Artykuły

Przez "Fenomen' schudłem 9 kg

Aktorem został przez przypadek. Miał szczęście grać z największymi - Kaliną Jędrusik, Gustawem Holoubkiem, Janem Englertem. Teraz zrobił swój pierwszy film. Już 7 maja "Fenomen" TADEUSZA PARADOWICZA z Białegostoku wchodzi na ekrany kin w całym kraju.

Opowiada o nim Urszuli Krutul.

Jak to się stało, że białostoczanin zaistniał w świecie filmu?

- Przez przypadek oczywiście. Całe życie to kwestia przypadku. Chciałem zdawać do technikum mechanicznego i zdawałem. Ale nie zostałem przyjęty z braku miejsc. Wylądowałem w V ogólniaku w Starosielcach. Miałem kolegę, który marzył o tym, żeby być aktorem. Prowadził kółka dramatyczne, akademie. I on mnie namówił, żebyśmy pojechali zdawać do szkoły teatralnej w Łodzi. Ja o teatrze nie miałem zielonego pojęcia. Ale namówił mnie, argumentując: do tej szkoły zjeżdżają się najpiękniejsze dziewczyny z całej Polski (śmiech). Nie miałem zielonego pojęcia, co to znaczy być aktorem. Na czym ten zawód polega. W związku z tym Andrzej wziął na siebie obowiązek nauczenia mnie tego, co sam umiał. Pojechaliśmy do Łodzi. Pamiętam jak dziś. Było 28 kandydatów na jedno miejsce. Szokiem dla mnie było to, że kiedy ogłoszono wyniki po pierwszym etapie, Andrzeja nie było wśród przyjętych. A ja przeszedłem dalej, do drugiej części eliminacji... Przy tej okazji wyszła proza życia. Andrzej nosił okulary, był dosyć niskiego wzrostu i, niestety, okazało się, że sam talent to za mało. Ja wyglądałem jak hipis. Miałem bardzo długie włosy. Jakaś pani spotkała mnie na korytarzu i zapytała: synku, co tu robisz? Ja jej na to, że przyjechałem zdawać do tej szkoły. Ona: na jaki wydział? Ja jej, że na aktorski. Dała mi 5 złotych i powiedziała: idź do fryzjera i obetnij włosy.

I co pan zrobił?

- Popatrzyłem na nią, jak na jakiegoś potwora i pomyślałem: co ona w ogóle mówi? To była pani Maria Kaniewska - dziekan wydziału aktorskiego. Andrzej kopnął mnie w kostkę i mówi: idź do fryzjera. Poszedłem i podciąłem włosy. Traf sprawił, że wracając na uczelnię, znowu nadziałem się na panią Marię. A ona? Znowu dała mi pieniądze i powiedziała: idź, obetnij prawidłowo, żebym mogła zobaczyć kształt twojej głowy. Więc się wkurzyłem i obciąłem się na łyso (śmiech). Dostałem się do tej szkoły. Natomiast Andrzej wyjechał po pierwszej eliminacji i do dziś się nie spotkaliśmy.

Jest Pan aktorem filmowym, teatralnym, reżyserem, scenarzystą. Skąd taki rozstrzał?

- Wszystko było po kolei. Zaczęło się od aktora teatralnego. Miałem szczęście po ukończeniu szkoły. Wylądowałem w Teatrze Nowym u Kazimierza Dejmka w Łodzi. Był to wtedy najlepszy teatr w Polsce. Tam pracowałem ładnych parę lat. Później Dejmek został zaproszony do Warszawy, żeby objąć Teatr Polski. W zasadzie wtedy o Teatrze Polskim się mówiło Teatr Narodowy. Dejmek proponował mi od razu, żebym przeszedł razem z nim, ale ja ze względów rodzinnych zostałem w Łodzi. Miałem już wtedy żonę i pracowałem najpierw w Teatrze Nowym, Powszechnym, potem w Teatrze Jaracza. Ponownie dostałem od Dejmka propozycję zagrania gościnnie w Warszawskiej Operze Kameralnej. I zostałem w Warszawie. Jakiś czas potem otrzymałem propozycję, razem z moim przyjacielem Tomaszem Biemawskim, organizacji Mistrzostw Świata w powożeniu w zaprzęgach parokonnych. Mieliśmy dodatkowo zrobić 2,5-godzinne show z udziałem 300 koni. Musiałem wtedy założyć firmę, ciągle pozostając aktorem Teatru Polskiego. Mistrzostwa odbyły się w Poznaniu w 1995 roku. To był wielki sukces. Później przez 3 lata ,jedną nogą" prowadziłem firmę, a drugą grałem w teatrze. Miałem szczęście pracować z największymi polskimi aktorami: Kaliną Jędrusik, Anną Seniuk, Magdą Zawadzką, Gustawem Holoubkiem, Janem Englertem, Zbyszkiem Zapasiewiczem... Boże drogi! Kogo tam nie było. 120 najlepszych aktorów i ja z nimi. Dejmek był dla nas nieprawdopodobnym autorytetem. Nie uznawał świętości. Przeklinał jak szewc, palił niespotykanie duże ilości papierosów i był w tym cudowny. Jego próby były niesamowite. Pamiętam próbę, którą nagle przerwał i zwrócił się do jednego z największych aktorów polskich. Powiedział: "Panie... Artystą się bywa, rzemieślnikiem trzeba być. Ja ni eh... nie rozumiem, co pan pierd... pod nosem. Widz zapłacił za bilet, widz ma prawo widzieć, słyszeć i rozumieć, co się dzieje na scenie". W teatrze Dejmka wszystko było uporządkowane. A potem, już po jego odejściu na stanowisko ministra kultury i sztuki, było coraz gorzej. Nie zapomnę jednej sytuacji. W teatrze odbywały się tzw. rozmowy sezonowe, czyli wkładamy garnitur, czyścimy buty, idziemy do pana dyrektora na rozmowę, czy podpisze z nami kontrakt na następny sezon. Nowym dyrektorem był... nieistotne. Wchodzę do gabinetu, a nowy dyrektor pyta: "No i co panie Tadeuszu, zostaje pan w teatrze czy idzie pan robić szmal?" Bo wiedział już o tym, że miałem firmę. Troszeczkę się we mnie zagotowało i powiedziałem, że w takim układzie idę robić szmal. I w tamtym momencie zakończył się mój okres teatralny. Później była firma. Do filmu, jako aktor, nie miałem szczęścia. Grałem duże role, ale te filmy, w których grałem, miały pecha. Był wśród nich np. film "Lisowczycy", który nigdy nie trafił do emisji. Jego producent nagrał 2,5-godzinną wypowiedź do kamery o stosunkach panujących na Woronicza i popełnił samobójstwo. Film trafił do archiwum.

Zaczął więc pan sam reżyserować...

- Małymi kroczkami. Na początku reżyserowałem reklamówki. Jako firma mamy na koncie prawie 8 tysięcy produkcji. Ale ostatnia fabuła, czyli "Fenomen", to zupełnie co innego. Można powiedzieć, że przy jego realizacji troszkę zwariowałem... (śmiech).

Właśnie! "Fenomen" został nakręcony metodą, której do tej pory w Polsce nie było...

- Zgadza się. Jednym z moich "koników" są najnowsze technologie. I jest taka firma Red One, która wypuściła dosyć tani produkt, który w pełni zastępuje taśmę światłoczułą. Wyprodukowali filmową kamerę, która używa optyki filmowej, obiektywów 35 mm i zapisuje to wszystko na twardym dysku w jakości 4K. Jest to nieprawdopodobna jakość. Do tej pory był jeden pokaz filmu w prawidłowej jakości. Można go było zobaczyć podczas festiwalu Cinemagic w Płocku. To dlatego, że w Polsce praktycznie nie ma projektorów do oglądania filmów w jakości 4K. Są tylko dwa w całym kraju.

"Fenomen" to komedia o miłości?

- Komedia - oryginalna. "Fenomen" jest moim malutkim protestem. Na dzisiejsze czasy i wszechwładne media. To taka groteska i film dla inteligentnych ludzi (śmiech). Z wieloma podtekstami. To jest też bardzo białostocki film. Dwie główne bohaterki: Monika Dryl i Anna Oberc to białostoczanki. To są znakomite aktorki. One nie tylko odegrały role Oliwii i Jadźki. One stworzyły prawdziwe kreacje. Obie panie są odkryciem sezonu. A sam "Fenomen" jest totalnie różny od słodkich filmików, co to w 3 minucie wiadomo jak się skończą. Jest to film wielowątkowy. Jest wątek teściowej, czyli matki samotnie wychowującej dziecko, walczącej o syna. Jest wątek dwóch cudownych kretynek, czyli Jadźki i Oliwii z ich marzeniami a prawdziwej miłości. To film słodko-kwaśny, dlatego też pojawia się w nim wątek głównej bohaterki Agnieszki, która ma wszystko i nagle jej świat się wali w gruzy. Film montował m.in. Jarek Barzan, montażysta takich filmów jak "Lejdis" i "Testosteron". I właśnie on kazał mi iść do kina na "Bękarty wojny" Quentinna Tarantino. Dlaczego? Bo Tarantino w "Bękartach" też pomieszał gatunki, bawił się kinem.

Jaką ma pan receptę dla młodych ludzi, którzy chcieliby zaistnieć w filmowym świecie?

- Żeby wyhamowali i skupili się na jakości, a nie ilości. Tu znowu pojawia się kolejny wątek "Fenomenu" - wszechobecne show, parcie na szkło, za wszelką cenę. Byleby tylko być na okładce, zaistnieć. Młodzi twórcy powinni skupić się na sobie i być cierpliwi. I powinni pracować. Nie ma przypadków. Wszystko trzeba sobie wypracować.

Jaki jeszcze film chciałby Pan zrobić?

- Już zrobiłem! "Powrót do Casablanki". To film dokumentalny zrobiony w koprodukcji z Francuzami o majorze Mieczysławie Słowikowskim, pseudonim "Rygor". Otóż okazało się, że Amerykanie kręcąc "Casablance" posłużyli się autentyczną postacią szpiega, który w Casablance działał. I uważają, że był to Czech. My w naszym filmie odkryliśmy, że był to Polak, a nie Czech.

Teraz szykuję się do kolejnych produkcji. Między innymi do filmu dokumentalnego "Urodzeni w piekle" - o dzieciach urodzonych w Oświęcimiu. Trwają też prace do koprodukcji polsko-rosyjskiej. To będzie fabuła, ale nie zdradzę, póki co, tytułu. Reżyseria to jest ciężki kawałek chleba. Przez "Fenomen" schudłem 9 kilogramów i już powiedziałem, że nie chcę więcej chudnąć (śmiech). Nie mam z czego.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji