Artykuły

Głowacki w Ateneum

Janusz Głowacki jest bardzo szczęśliwym "przypadkiem" na dzisiejsze czasy. Dla nas funkcjonuje jako bardzo dobry dramaturg "amerykański", dostarczając sztuk daleko lepszych, więcej mówiących o Ameryce niż wszyscy prezentowani ostatnio na naszych scenach Amerykanie razem wzięci. Dla Ameryki jest on zapewne pisarzem z "zewnątrz", a więc takim, który potrafi "odkryć" na nowo Amerykę Amerykanom.

Gdyby teatr był dziś miejscem "walki" o prawdę, terenem zmagań o sukces nie tylko komercyjny, ale i sposobem wpływania na rozumienie rzeczywistości, to ze względu na niewątpliwe zasługi polsko- amerykańskie można by uznać Głowackiego Kościuszką teatru.

Jego najnowszy utwór "Antygona w Nowym Jorku" należy bez wątpienia do najciekawszych tekstów dramaturgicznych lat dziewięćdziesiątych. Choć jak poprzednie sprawił i chyba będzie sprawiał nadal sporo kłopotów teatrowi. Głowacki słusznie narzeka na realizację swoich utworów w naszych teatrach. Rzeczywiście nie trafił na "swojego" reżysera. Nie spotkał się dotąd z realizacją, która w pełni wykorzystywałaby możliwości jego tekstów.

"Wina", jak sądzę, jest jednak nie tylko po stronie teatru. Zbyt wiele "nieudanych" przypadków powinno skłonić autora do rozważenia, czy rzeczywiście nie ma błędów (z punktu widzenia sceny) w jego pisarstwie. A krytyków i ludzi teatru do podjęcia wspólnego wysiłku w solidnym przeanalizowaniu tego, "jak" Głowacki pisze.

Izabella Cywińska zrealizowała "Antygonę w Nowym Jorku" lepiej, niż jej poprzednicy realizujący wcześniejsze dramaty autora. Ale do pełnego sukcesu zabrakło bardzo wiele. Przede wszystkim nie poradziła sobie reżyserka z owym bardzo specyficznym (choć pozornie naturalnym) sposobem pisania dialogów. Forma pisarska Głowackiego jest, w moim przekonaniu, czymś niezwykle wypracowanym i nieznalezienie dla tej formy odpowiedniego "języka" teatralnego grzebie wartość utworu. Cywińska ani nie "zobaczyła" Głowackiego, ani go tym bardziej nie "usłyszała".

Nie jest też zaletą spektaklu to, że tak nierównomiernie rozłożyły się zadania aktorskie. Prawdą jest, że rola Pchełki (bardzo dobrze zagrana przez Piotra Fronczewskiego) jest z pewnością jedną z najciekawszych ról "niebohaterskiego" Polaka, jaka powstała w naszej literaturze w ostatnich latach, a pozostałe są w porównaniu do niej nie tak pełne. Ale sprawą teatru jest znalezienie równowagi między tym, co pełne, a tym co jakoś przeczuwalne.

Niefortunnie obsadzono rolę tytułową, a Janusz Michałowski będący bez wątpienia świetnym aktorem tu oddał nie wiadomo dlaczego bez walki pole Fronczewskiemu. Na więcej mogła też liczyć pani reżyser od scenografa, którym był Jerzy Juk- Kowarski, twórca nie tyle znakomitych scenografii, co wielu "pomysłów" ideowych na poszczególne przedstawienia.

Dla najszerszej publiczności w najprostszym odbiorze ostatnie dramaty Głowackiego mogą być rozumiane jako swoiste "ostrzeżenie" przed złudnymi mirażami czekającymi ich w Nowym Świecie. Nie wiem tylko, czy dziś ktoś wierzy pisarzowi. Nawet takiemu Kościuszce jak Głowacki.

JANUSZ GŁOWACKI: ANTYGONA W NOWYM JORKU. Reż.: Izabella Cywińska; Scen.: Jerzy Juk- Kowarski. Prapremiera w lutym 1993 - Teatr Ateneum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji