Artykuły

Krzyk kobiety rozsypanej, czyli w poszukiwaniu wielkiego uczucia

"Madame Bovary" w reż. Radosława Rychcika w Teatr Dramatycznym w Warszawie. Pisze Agnieszka Rataj w Życiu Warszawy.

W "Madame Bovary" na scenie Dramatycznego Radosław Rychcik ucieka od realizmu powieści Flauberta. Emocje są tu tak ekstremalne, że mogą wyrażać się tylko krzykiem.

Opera krzyczana - tak przekornie zapowiadali formę tego spektaklu przed premierą jego twórcy. Faktycznie, jest w środkach użytych przez Rychcika, zwłaszcza na początku i w finale przedstawienia, coś operowego. Sztywne figury poszczególnych bohaterów, przeciągnięte ponad miarę sceny, wyraziste podświetlenie aktorów od dołu, podkreślające dramatyczną grę cieni w tle, wybijająca się na plan pierwszy muzyka... I krzyk zamiast słów. Te bowiem, zdaje się mówić reżyser, ostatecznie skompromitowały się od czasów Flauberta. W natłoku otaczających wyrazów brakuje sensu i znaczenia, bohaterowie tego spektaklu będą więc próbowali zastąpić je nieartykułowanymi okrzykami.

"Pani Bovary to ja" - mawiał Gustave Flaubert, podkreślając, że pasje i namiętności Emmy tkwiły również w analizującym ją twórcy.

Jaka Emma tkwi w Radosławie Rychciku? Obnażona w swojej śmieszności. Rychcik czyta Bovary przez estetykę campu, podkreślając z ironią jej sztuczność.

Grająca ją Joanna Drozda na początku przedstawienia to piękna, posągowa lalka. Stopniowo uświadamia sobie nieprzystawalność swoich marzeń do otaczającego świata. W jednej z najlepszych scen tego przedstawienia Drozda odprawia rozpaczliwy taniec w miejscu, walcząc z niewidocznymi, a otaczającymi ją coraz ściślej ścianami. To w trakcie tego tańca i w kolejnych scenach jej postać zaczyna się rozsypywać.

Nieskazitelna lalka zamienia się w skamlącą żałośnie o wielkie uczucia kobietę. Piękną suknię zmienia na niedbale rozchełstany szlafrok. Próbuje odnaleźć prawdziwą siebie. Cóż z tego jednak, jeśli jej prawda i miłosne wyznania brzmią przede wszystkim pretensjonalnie, wywołując wyraźny niesmak kochanka (Miłogost Reczek) i śmiech publiczności.

Rychcik, podobnie jak we wcześniejszych "Fragmentach dyskursu miłosnego" zrealizowanych również w Dramatycznym, nie ufa tekstowi i eksperymentuje z formą. Zamiast wiernego obrazu rzeczywistości prezentuje raczej krzywe zwierciadło.

Jego "Madame Bovary" chwilami interesująco drażni widza. Ale jednocześnie sprawia wrażenie niedokończonej zabawy książką Flauberta, bez jasnego określenia, w jakim celu się tę zabawę uprawia. Trochę to za mało, żeby mówić o w pełni udanym przedsięwzięciu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji