Artykuły

Król umiera, czyli Ceremonie

"Dochrapałem się tej ogromnej sławy, dobiłem wraz z żoną wieku 80 lat, a nawet 81 i pół, w lęku przed śmiercią i przerażeniu, nie zdając sobie sprawy, że Bóg coś dla mnie uczynił. Nie zniósł jednak dla mnie śmierci, co uważam za niedopuszczalne". Te słowa napisał Eugene Ionesco trzy miesiące przed śmiercią w "Testamencie". Niesamowite poczucie humoru i dystans wobec świata zachował do końca. Może pomogło mu w tym wieloletnie oswajanie się z życiem pełnym absurdów i śmiercią poprzez własną twórczość. Bo sprawa umierania, kresu życia to jeden z przewodnich motywów jego dramatów. Zmarły przed pięcioma laty francuski autor rumuńskiego pochodzenia kojarzony jest głównie z teatrem absurdu, ale teksty, na podstawie których powstał spektakl Jerzego Grzegorzewskiego, pochodzą z lat 60., kiedy to w dramatach Ionesco dominuje "tragiczna śmieszność". Główną osią spektaklu jest sztuka z 1962 roku "Król umiera, czyli Ceremonie", do której Grzegorzewski dołączył fragmenty "Nosorożca" i "Pieszo w powietrzu". Spektakl zarejestrowany w remontowanym wnętrzu opery wrocławskiej jest nową wersją przedstawienia, którego premiera odbyła się w 1996 roku w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Dla Grzegorzewskiego "ceremonia", to nie tylko obrzęd umierania - król Berenger ma zaledwie 1,5 godziny życia, tyle ile trwa sztuka. To także ceremonia teatralna, rytuał sceny i widowni. Niestety, magia teatru Grzegorzewskiego z rzadka przebija się przez ekran, a jeśli już się to udaje, to za sprawą wielkiej wyobraźni plastycznej reżysera i znakomitej kreacji Igora Przegrodzkiego, zbudowanej niemal na strzępach tekstu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji