Artykuły

ERYK XIV

Nie mogę narzekać na naszą produkcją telewizorów. Jeśli chodzi o moje jednostkowe doświadczenie, widzę w niej bezbłędną realizację. Mój "Agat" przez rok cały nie wymagał technicznej interwencji, ot, parą razy trzeba było wymierne bezpiecznik. Dopiero po upływie rocznej gwarancji aparat zaczął się psuć, wymagać pomocy specjalistów i nowych części. Z tego to powodu nie widziałem "Jegora Bułyczowa". Byłem go ciekaw, gdyż pamiętam tą sztukę z Wł. Krasnowieckim w roli tytułowej, tym zaś razem, kreował ją Jan Swiderski. Mówi się: ha, trudno! Nie mogąc ocenić telewizyjnego "Bułyczowa", zgłosiłbym jednak pretensję natury ogólniejszej do redakcji teatralnej. "Jegor Bułyczow" to sprawdzona pozycja klasyczna, dość u nas znana. Nie sięga się natomiast po pozycje nowsze, bardziej kontrowersyjne dramaturgii radzieckiej. Choćby z repertuaru moskiewskiego teatru "Sowremiennik".

Nie kląłem jednak "Agata", że wysiadł. TV daje tyle przedstawień i to tak różnych, iż człowiek boi się o swoje możliwości percepcyjne, o wrażliwość, o czym na tym miejscu kilkakrotnie wspominałem.

Teatr w niektórych tygodniach prawie na co dzień to jakiś nadmiar. Dobrze, że ten nadmiar nie ma przynajmniej tej rangi, która wymaga zbyt wielkiego natężenia uwagi. Oczywiście, żartuję!

Mogłem natomiast obejrzeć "Eryka XIV" - Augusta Strindberga, zrealizowanego w Łodzi. "Eryk XIV" należy do cyklu wielkich dramatów historycznych szwedzkiego pisarza. To raczej z powodu jego innych utworów pisał Tomasz Mann: "Złe spojrzenie na życie, albo raczej na to, co człowiek z życia uczynił, dzieli Strimdberg z wieloma bratnimi duchami w świecie poezji"...

Czy w wypadku Eryka XIV można mówić o mechanizmie władzy? Chyba nie bardzo. Taka czy inna postać obłędu, przedstawiana w literaturze, nie daje powodów do wysuwania wniosków. Wielki pisarz uzależnia postępowanie bohaterów od nieznanych mocy, jego odnośniki to irracjonalizm, mistycyzm. Eryk i zausznik mówią o bezsensie poczynań ludzkich. Przedstawianie obłędu rzadko kiedy może stać się sposobem poznawania świata. Ponieważ w głównej roli występował Krzysztof Chamiec (a jest to rola dla profilu tego aktora dość charakterystyczna) wypada przypomnieć znakomitego. "Kaligulę" Alberta Camusa, nie tak dawno wystawianego w Teatrze im. Stefana Jaracza. "Kaligula" to też obłęd, ale zintelektualizowany. Różnica w doświadczeniach, różnica epok literackich. Różnicę tą może najlepiej zrozumiemy, jeśli przypomnę to, co w związku ze sztuką pisał znany eseista i teatrolog Wojciech Natanson.

"Wyobraźmy sobie człowieka, który dąży do tego, aby praktycznie wypróbować, jak daleko mogą sięgać granice przemocy w stosunkach z innymi ludźmi, jak długo i do jakiego stopnia, można ludzi poniżać, niszczyć, przerażać, szantażować, upodlać. Oto założenie przyjęte przez Kaligulę, jako bohatera utworu; zarazem jest to punkt wyjścia sztuki Camusa...

Jest to utwór wykazujący sprzeczność między zbrodnią a podstawowymi i elementarnymi prawami życia. Instynkt życia, który w sztuce ucieleśnia Cherea, obrońca harmonii świata, musi właśnie w imię podstawowych praw życia - zwyciężyć samobójczy eksperyment tyrana...".

Wracajmy do "Eryka XIV". Przedstawienie było wyraziste, odznaczało się posępną urodą teatralną, ale nie nastręczało powodów do istotniejszych wniosków natury historiozoficznej. Może cokolwiek inne potraktowanie sztuki przez reżysera stałoby się jakąś do tego okazją. Król ma możność zostać władcą przede wszystkim warstw upośledzonych, te jednak warstwy wyglądały odrażająco, to był motłoch, Janusz Kłosiński wypowiadał kwestie z dobroduszną ironią, nie solidaryzował się jakby z ich treścią, zaś główny bohater, jakiego nam tak narzucająco się przedstawił Krzysztof Chamiec, jest od początku obłąkany, miewa "przebłyski". Wszystko podporządkowano zasadzie "złego spojrzenia". Może zresztą na inną interpretację nie pozwalała sztuka?

Nikomu z wykonawców nic się nie da zarzucić, więc jeszcze wymieńmy Karin Ewy Mirowskiej, Gorana - Bogusława Sochnackiego (może był zbyt liryczny?), wyraźmy uznanie dla scenografii Cz. Siekiery, uwypuklającej klimat sztuki. Wstęp do spektaklu znowu się nie udał. Jeśli zaś chodzi o drobiazgi nie wiem dlaczego napisy ociekały kleksami. "Ekspresjonistyczna deformacja" czy co?

W ślad za prof. Zygmuntem Jakubowskim przypomnijmy, iż ukazały się pierwsze dwa tomy "Dzieł Zebranych" Norwida, co zapoczątkowuje wyjątkowe wydarzenie edytorskie.

Obejrzeliśmy ostatni - znowu udany - odcinek "Czterech pancernych i psa". Wyrażałem niekłamane uznanie dla pierwszego, następne były bez porównania gorsze, niektóre wręcz żenujące. Szkoda. Tematyka, dobrzy aktorzy, pies - mogły dać zupełnie inne efekty.

"Plebiscyt Archimedesa", jak o tym świadczyła ilość głosów i bogactwo przytoczonych opinii, stał się sensacyjną audycją TV. Podsumowanie wyników było umiejętnie i żywo przeprowadzone. Prof. K. Estreicher mówił o udanej zabawie, ale socjolodzy zapewne doszukaliby się w niej wielu znamiennych przejawów. Zaś niżej podpisanemu wydaje się, że zabawa świadczy także o zapotrzebowaniu na pozytywnego bohatera, oczywiście, nie w uproszczonym rozumieniu. W życiu społecznym i w literaturze - wbrew temu, co się głosi o dezintegracji człowieka, ujawnianej zwłaszcza przez powieść "nowej fali" czyli "antypowieść".

PS. Wyczytałem niedawno w prasie, iż kosztem miliona złotych Hala Sportowa zostanie ozdobiona neonową reklamą Toto-lotka. Piękny to pomysł, ale wymagający uzupełnienia. Kosz tern drugiego miliona złotych należy budynki łódzkiej wytwór ni wódek ozdobić reklamą Państwowego Monopolu Spirytusowego. Wtedy w pełni wypowie się w tym neonowym ansamblu swoista symbolika!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji