Artykuły

Teatr winy Wyspiańskiego

JERZY NOWAK z każdego miejsca, gdzie zapędziła go zmiana pracy ojca, przywoził znajomość lokalnego języka. Tylko z Brzeska, gdzie aktor Starego Teatru się urodził, nie wywiózł ani słowa. Był zbyt mały, by tutejszą gwarę zapamiętać. To jednak tutaj wszystko się zaczęło...

- Ojciec mój urodził się w Biadolinach. Matka pochodziła z Bochni. To są moje strony rodzinne, a ja urodziłem się w Brzesku - wspomina artysta. - Ojciec po zakończeniu studiów został aplikantem u mecenasa Horowitza tutaj, w Brzesku. Część rodziny mam jeszcze w Borzęcinie. Reszta wyjechała z kraju albo wymarła...

Dalibyście spokój!

Józef Nowak po raz drugi został ojcem 20 czerwca 1923 roku. Jurek urodził się w kamienicy naprzeciwko kościoła św. Jakuba Apostoła.

Chłopiec niuansów prawniczych nie opanował, ale za to do dziś mistrzowsko włada ironią, zwłaszcza wtedy, gdy mówi o sobie. - Mam nadzieję, że w następne 600-lecie stanie tam mój skromny pomnik... Dlaczego skromny? Jestem bardzo skromnym człowiekiem. Trudno jest mówić o sobie i chwalić się, ale na dowód mojej skromności przytoczę pewne zdarzenie z Krakowa. Kiedy przechodziłem przez Rynek na linii A-B, zobaczyłem książki rozłożone na stole. Spostrzegł mnie księgarz i mówi: "O! Panie Nowak, mam encyklopedię! Ostatnia strona trochę podarta, ale dam za połowę ceny." "Mogę zobaczyć?" - przeglądam, a księgarz: " No, jest pan, oczywiście!" A ja na to skromnie: "Ja to już wiem, tylko patrzę, czy jest tam mój kolega." Szukam dalej i mówię: "Nie ma, w porządku, biorę."

Epizod brzeski skończył się szybko. Kiedy malec miał cztery miesiące, rodzina wyjechała do Ostródy. Ojciec dostał powołanie do służby państwowej. Miał pełnić funkcję wi-cestarosty. - Spędziłem tam trzy lata. To były trzy lata, w których poznałem pierwsze słowa naszej pięknej mowy i cudowną gwarę kurpiowską, gwarę, która już nie istnieje - wspomina aktor.

W okolice wrócił, kiedy na dobre rozszalała się wojna. Jako ranny żołnierz konspiracyjnego wojska schronienie znalazł w Borzęcinie, u krewnego ojca Alojzego Rogoża. Było bezpiecznie, dopóki na podwórku nie zawarczał motor granatowego policjanta. Niby nic... Przywiózł tylko ponaglenie do zapłaty, ale ciotka Karolcia miała mu dużo do powiedzenia: - Ale dalibyście już spokój. Przecie końca tyj wojny bliżyj niż i Liiij. Właśnie kuzyn przyjechoł! Un jest w leśnych. Oni tam wiedzo, bo mają radyjo, co u nas jest niewolno. No to słuchajo. Właśnie godoł, że koniec to już będzie niedługo. Dalibyście już spokój! Policjant odjechał. Dlaczego nie wrócił z Niemcami? Nie wiadomo.

Z bardzo porządnej rodziny

W Bohorodczanach na ścianie szkoły powszechnej wisiał napis "Zabrania się podczas pauzy mówienia po rusku i po żydowsku". Dzieciarnia, oczywiście, nic sobie z zakazu nie robiła. Ta swoboda przełożyła się na przyszłość Jurka Nowaka. - Gram często role Żydów. Jestem jednym z nielicznych aktorów - a nie wiem, czy nie jedynym - który pamięta gwarę żydowską - przyznaje po latach. - Tak się stało, że zostałem zaszufladkowany. Kanalie i starzy Żydzi to moje role. Pewnego dnia dostałem telefon:

- Kuria biskupia, czy można z panem Nowakiem?

- Proszę.

- Robimy widowisko pasyjne i chcielibyśmy prosić pana do roli...

- Judasza?

- Skąd pan wie?

Bywało i tak, że deski teatralne skrzypiały w codzienności. - Kiedyś podsłuchałem rozmowę mojego kolegi:

- Czy przypadkiem on nie jest Żydem?

- Nie, on jest z bardzo porządnej rodziny.

Taki chciałem być

Jerzy Nowak na dzieciństwo patrzy bez żalu i pretensji o twarde wychowanie. Psychikę dziecka analizuje bez upiększeń i tłumaczeń. - Malcy, chcąc udawać dorosłych, sięgają zazwyczaj po papierosy lub alkohol. Do takich używek nie miałem dostępu. Byłem chłopcem niskim i niezbyt pięknym. Postanowiłem czymś nadrobić braki mojego wyglądu. I wymyśliłem... zostanę antysemitą! Antysemita to działacz, polityk, człowiek dojrzały. A taki właśnie chciałem być - maluje swoje zbyt uproszczone pojmowanie świata.

- Mieliśmy w klasie kolegę Dawida Zukermana. Dawid był trochę upośledzony, brzydki i niezbyt zdolny. Do dobrego tonu wśród uczniów należało dokuczanie Zu-kermanowi. Celował w tym Ukrainiec, niejaki Hrycun Drajczuk. Wszyscy chłopcy prześcigali się w pomysłach, jakby tu dokuczyć Zukermanowi... Jakoś mi to nie szło - przypomina o wpojonych przez rodziców hamulcach. Okazały się silne do tego stopnia, że do dziś budzą wyrzuty sumienia...

- Ksiądz katecheta zachorował. Zapanowała ogólna radość. Nie będzie religii! Może jeszcze uda się dogonić Zukermana i przylać mu?! - opowiada o zamiarze małolatów. - Trzeba było podejść cichutko, aby Dawid nas nie słyszał. Skradałem się tak, jak wszyscy. I nadeszła chwila najtrudniejsza... należało go uderzyć! Nie uderzyć? Wstyd! Trudno! Dotknąłem go leciutko w plecy... Skulił się... Wiedział, że oberwie. Obejrzał się tylko nieśmiało. Zobaczyłem przeraźliwie zdumioną twarz Zukermana. - To ty? Za co? - wyszeptał. I to "za co" śni mi się do dziś... Koszmar!"

Teatr Arona Brossa

Z kresów rodzina przeprowadziła się do Bydgoszczy. Tam panował język odmienny od śpiewności wschodniej mowy. - Trudna, twarda mowa, nieco zbliżona do gwary katowickiej, bardzo ostra, nieprzystępna - była dla mnie czymś egzotycznym - Jerzy Nowak charakteryzuje mowę nowych okolic. - A ja z kolei byłem czymś bardzo egzotycznym dla klasy w szkole powszechnej - wtrąca kolejne trzy grosze, by za chwilę przypominać o Gimnazjum im. Jana III Sobieskiego w Krakowie. W "Książce o miłości" (bo jak inaczej można zatytułować opowieść o życiu, a każde jest przecież dążeniem do miłości) wymalował je jednym zdarzeniem: "Z grona uczących nas wspaniałych i mniej wspaniałych pedagogów wyróżniał się polonista Ludwik Skoczylas. Przyjaciel Tetmajerów, Rydlów i Kossaków. Wielki miłośnik teatru. Zamiłowania do meandrów sztuki teatralnej starał się wszczepić nam - grupie młodzieńców o nie najwyższych horyzontach myślowych. Pewnego dnia profesor ów postanowił zainicjować podczas lekcji mały seans teatralny. Podstawą do przedstawienia był wiersz Słowackiego "Rozmowa z piramidami". Prawa strona klasy pytała: "Piramidy, czy wy macie Takie trumny, sarkofagi, Aby miecz położyć nagi..." Na co ci z lewej odpowiadali: "Wejdź z tym mieczem w nasze bramy, Mamy takie trumny, mamy." Na próżno usiłował profesor wykrzesać z nas choć odrobinę zaangażowania. Tępo i bezmyślnie dukaliśmy strofy Słowackiego: "Piramidy czy wy macie..." I nagle spośród monotonnego staccanda wyłowiłem uchem głos siedzącego obok mnie kolegi Arona Brossa. (Ojciec Brossa miał magazyn futer na rogu Grodzkiej i Rynku). Otóż Aron Bross odszedł od tekstu Słowackiego i począł zachęcać klientów do kupowania trumien własnymi słowami. Tekst reklamy brzmiał cichutko i tylko ja mogłem go usłyszeć.

- Bardzo proszę, wejdźcie -mówił Bross. - Oczywiście mamy trumny. Mamy różne rozmiary. Są duże trumny, są też i małe na wypadek, gdyby ktoś musiał pochować syna lub córeczkę. Na uroczyste pogrzeby mamy piękne, złocone trumny. Mamy bardzo duży wybór trumien. Polecamy się! Otwarte zawsze od dziesiątej do późnego wieczora.

W swoich namowach Bross tak się zatracił, że zapomniał o bożym świecie. Zapomniał, że otaczał go tłum nękanych trądzikiem młodzieńczym i mutacją wyrostków, myślących o wszystkim, tylko nie o poezji Słowackiego. Patrzyłem na Brossa zafascynowany. Był zabawny, ale i piękny zarazem. Poczułem napływ wzruszenia. Otóż tuż obok mnie toczył się prawdziwy spektakl grany przez natchnionego aktora.

Widziałem potem w życiu wielu wspaniałych mistrzów sceny, ale nigdy nie zapomnę skromnego teatru Arona Brossa, syna Mojżesza, właściciela magazynu futer. Róg Grodzkiej i Rynku."

Bez żołądka

Teatr zaczynał się powoli. I co rusz wpadał w nim na Wyspiańskiego...

- Po ukończeniu gimnazjum wstąpiłem do szkoły teatralnej. No, o tym nie będę mówił, bo to cztery lata mordęgi, zakończone egzaminem, który ledwo, z wielkim trudem zdałem i pierwszy rok spędziłem w Katowicach. Zostałem zaangażowany do Teatru imienia Wyspiańskiego. Spędziłem tam sześć lat. Znów poznałem wspaniałą, piękną gwarę katowicką, śląską... - rozmarza się.

Wyspiański to nie tylko wielka kreacja w "Ja jestem Żyd z Wesela". To też pomniejsze anegdotki i historyjki przy okazji różnych dramatów.

- Przyjaźniłem się z Wiktorem Sadeckim. Wiktor, niezwykle utalentowany aktor o urzekającym głosie i niebywałej urodzie, charakteryzował się dziwną słabością. Otóż po pewnej ilości wypitego trunku zatracał fonię, już po pierwszej setce mówił nieco ciszej niż zwykle. Po drugiej mówił ciszej i mniej wyraźnie. Po trzecie nie mógł mówić wcale. Poruszał wargami z wysiłkiem i na próżno - rysuje charakterystykę - zdarzyła się taka historia. Byłem w szpitalu na wycięciu żołądka. Po powrocie w domu - to była sobota - zastałem w domu kartkę "W poniedziałek prosimy o przyjazd do Krzywaczki, gdzie będzie kręcony film "Sędziowie" według Wyspiańskiego. Film będzie kręcił Konrad Swinarski. Prosimy przybyć punktualnie o godzinie 8.00". No więc wsiadłem w taksówkę, zajechałem do Krzywaczki. Jest gorąco, upał potworny. Pustka. Nie ma nikogo. Nie ma aut, nie ma ekipy. Rozglądam się... stoi karczma, typowa, wiejska... Wchodzę do środka. Co się okazało? Zamiast na ósmą przyjechałem na dwudziestą. Ale co widzę w knajpie? Wituś Sądecki siedzi oparty, ale już prawie bez słowa. Woła kelnera: - Yyyyyy... Kelner przynosi dwie setki i pyta: "A pieczywo podać?" I nagle stała się rzecz cudna, przedziwna... Wiktor przemówił, z wielkim trudem, ale przemówił: "Nie, Jurek jest na diecie..."

Danke!

Aktorstwo Jerzy Nowak uprawiał z zapałem, zanim jeszcze rzemiosła nauczył się na kursach, organizowanych po wojnie przy Teatrze Starym. Będąc w Brzesku na spotkaniu z mieszkańcami, zanim krzyknął do nich: "Współobywatele!" - gdyż, jak sam przyznał ów skromny człowiek, nawiązał tu do wielkiego Tomasza Manna, który tak zwrócił się do obywateli Lubeki, rodzinnego miasta - przytoczył następującą opowieść:

"Dzięki mojej wspaniałej mamie znałem perfekcyjnie niemiecki. Właśnie z powodu tej znajomości języka mogłem, kiedy to było potrzebne w czasach konspiracji, chodzić po ulicach Rzeszowa w mundurze niemieckim. Tak też było tego lipcowego, upalnego dnia. Przechodziłem ulicą Lenartowicza. Czarny mundur. Czapka z trupią główką. Toten Kopf. Żar lał się z nieba. Przy budce z lemoniadą przystanęła grupka ludzi. Pili prosto z butelek. Stanąłem i ja. Rozstąpili się niechętnie, patrząc spode łba na młodego Szwaba. Jeden nie ustąpił. Trwał hardo przy okienku. Z budki wyszedł sprzedawca. Ręką, którą trzymał butelkę, odepchnął tego hardego. W drugiej ręce trzymał szklankę owiniętą serwetką. Ukłonił się i z przymilnym uśmiechem wyciągnął do mnie szklankę. - Bitte Glas - powiedział. Najchętniej ucałowałbym tego

hardego! Najchętniej wyrżnąłbym sprzedawcę w głupio uśmiechniętą mordę!

Najchętniej rozbiłbym mu szklankę na tym bezmyślnym ryju!

Ale mogłem tylko mruknąć: - Danke!"

0 życiu i miłości

Pierwsze spektakle mały Jurek oglądał w teatrze amatorskim założonym przez jego ojca w Bohorodczanach. Jednak za wybór drogi życiowej odpowiedzialny był nie kto inny jak znów Wyspiański. Piorunujące wrażenie miało wywrzeć na młodym mężczyźnie przedstawienie "Wesela" w Bydgoszczy. Jego koledzy ginęli w partyzantce, a on przeżył. W 2005 roku, dowiedziawszy się o rzekomo nieuleczalnej chorobie, postanowił nakręcić film o swoim umieraniu. Dwa lata później, w reżyserii Marcina Koszałki, powstał niezwykły dokument "Istnienie". W tym filmie o śmierci udowodnił, że warto żyć. Przekonywał, mimo że zarówno życie, jak i śmierć sprawiły mu psikusa, bo diagnoza okazała się chybiona. Nie wycofał się jednak z testamentu, w którym zapisał swe ciało Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie specjaliści mają je spreparować w formalinie.

Tymczasem wciąż jest aktywny. Nadal gra. W Teatrze Stu z Beatą Rybotycką występuje w kabarecie. Z żoną, także aktorką - Marią Andruszkiewicz-Nowak, napisał "Książkę o miłości". Z tej miłości do "tych, którzy odeszli i do tych, którzy są z nami", do miłości do zawodu i życia. Do miłości, bo przecież nad wszystko warto kochać... Grozi palcem. "Kochany młody kolego! Jeśli ci się nie uda, jeśli sztuka okaże się klapą - nie zamartwiaj się" - pisze i puszcza oko do czytelnika. "Nie trać nadziei! Przyjdzie jeszcze czas, kiedy los uśmiechnie się do ciebie** Nie od razu Kraków zbudowano!"

* W tekście wykorzystano fragmenty "Książki o miłości" autorstwa Marii Andruszkiewicz-Nowak i Jerzego Nowaka

JERZY NOWAK - urodził się 20 czerwca 1923 roku w Brzesku. Aktorem postanowił zostać, gdy zobaczył na scenie "Wesele". Państwową Szkołę Dramatyczną ukończył w 1948 roku. Obecnie ma na koncie grubo ponad sto ról teatralnych i filmowych. Miłośnicy seriali pamiętają go jako bohatera "Czarnych chmur", "Stawki większej niż życie", "Polskich dróg". Znany jest z ról filmowych w "Ziemi Obiecanej", "Quo vadis", "Liście Schindlera", "Bracie naszego Boga" i wielu innych. Zwykle kreował wyraziste postaci drugoplanowe, dzięki czemu zyskał miano arcymistrza epizodów. Za jego najwybitniejsze kreacje teatralne uznaje się Pankracego w "Nie-Boskiej komedii", Starego w "Krzesłach", tytułowego bohatera w "Sprawie Dantona" oraz Hirsza Singera w "Ja jestem Żyd z Wesela". Kilka lat grał w teatrze katowickim, ale najdłużej związany był z Teatrem Starym i Teatrem im. Słowackiego. Jerzy Nowak został także bohaterem dokumentu "Istnienie", opowieści o nieuchronności przemijania, w którym tłumaczy swoją decyzję o oddaniu po śmierci swego ciała do badań naukowych. Jeszcze dzisiaj występuje w kabarecie krakowskiego Teatru Stu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji