Ucieczka w obłęd
Wreszcie, po niezwykle długim okresie bezlitosnego kołowania widzów gniotami przeróżnej maści, Teatr Mały dał przedstawienie, z którego nie trzeba uciekać z pierwszej części i nie trzeba przesypiać drugiej w wygodnym po temu fotelu.
Mowa o najwybitniejszej sztuce Tennesse Williamsa "Tramwaj zwany pożądaniem", sztuce, która w swej historii inscenizacji za reżyserów miała tak wybitnych twórców jak Elia Kazan, Jean Cocteau czy Laurence Olivier, a za wykonawców takie gwiazdy aktorskie jak m.in. Marlon Brando, Vivien Legh. A i w Polsce dramat Willamsa miał znakomite entre. Dość przypomnieć Aleksandrę Śląską jako Blanche w premierowym wydaniu tej sztuki u nas w 1958 r., czy Romana Wilhelmiego jako Stanleya w późniejszej o rok inscenizacji (obydwie w Ateneum).
Jak w poprzednich utworach, tak i w "Tramwaju" obsesje seksualne stają się zasadniczym wątkiem. Rzecz to bowiem o tzw. kobiecie upadłej która chcąc za wszelką cenę ratować pozory przyczynia się do dramatycznych powikłań w rodzinie. Nie nasycona zmysłowością przepojona jest cała sztuka. Sztuka o tragicznych konsekwencjach samotności, o niemożności bezpiecznego schronienia się nrzed brutalnością świata, sztuka o wyobcowaniu.
W roli Blanche oglądamy w Teatrze Małym Aleksandrę Zawieruszankę. Aktorka subtelną kreską rysuje postać swojej bohaterki: od wytwornej, eleganckiej i powabnej - mimo nie najmłodszego wieku - kobiety do bezradnej istoty w obłędzie poszukującej ucieczki od zła. A w tzw. międzyczasie będzie zażarcie walczyć ze swoim szwagrem Stenleyem, którym pogardza i którego pożąda. Walkę tę jednak przegra.
Jakkolwiek wszystkie postacie powołana przez autora do życia, to znakomity materiał aktorski, rola Blanche jednak jest postacią najpełniejsza najbardziej skomplikowaną i najtrudniejszą do zagrania. Blanche Zawieruszanki to zarazem mito- i nimfomanka, to bardziej trochę nieśmiała marzycielka niż zdecydowana erotomanika cwanie i bez skrupułów realizująca swój plan życiowy. Musi używać alkoholu aby w miarę odważnie poruszać się wśród otoczenia, którego przecież boi się. Chce być kochaną i sama chce kochać. Boleśnie odczuwany brak realnego przedmiotu miłości prowadzi ją do pustki uczuciowej. A stąd już niedaleko do obłędu.
Przekonywający wizerunek tragicznie namiętnej, opętanej żądzą erotyczną starzejącej się; nie kochanej i osamotnionej kobiety dała Zawieruszanka.
Niestety, o roli Stanleya w wykonaniu Jarosława Truszczyńskiego (gra na zmianę z Bogusławem Augustynem) nie można powiedzieć: przekonywający. Byłoby to, bowiem, nadużycie. Aktor nadto powierzchowinie zbudował swoją postać. Wypreparował z niej wewnętrzne motywacje działań. Nie wiemy dlaczego jest taki a nie inny, dlaczego tak a nie inaczej zachowuje się. Umówmy się, że Stanley jest obiektem straszliwej żądzy erotycznej Blanche. Umówmy się, że trudno uwierzyć oglądając przedstawienie.
Delikatnie nakreśliła postać Stelli, młodszej siostry Blanche i żony Stanleya, Marzena Trybała. Przekonywająco ukazała rozdarcie uczuciowe wynikające z dwóch, nie dających się ze sobą pogodzić miłości: do siostry i męża.
Całość rozgrywając się w otoczeniu przedm iotów o pastelowych odcieniach z przewagą bieli. Można tę scenografię odczytać w dwóch aspektach: pierwszy pozostaje w opozycji do klimatu sztuki (uboga dzielnica zamieszkana przez biedotę, gdzie nierzadko można natknąć się na brud i awantury pijackie nie harmonizuje z czystością bieli); drugi - zamierzony kontrast. W takim zderzeniu bowiem, ostrzej rysuje się przesłanie sztuki.