Artykuły

Humorystka

On mógłby żyć przed wojną - mówiła, gdy ktoś zaimponował jej błyskotliwością, poczuciem humoru, manierami. W tych słowach kryła się pamięć lat: urodzić się w roku wybuchu I światowej wojny, żyć pełnią życia w Polsce międzywojennej, ocaleć z Zagłady, być u narodzin i kresu PRL - Stefania Grodzieńska miała prawo do oceny ludzi i zdarzeń, potwierdzając zapisaną w księdze prawdę: silne kobiety nigdy nie chodzą po prośbie - pisze Ryszard Marek Groński w Polityce.

Była silna: to nie jest łatwo dorośleć bez matki i ojca (matka w Paryżu, ojciec w Szwajcarii), ukończyć szkołę baletową w Łodzi, przenieść się do Warszawy i tam zaczynać jako girlsa, "piplaja", jak wtedy mówiono, z gażą 60 zł: po opłaceniu czynszu za wynajmowaną klitkę zostawało 30 zł na przeżycie miesiąca. Robienie sweterków na drutach, statystowanie, lekcje tańca dla pańć z towarzystwa - Stefania Grodzieńska ani przez chwalę nie wątpiła, że wygra z losem, znajdzie dla siebie miejsce w świecie teatrzyków i kabaretów.

- Jego by Boczkowski nie zaangażował - komentowała jeszcze niedawno popisy jakiejś biesiadnej gwiazdy.

Estradowy numer był dla niej dramaturgicznym aforyzmem, a nie błazenadą i wygłupem. Tego nauczył ją Fryderyk Jarosy - sławny konferansjer, reżyser i założyciel coraz to nowych scen i scenek. Jarosy poznał się na talencie piplai. "Szarpio afrikanskie" - mówił o niej. A tak ją zapowiedział w programie "Słońce w Cyruliku":

- Zobaczycie pewną młodą osobę. Od was zależy, czy za parę minut opuści tę scenę najszczęśliwsza czy najnieszczęśliwsza dziewczyna w Warszawie.

Po takiej rekomendacji sukces był gwarantowany. Stefania tańczyła rumbę na stole z tylko jedną nogą, śpiewała, prowadziła konferansjerkę razem z Jarosym, no i zadebiutowała jako kabaretowa tekściara. Nawet opiekun nie krył zaskoczenia, ale na wszelki wypadek zataił jej autorstwo: nie wypadało przecież, by Lena Żelichowska grała w skeczu tancereczki. Obowiązywała hierarchia, liczyła się firma - Hemar, Tuwim, z młodych Jurandot. Jemu ambitna i przebojowa Stefcia również wpadła w oko. Romans zakończył się ślubem, mieszkanie na Poznańskiej stało się salą prób, lombardem dowcipów idących w miasto.

Premiera w teatrzyku Figaro odbyła się już przy dźwięku alarmowych syren i łoskocie padających bomb. Grodzieńska, Jurandot i Jarosy zostali w Warszawie. Kolorowy świat rozrywki przestał istnieć. Kiedy wypiętrzył się mur getta, Stefania i jej mąż znaleźli się w Dzielnicy Zamkniętej. Wkrótce dołączył do nich Jarosy: poszukiwany przez gestapo, on, aryjczyk z dziada pradziada, schronił się w getcie, gdzie nikt go nie tropił. Zamieszkał w pokoiku Jurandotów, za zasłoną umywalni. "Urodził go Niebieski Ptak" - to tytuł książki o nim. Rzetelny opis jego wojennych przygód przemilcza, u kogo znalazł kąt w getcie, kto zaryzykował udzielając mu schronienia.

Wielu ocalonych spisało po latach wspomnienia z tamtych dni. Stefania Grodzieńska na ten temat konsekwentnie milczała. Nie mówiła nigdy, że była jedną z komplementowanych i cenionych aktorek teatru Femina, kierowanego przez Jurandota. Pamiętam zaskoczenie, kiedy przyniosłem jej egzemplarz sztuki "Miłość szuka mieszkania" (premiera 29 X 1941 r.). Grała w tej komedii rolę Stefci, żony urzędnika gminy. To ją uczono, jak posługiwać się jidysz, bo o tym języku dotąd nie miała pojęcia:

Panią proszą - o żydowską piosenkę,

To jak pani im pójdzie na rękę?

Git szabes, a mechaje,

Mecyje, szwarcer sof,

Czulent mit kiszkę,

Myszygene, mazełtow!

To ona zapraszała współlokatorkę na wieczorek zapoznawczy:

- Co prawda herbata nie jest prawdziwa, ale za to nie z cukrem, tylko z sacharyną. Natomiast jabłkowa marmolada z prawdziwych buraków.

Zwracając mi egzemplarz pani Stefania do spisu postaci występujących w sztuce dołączyła uwagę: - Tylko ja jedna przeżyłam. Mój największy sukces: policjant, robiący do mnie maślane oczy, ofiarował mi po premierze buty z lśniącą cholewką. Takie buty kosztowały majątek.

Milczeniem autorka setek opowiadań, dialogów i felietonów objęła również wyjście z getta. Z Jurandotem żyli odtąd pod Warszawą. On pracował jako stróż w majątku przyjaciół, ona zatrudniła się jako opiekunka do dzieci, gosposia, pomywaczka. We wrześniu 1944 r. pieszo, furmanką, wojskową ciężarówką dotarła do Lublina. Została spikerką radia Pszczółka:

- Tu mówi radio Lublin na fali 212. Podajemy wiadomości z frontów.

W Lublinie odnalazł ją Jurandot. Wyjechali do Łodzi, by założyć teatr małych form - Syrenę. W Syrenie szybko stała się ulubienicą publiczności. Nie tylko jako "charakterystyczna" i tancerka, lecz autorka bystro obserwująca rzeczywistość, tworząca galerię typów odzywających się językiem tamtych czasów. Zauważyli to redaktorzy "Szpilek" i "Przekroju". Stefania Grodzieńska kojarzyła się czytelnikom z chwalą relaksu, ucieczką od sloganów i doraźnej satyry. Nie wdając się w wielką politykę, Humorystka wykpiwała schematyzm i akcyjność, nadgorliwość i wazeliniarstwo. Oto na przykład przewodnik po teatrze, orientujący widza, kto jest kim: "W okularach, gruby- inteligent negatywny: zostanie zdemaskowany. W okularach, szczupły - inteligent pozytywny: przysłuży się sprawie. W okularach, rumiany - inteligent z awansu: wykona plan. Suchy, pogodny - były więzień polityczny: będzie służył przykładem...".

Przeprowadzka z Łodzi do Warszawy, Syrena już warszawska, Teatr Satyryków, trasy występów autorskich z Brzechwą, Minkiewiczem, Wiechem, współpraca z kabaretami - Stańczykiem i Wagabundą, redakcja rozrywki w TV (program "Szklana niedziela"), prowadzenie konferansjerki, pisanie do tygodników...

- Mamusiu, oni się z ciebie śmieją! - żachnęła się małolata Joanna, jej córka, po jakimś występie.

Dodajmy do tego narty i wspinaczki wysokogórskie, lata pielęgnowania ciężko chorego męża, by zrozumieć, ile siły miała ta na pozór krucha i słaba najświetniejsza reprezentantka tradycji obyczajowej satyry. Umiejąca wzruszać i bawić, przyjaźnić się z młodymi, młodszymi o epokę, jak choćby Beata Kęczkowska, z którą pani Stefania pisywała felietony do "Wyborczej ", czy Artur Andrus, wożący ją na wieczory autorskie. Jak to pisał Brzecrrwa: Że w żarcie sens się zdarza ważki, Za dowód służy nam Stefania, Która, jak lekkim skrzydłem ważki Głębokie prawdy swe odsłania. Więc mówią o niej: humorystka. Żart ma coś z figowego listka. Teraz, gdy bohaterka wierszyka jest już po drugiej stronie żalu i pustki, możemy jedynie powtórzyć: nie wystarczy mieć talent. Trzeba być kimś.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji