Artykuły

ERYK XIV

Wystawienie "Eryka XIV" w teatrze jest zawsze aktem wielkiej odwagi. Zdobył się na to niegdyś Wachtangow, potem po wielu latach zaryzykował to Jean Vilar, zamierzał to samo uczynić niegdyś L. Schiller. Jedyna polska inscenizacja "Eryka XIV" w Teatrze Polskim w Warszawie w r. 1961 wywołała bardzo sprzeczne, w większości jednak krytyczne opinie. Myślę, że ten "szwedzki Hamlet" nadal czeka u nas na swą sceniczną szansę.

Wystawienie tego wielkiego, skomplikowanego i arcytrudnego, bo nie zawsze jasnego, dramatu w Teatrze Telewizji wymaga oczywiście jeszcze większej odwagi. Konieczne są przecież skróty, które utrudniają zrozumienie tej - i bez tego niełatwej - sztuki, nie sposób wtłoczyć w ramy telewizyjnego okienka wielkich scen masowych, nie można również zagrać dodatkowo kostiumem i oprawą plastyczną, aby wydobyć całą barwność tego renesansowego widowiska. Ryzyko, jakie podjął Łódzki Teatr TV, było więc szczególnie wielkie i trudno się nawet dziwić, że spektakl telewizyjny tylko częściowo spełnił nasze oczekiwania.

Reżyser "Eryka XIV" staje zawsze przed koniecznością wyboru, musi się zdecydować, co właściwie chce pokazać. Czy dramat historyczny o wyraźnych akcentach antyfeudalnych, a więc dzieje "chłopskiego króla", który bezskutecznie usiłuje złamać potęgę szwedzkich możnowładców? Czy - jak to uczynił Wachtangow - coś w rodzaju rewolucyjnego misterium, którego bohaterem jest pospólstwo, głodny i wściekły tłum pokładający złudne nadzieje w swoim, niestety, słabym i nieudolnym władcy? Czy wreszcie kliniczne studium z dziedziny psychopatii, opis człowieka, który nie potrafi sprostać swemu przeznaczeniu, którego przygniata ciężar królewskiej korony? A może dzieje niezwykłej miłości władcy, który poślubia ubogą córkę: zwykłego żołnierza i na przekór wszystkim czyni ją królową?

Tekst dramatu Strindberga jest tak bogaty, że stwarza reżyserowi wiele możliwości. Inscenizacja telewizyjna wydobyła na pierwszy plan obłęd króla Eryka, traktując po macoszemu tło historyczne dramatu. Wydaje mi, się, że wskutek tego sztuka została zubożona, a niektóre wątki mogły być wręcz niejasne dla widzów niedostatecznie zorientowanych w przebiegu wydarzeń tej epoki. Nie załatwił tej sprawy wstęp, który dał wprawdzie wiele cennych informacji o twórczości Strindberga, niedużo uwagi poświęcił jednak samej sztuce. W koncepcji reżysera J. Grzegorzewskiego Eryk od pierwszej do ostatniej chwili był człowiekiem obłąkanym, szaleńcem nieodpowiedzialnym za swoje czyny. Było to dość męczące i odetchnęliśmy właściwie z ulgą, gdy na scenę tego szpitala dla wariatów wkroczył wreszcie zwycięski rywal Eryka - książę Jan. Przy takim ujęciu postaci Eryka, walka króla z możnym rodem Sturów nie wynikała z jakichś głębszych koncepcji politycznych, robiła wrażenie kaprysu człowieka psychicznie chorego. A przecież z tekstu Strindberga wynika, że Eryk w pierwszej części dramatu to człowiek co prawda bardzo nerwowy, nadwrażliwy, o skłonnościach niewątpliwie psychopatycznych, ale jeszcze nie obłąkany. Ma zupełnie jasny i określony program, dąży do wzmocnienia władzy absolutnej przez złamanie potęgi wszystkich możnowładców. Eryk to przede wszystkim człowiek pechowy, jak mówi autor "zrodzony do nieszczęścia... czego się tylko tknie, wszystko obraca się na złe".

Jego doradcą, zarazem mózgiem i narzędziem, jest Goran Persson, człowiek z ludu, o którym jeden ze Sturów mówi "najzręczniejszy łajdak i jedyny polityk, jakiego kiedykolwiek Szwecja miała". Niestety, wskutek zbyt uproszczonej koncepcji postaci Eryka i niewłaściwego ustawienia Gorana Perssona wiele tych spraw uległo w widowisku telewizyjnym zamazaniu. Nie pokazano nam Gorana jako potężnej indywidualności i szarej eminencji de facto decydującej o polityce kraju, widzieliśmy go tylko jako przyjaciela króla, oddanego mu w nieszczęściu i wraz z nim miotającego się wśród przeciwności losu.

Podając w wątpliwość koncepcję reżysera dotyczącą dwu głównych postaci dramatu pragnę jednak podkreślić, że przedstawienie miało wielki ładunek dramatyczny i wiele scen wręcz znakomitych. W pierwszym rzędzie należy to przypisać wielce sugestywnej, pełnej rozmachu kreacji K. Chamca w roli tytułowej. Bardzo efektowna i przynosząca zaszczyt reżyserowi była scena makabrycznej uczty sztokholmskiego plebsu na dworze królewskim. Wyróżnił się w niej J. Kłosiński jako Mons, ojciec Karin.

Nie bardzo wiem, dlaczego scenograf C. Siekiera zaprojektował tak surową oprawę plastyczną i kazał bohaterom nosić tak mało efektowne kostiumy? Wszak to epoka renesansu, chyba zamek królewski w Sztokholmie nie był wówczas tak ascetyczny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji