Artykuły

Satyra czy farsa?

Premiera młodzieńczej sztuki Kruczkowskiego o aferzyście i oszuście Karolu Hummlu odbyła się niedawno w teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisaliśmy o sztuce i przedstawieniu z tej okazji ("Koepenikiada Kruczkowskiego", "Trybuna Ludu" z 25 lutego). Obecnie sięgnął po sztukę Teatr Narodowy. Jak wypadł spektakl warszawski, jak wypadło porównanie z inscenizacją krakowską?

Są to dwa całkowicie odmienne przedstawienia. Kazimierz Dejmek poszedł w kierunku inscenizacji plakatowej, bardzo ostrej, odrealnionej, wpadający chwilami w ton farsowy. Dąbrowski dał natomiast groteskę umiejscowioną konkretnie w małym niemieckim miasteczku, ludzką i ciepłą, choć satyryczną, a nawet chwilami nie pozbawioną cech karykatury. Lepiej odpowiada mi koncepcja przedstawienia krakowskiego, wydaje mi się, że przystaje ściślej do tekstu Kruczkowskiego.

Siłą dramaturgii Kruczkowskiego jest jego dialog, bardzo ludzki, dający aktorom duże możliwości interpretacyjne, jest aura, specyficzny klimat, jaki wnoszą na scenę jego bohaterowie. Tak było w "Niemcach" i w "Pierwszym dniu wolności", tak jest także w "Przygodzie z Vaterlandem", choć nie jest to na pewno najlepsza sztuka autora "Kordiana i chama". Plakatowość nie sprzyja niestety wydobyciu tych walorów, lecz przeciwnie uwypukla słabości sztuki, których Kruczkowski chciał uniknąć, opracowując jej drugą wersję. Dejmek spłaszczył postacie, nadając im kształt dwuwymiarowy, zamiast trójwymiarowego. Robią one chwilami wrażenie makiet. To, co było świetnym efektem w "Słowie o Jakubie Szeli" nie sprawdziło się w "Przygodzie z Vaterlandem". Dramaturgia Kruczkowskiego wymaga innego klucza.

Przedstawienie rozgrywa się w jakiejś dawnej próżni. Brak zarówno tła zdarzeń, jak i owego nimieckiego klimatu, właściwego zarówno sytuacjom, jak i postaciom sztuki. I nie zastąpi go ani swastyka wymalowana na ścianie, ani mundur SA-manna, czy tyrolskie spodenki nauczyciela gimnastyki Seidenstossa. Wydaje mi się, że część winy ponosi tu scenografia. Ma ona całkowicie umowny charakter, jest prawie abstrakcyjna, nic nie mówi o tym, gdzie rozgrywają się poszczególne sceny "Przygody z Vaterlandem". A przecież Endingen Kruczkowskiego wymaga przynajmniej takiej scenografif, jak Güllen Dürrenmatta, co tak świetnie uchwycił Jan Kosiński w spektaklu Teatru Dramatycznego. A tymczasem w przedstawieniu Dejmka nie ma ani mieszkania Daubmannów, ani owego wnętrza ratusza, które Kruczkowski tak dokładnie opisał w swoich uwagach i wskazówkach. Scenografia Andrzeja Cybulskiego w spektaklu krakowskim znacznie lepiej odpowiada charakterowi i potrzebom sztuki.

I wreszcie umiejscowienie akcji. Dejmek bardzo mocno podkreśla, że sztuka rozgrywa się w roku 1932. Nadaje przedstawieniu charakter reportażu historycznego z czasów dojścia do władzy Hitlera i hitlerowców. Tymczasem zaletą sztuki jest jej ogólniejszy charakter. Kruczkowski rozprawia się w niej z niemieckim nacjonalizmem nie tylko w jego hitlerowskim wydaniu, dzięki czemu pewne jej akcenty nie tracą swej aktualności wobec nowych tendencji odwetowych i szowinistycznych w Niemczech zachodnich w dniu dzisiejszym. Nadmiernie historyczny charakter przedstawienia, a także brak owej atmosfery z niemieckiego miasteczka, klimatu niemieckiego mieszczaństwa, utrudnia bardzo poszerzenie wymowy sztuki wobec spraw i zdarzeń bliższych naszym czasom. Nie kojarzą się one w odbiorze widzów z akcją przedstawienia, lub kojarzą się w stopniu niewystarczającym.

Spektakl ma znakomite tempo i kilka bardzo zabawnych, pomysłowo skomponowanych scen. Ale nawet jego zalety obracają się czasem przeciw sztuce. Niezwykle szybko grali aktorzy pierwszą część przedstawienia. Mówili, a właściwie wykrzykiwali tekst tak szybko, że gubili po drodze różne jego walory, które nie docierały do widzów. Tam, gdzie w Krakowie słychać było na sali śmiech, a nieraz i brawa, w Warszawie widzowie musieli się wysilać, by nadążyć za samym brzmieniem słów. A tymczasem w sztuce jest sporo powiedzonek i dowcipów, które trzeba podać widzom, ubarwić je i wypuentować. Dopiero w drugiej części przedstawienia niejedno się zmieniło na korzyść. Aktorzy grali spokojniej, rozegrali się jakby, nie tylko "trzepali" tekst, lecz także go interpretowali.

Niestety z aktorstwem nie jest także w tym przedstawieniu najlepiej. Realizując swoją koncepcję potraktował Dejmek aktorów po trosze jak marionetki. Nie mieli więc wiele do grania nie najlepiej zresztą obsadzeni w rolach głównych: WŁODZIMIERZ KMICIK (Hummel), najlepszy pod koniec przedstawienia w scenie finalnej, LECH MADALIŃSKI, zbyt mało godny i mieszczański, za mało niemiecki w roli starego Daubmanna i JANINA NICZEWSKA, dość bezbarwna jako jego żona. Wysunęły się raczej w tym przedstawieniu role drugoplanowe, galeria zabawnych postaci epizodycznych, a nie głównych bohaterów "afery Daubmanna". A więc JAN CIECIERSKI (bardzo ostro groteskowo, zagrany kapitan Wehrmachtu), MIECZYSŁAW MILECKI (radca Riedinger), STANISŁAW ZACZYK (Pan w makintoszu), KAZIMIERZ WICHNIARZ (Burmistrz Hincke), IGNACY MACHOWSKI (dr Böhme), IRENA KRASNOWIECKA (Elza Heedberg), HENRYK SZLETYŃSKI (nauczyciel gimnastyki) i WŁADYSŁAW KACZMARSKI (dobry w posturze, ruchu i geście, słabszy głosowo, przywódca SA w Endingen, Merkle), JAN KOECHER (zabawny Krüger).

"Przygoda z Vaterlandem" okazała się sztuką, dającą bardzo różnorodne możliwości interpretacyjne. Czekamy teraz na jej następne realizacje, następne głosy w dyskusji na temat jej charakteru i walorów. A może ktoś odważy się wystawić ją, jako komedię współczesną o Niemieckiej Republice Federalnej? Wymagałoby to specjalnego opracowania tekstu, jego aktualizacji. Sądzę, że jest to możliwe i wydaje mi się, że warto. Szkoda, że nie pokusił się o to Kazimierz Dejmek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji