Artykuły

Nowe sztuki polskie u Dejmka

Warszawski Teatr Polski konsekwentnie broni współczesnej naszej dramaturgii. Jest to, obok inscenizacji teatru staropolskiego, drugie ważne działanie i druga zasługa Kazimierza Dejmka. Wybór sztuk jest subiektywny, chociaż dość bogaty. Pierwsze miejsce zajmuje Mrożek lecz wśród wystawianych autorów znajdują się i Bardijewski ("Mirakle") - Iredyński ("Żegnaj, Judaszu", "Kreacja"), i Józef Hen, i Jarosław Abramow-Newerly. Ostatnio Władysław Terlecki.

Do Mrożka powraca Dejmek, dając ostatnio jego prapremiery. Znalazły się wśród nich teksty znakomite świetnie skonstruowane, z dialogiem błyskotliwym, celnym, funkcjonalnym, podsycającym. Myślę o "Garbusie", "Ambasadorze", "Letnim dniu" a szczególnie o "Kontrakcie", który można by zatytułować: "Mrożek a sprawa polska". Rozumiem, że sympatia i skromność skłania dyr. Dejmka do uwzględniania także i słabszych utworów mistrza naszego współczesnego scenopisarstwa.

Tak było z zawikłanym "Vatzlavem". Tak się też stało z najnowszą sztuką Sławomira Mrożka, "Portretem". Zapewne Dejmek pragnie zostawić prawo sądu i wyboru widzom. Osądźcie sami, zdaje się myśleć, ja wam przedstawiam nowy utwór. Powiedzcie, czy zajmie on miejsce równie wysokie jak "Policja", "Męczeństwo Piotra 0'Heya", "Na pełnym morzu", "Tango", cykl o listach, "Amabsador", "Kontrakt". Na widzu spoczywa obowiązek selekcji.

Otóż wydaje mi się że "Portret" jest odstępstwem od metody artystycznej, która przyniosła w twórczości Mrożka najlepsze i najpełniejsze rezultaty: chodzi o przyjęcie paradoksalnego założenia, z którego wynikają wnioski logiczne i odkrywcze. Pociągało to za sobą skuteczne ograniczanie materii pisarskiej, zwartość formalną, celową oszczędność. A więc bogactwo. W "Portrecie" Mrożek chciał powiedzieć zbyt wiele. I właśnie z tego powodu nie powiedział niczego ciekawego. Utonął w wielomówności.

Recenzentka "Życia Warszawy" wytknęła zbędność aktu ostatniego. Posunąłbym się dalej. Niepotrzebny mi się wydaje prolog, patetyczny i fałszywy, niby romantyczny, parodiujący poezję Mickiewiczowską. Zbędne są niczym nie uzasadnione dygresje psychoanalityczne lub psychiatryczne. Jeśli autor pragnął pokazać zjawisko upodlenia, wywołane przez stalinizm, sugerowanie choroby osłabia oskarżenie, czy choćby analizę. Schizofrenia tworzy zagadnienie odrębne. Uogólnienie, jakie przedstawia autor "Portretu", razi nieprecyzyjnością historyczną. Trudno mi powiedzieć, czy fanatyzm donosicielski szerzył się gdzie indziej, u nas był on sprawą wyjątkową, a postawa ogromnej większości Polaków wyglądała inaczej. To nieprawda, co zasugerowano w programie "Portretu", że tylko ludzie młodzi, urodzeni po upadku stalinizmu, byli wolni od kultu dyktatora.

Jedna tylko scena ratuje "Portret", ta, w której człowiek niesłusznie skazany po rehabilitacji odcina się od obrachunków czy zemsty, wyrażając jednocześnie pragnienie żyda spokojnego, cichego. Wartość tej sceny potwierdza, a może nawet współtworzy znakomita gra Piotra Fronczewskiego, który rolę objął jako nagłe zastępstwo. Począwszy od wstrząsającego spojrzenia w momencie, gdy się dowiedział o sprawcy donosu (z jego własnych ust), aż po narastający wybuch żalów i pragnień, aż po obsunięcie się zwiastujące atak apopleksji, wszystko zasłało wyrażone w sposób nowy, własny, indywidualny, bogaty.

Broniłbym gry aktorek występujących w rolach epizodycznych. Anna Seniuk jest początkowo powściągliwa i oszczędna, później wybucha protestem żony pokrzywdzonej w swych ludzkich prawach. Halina Łabonarska w trudnym (bo nie uzasadnionym dramatopisarsko) epizodzie lekarki ujmuje rzeczowością, dokładnością i swobodą. Laura Łącz ma sympatyczny początek: dowcipny, zgrabny, taneczny, wibracyjny. Nie jest jej winą, że niewiele może wygrać w akcie trzecim, gdy mówi o swym nieszczęściu w sposób zbyt przyciszony, ledwo słyszalny.

Nie winiłbym też zbytnio Jana Englerta jako skruszonego donosiciela. Ten świetny aktor dał nam pamiętne role. Począwszy od Gustawa w "Dziadach" Jerzego Kreczmara, przez "Obłęd" Krzysztonia, aż po "Kontrakt". Ale truizmy i mielizny roli w "Portrecie" próbował zagłuszać krzykiem i emfazą, nie wystarczającą, by nas przekonać.

*

Władysław Terlecki wraca z godną uznania wytrwałością i przenikliwością do jednego z najtragiczniejszych epizodów powstania 1863 roku. Pamiętamy "Dwie głowy ptaka" w Teatrze Dramatycznym. Chodziło tam o finał, początek 1865 roku, gdy już powstanie wygasło, kraj był skrwawiony, a ostatni naczelnik miasta Warszawy dostał się do więzienia, z którego już nie wyszedł żywy. Ale przekazał swe podwójne posłannictwo: wezwanie do zaprzestania walk zbrojnych, ale i do dalszego oporu wobec zaborcy, w innej już formie, "Krótka noc", którą obecnie wystawia Teatr Polski na scenie kameralnej, dotyczy epizodu wcześniejszego, z kwietnia 1863.

Akcja toczy się na granicy prusko-rosyjskiej, trwają jeszcze transporty broni i ochotników z Wielkopolski do zaboru carskiego. Policja pruska nie jest w stanie zapobiec temu ruchowi. W myśl układu między Bismarckiem a Rosją, w niewielkiej miejscowości spotykają się przedstawiciele obu mocarstw, przebrani za podróżujących kupców. Próbują zbadać plany powstańczego Rządu Narodowego. W tej samej miejscowości zjawiają się inni goście: jeden z przywódców powstańczego ruchu radykalnego Czerwonych. Stefan Bobrowski, płomienny, nieprzejednany. A także użyty przez umiarkowane skrzydło podziemia. Białych, nikczemny, głupi hrabia Grabowski, który Bobrowskiego wyzwał na pojedynek, by skorzystać z jego miopii graniczącej ze ślepotą i zabić.

Zdaje mi się, że autor "Krótkiej nocy" zbyt uogólnił postawę Białych. Znany dobrze epizod pojedynku Stefana Bobrowskiego nie wynikał z generalnej niechęci Białych do ruchu powstańczego. Jeśli początkowo mieli oni opory wobec form walki i politycznego kierownictwa, ostatecznie przystąpili do powstania, brali w nim masowy udział, odpokutowali tragiczną ilością poległych i rozstrzelanych. Ze środowiska Białych wywodzili się członkowie ostatniego Rządu Narodowego.

Ale to prawda, że lewica Czerwonych, a szczególnie zapalny i młodzieńczy Stefan Bobrowski, mogli się czuć odosobnieni i osaczeni. Z tego zapewne powodu bohater "Krótkiej nocy" wypowiada gorzkie słowa o rodakach tak mu wrogich, że nie może w nich widzieć braci. Śmierć tego radykalnego przywódcy, w trzy miesiące po wybuchu powstania, była poważnym ciosem. Lekkomyślność Bobrowskiego, jego donkiszoteria i niemal samobójcze pojmowanie honoru były współczynnikami katastrofy.

Mimo to sztuka Terleckiego nie jest pesymistyczna. Powstańcy upominający się o prawa narodu walczą na wiele frontów, w strasznych warunkach, mając przeciw sobie koalicję potężnych mocarstw. Jednak nie opuszcza ich zapał. Ochotnicy, w tej przynajmniej części Polski, instynktownie napływają. Działają posłuszni osobistemu wezwaniu. Nawet policja, rosyjska i pruska, pozornie wszechwładna, nie może przeszkodzić napływowi ochotników. Cóż z tego, że dygnitarze zaborczy zdobędą tajne papiery powstańcze, skoro tuż pod ich bokiem chłopcy pracujący w przygranicznych zajazdach uciekną do szeregów powstańczych. Nie ma w tej sztuce zjawiska, które tak niepokoiło Żeromskiego: wrogości chłopów wobec sprawy powstańczej. Terlecki już prawie zapowiada rok 1905.

Być może, iż "Krótka noc" nadawała się raczej na scenę monumentalną niż kameralną. Reżyser Jan Bratkowski z trudem - i nie bez sztucznych rozwiązań - dawał sobie radę z tą przeszkodą. W sztuce Terleckiego bierze udział znaczna ilość aktorów. Pięknie ukazuje młodzieńczą bezkompromisowość Bobrowskiego Tomasz Budyta, inteligentnie i barwnie interpretując tekst. Należy się uznanie Januszowi Zakrzeńskiemu za zbudowanie skomplikowanej, rozdartej między różnymi uczuciami, znajdującej się miedzy młotem a kowadłem postaci właściciela zajazdu. Wojciech Alaborski ukazuje makiawelizm władzy carskiej: Andrzej Szczepkowski brutalność pruską. W epizodzie Starej Aktorki podziwiałem inwencję Justyny Kreczmarowej. Mocne wrażenie zostawili przedstawiciele ruchu powstańczego, samorzutnie się organizującego: Maciej Maciejewski (Kolejarz), Czesław Bogdański (Przewodnik), Wiesław Małachowski, Piotr Bajor, Waldemar Izdebski (Uciekinierzy). Oraz pomagająca tym, którzy się przedostają do lasów, praktyczna i zdecydowana Aleksandra Dmochowska (Kucharka w zajeździe przygranicznym).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji