcone ostrą muzyką, wypadają jednak jak parodia lub zadanie wykonywane za karę, wbrew sobie. Przemysław Bluszcz jako wyrodny syn, tchórz, dewot i hochsztapler przybiera niemal na cały spektakl jedną maskę i pozę. Oczka-szparki błyszczą w infantylnym zdumieniu, ręce składają się bogobojnie, ciało sztywnieje, przyczajone, to znów puszcza się po scenie truchtem spłoszonego insekta. Jeśli coś w tym spektaklu pulsuje, przyciąga, zmienia się to w postać Jadwigi Jankowskiej-Cieślak. Matki-olbrzymki. Matki-instytucji. Z początku wyprostowana, dynamiczna, opancerzona swoją czarną krynoliną niczym jednostka bojowa, stopniowo zapada się. Przybita kolejnymi rozczarowaniami mizernieje, mięknie, aż w końcu daje się bezwzględnemu synowi miąć, przestawiać i tarmosić niczym szmaciana lalka. Uniwersalna opowieść o przemijaniu, marnotrawstwie, degradacji i obłudzie zmienia się więc w osobisty dramat doświadczonej kobiety. Szlachetnie, ale za mało.

O amerykańskim krajobrazie pisano, że nawet w najmniejszym fragmencie czuć bezmierną rozległość całości kraju. Rosyjska literatura każdym zdaniem przypomina o potędze zawartych w niej myśli, przeczuć, tragedii. Dlaczego w "Judaszku" tak słabo je słychać?

***

Caly artykuł w Gazecie Wyborczej Stołecznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji