La Boheme
Po premierze "La Boheme" w warszawskim Teatrze Studio w 1995 roku wśród głosów krytycznych dało się wyczytać niejaką konsternację.
Oto w autorskim (reżyseria, układ tekstu, scenografia) przedstawieniu sceny i kwestie z utworów Stanisława Wyspiańskiego służą do stworzenia studium cyganerii. I to nie tej młodopolskiej, lecz rozumianej szerzej, jako każda (czytaj współczesna) grupa artystów.
Grzegorzewski kreśli obraz niezbyt przychylny, ba, nawet szyderczo-ironiczny. Postacie sztuki siedzą przy kawiarnianych stolikach, gdzie królują nuda, gnuśność, marazm. Powtarzają się słowa o zniszczeniu, nieszczęściach i grobach, kawiarniani artyści prześcigają się w samooskarżeniach, na przemian z samousprawiedliwieniami. Ale to tylko pozy, które oceni i podsumuje Stary Aktor w monologu z "Wyzwolenia": "Mój ojciec był bohater, a my jesteśmy nic."
"Teatr ogromny" Wyspiańskiego na naszych oczach degraduje się do rozmiarów kawiarni. "La Boheme" to rzecz o niemocy współczesnych artystów zastępujących sentymentalnym wzdychaniem odwagę poszukiwań i umiejętność podejmowania poruszającej widzów problematyki. To również reakcja na świat współczesny odwrócony od artystów i artyzmu.