Artykuły

Teatr na opak

"Księżniczka na opak wywrócona" w reż. Jana Englerta w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Paweł Sztarbowski w Metrze.

Siedząc na widowni Teatru Narodowego i oglądając "Księżniczkę na opak wywróconą" w reżyserii Jana Englerta, sam, choć do księżniczki mi przecież daleko, poczułem się z lekka na opak wywrócony.

Przecież szedłem na szacowną dużą scenę Narodowego i tamże na widowni siadałem - skąd więc to nagłe wrażenie, że znajduję się oto w rozrywkowym Studio Buffo, albo i nawet w rewiowym Teatrze Sabat? Oczywiście sama sztuka Calderóna w znakomitej imitacji Jarosława Marka Rymkiewicza skłania do szaleństwa i błazenady, bo w końcu to z wnętrza teatru wyjęta historia ciągłych przebieranek i zamiany ról, w których prosta służąca staje się księżniczką, księżniczka służącą, a kochankowie muszą wikłać się w ciągłe gry i podmiany, by walczyć o swoją miłość.

Sztuka skrzy się od dowcipnych sytuacji, ale w Narodowym zrobiono wszystko, by stała się okazją jedynie do cyrkowych wygłupów, zupełnie jakby ktoś powiedział aktorom: "Folgujcie swoim najgorszym instynktom!".

(...)

Spokojnie można by nad tym wszystkim przejść do porządku dziennego. Ot, kolejne komercyjne widowisko bez cienia głębszej refleksji. Nie pozwalają na to jednak dwie rzeczy. Po pierwsze, w jednym z wywiadów Jan Englert zapowiadał tę premierę jako swoje wyznanie wiary w teatr. Takie wyznanie w ustach dyrektora Teatru Narodowego zobowiązuje. I gdy okazuje się, że stoi za nim jedynie pusta gra konwencjami i chwyty rodem z farsy, to chciałoby się, by akurat w Teatrze Narodowym wiara w teatr wyznawana była jednak z trochę większym namysłem. Po drugie, nie sposób przejść do porządku dziennego nad sposobem, w jaki w tym spektaklu pokazywane są kobiety: potrafią tylko wzdychać i chcą jak najszybciej dorwać męża. Gdy na koniec okazuje się, że Flora (Kinga Ilgner) nie ma szans na zdobycie księcia Parmy (Piotr Adamczyk), dziewczyna właściwie bez słowa zadowala się propozycją wyjścia za księcia Mediolanu (Robert Jarociński), bo przecież nie ważne jaki mąż, byleby był. Podobnie Gileta, znakomicie grana przez Ewę Konstancję Bułhak, sponiewierana przez wszystkich, oszukana, na koniec wychodzi uśmiechnięta na proscenium, by w stylu numeru popisowego wraz z innymi aktorami odśpiewać "Nie kładź się, dziewczyno, na zielonej łące". I oczywiście, wszystko utrzymane jest w konwencji zabawy, ale nawet taka konwencja nie powinna usprawiedliwiać bezmyślnego stosowania płciowych uprzedzeń.

Całośc w Dzienniku Metro.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji