Artykuły

I zamienisz się w konia...

"Biada ci, jeśli napiszesz coś, co odniesie sukces. Nigdy już potem spod tego się nie wygrzebiesz. Będą ci to wypominali do końca życia i zamienisz się w konia, co musi biegać coraz szybciej..." - tak się wyraził o pręgierzu opinii w swoich "Małych listach" sam Sławomir Mrożek. Święta prawda. Ilekroć się pojawia jego nowa sztuka, zraz kto-żyw bierze się ochoczo do porównań, przystawiania miary poprzednich utworów i dalejże wymądrzać się na różne sposoby.

Pokażcie mi jednak drugiego współczesnego dramaturga polskiego, który od tylu stron ogląda na scenie nasz świat i pobudza innych do zastanowienia się nad czasem i punktem, w którym znalazła się kula ziemska w kolejnych jej obrotach. Porusza się swobodnie wśród zewnętrznych atrybutów naszej codzienności i obnaża utajone rozterki egzystencjalne dzisiejszego homo sapiens. Interesuje go, mówiąc jego własnymi słowami: "przyszłość jaka kroi się przed naszym globem i to, w jakim stopniu świat będzie możliwy do użycia".

Autor, żyjący od lat na emigracji, nie traci kontaktu z ojczyzną i, chciałoby się powiedzieć, czuje jej grunt pod nogami. Z daleka lepiej widać, jak głosi porzekadło (które nie odnosi się jednak do wszystkich pisarzy, bo niektórym ziemia się usuwa). W twórczości Mrożka znajdujemy jakby dwie perspektywy, występujące zresztą w zmiennych proporcjach w poszczególnych utworach. A więc tę rodzimą, opłotkową i szerszą - uniwersalną.

Jego dorobek nie zamyka się w partykularyzmach. Ma szerszy oddech, który sprawia, że jest przyjmowany pod różnymi szerokościami geograficznymi, nawet w Afryce, Nowej Zelandii i na Hawajach.

"Mrożek pierwszy przyszedł w samą porę; i to na obu zegarach: polskim i zachodnim" - jak to trafnie zauważył Jan Kott, nawiązując do trudów przebicia się w Witkacego i Gombrowicza.

Mrożek nie ustaje właściwie w zadawaniu tego samego pytania: Dokąd zmierzasz człowieku dwudziestowieczny, dlaczego sam się zapędzasz w ślepe uliczki. Przy czym, nie jest bynajmniej moralistą wprost, który wypomina grzechy, gromi, karci. Jego żywiołem jest gra przeciwieństw, ścieranie się różnych poglądów i racji. Już się zdaje, że stanął po czyjejś stronie, a tymczasem wywija kota ogonem i rzecz cała ukazuje się w innym świetle. Po mistrzowsku posługuje się groteską, pastiszem, humorem absurdalnym, żonglerką słów, by obnażyć względność ludzkich poczynań.

Sam ma do nich filozoficzny dystans. Łatwo go wyczuć choćby w przypomnianym ostatnio w telewizji, w poniedziałkowym teatrze, "Polowaniu na lisa". Obrazuje sytuację, w której jest wielu myśliwych, ale brak zwierzyny. Nie chodzi jednak tylko o ochronę naturalnego środowiska lecz, jak zwykle u Mrożka, o zagrożoną hierarchię wartości, o zatracanie sensu prostych pojęć, o ekspozycję różnych mentalności: lisiej, kurzej, koguciej.

W obfitej twórczości Mrożek, który imponuje swoim dynamizmem i wiernością teatrowi, dotyka wielu obszarów ludzkich doświadczeń, nadając zwykłym, dobrze wszystkim znanym sytuacjom, aurę niezwykłości. Tworzy on swoją wyostrzoną rzeczywistość magiczną.

Jeśli ogarnia się jednym spojrzeniem całą twórczość Mrożka od "Policji", którą zadebiutował trzydzieści lat temu, po najnowszy. "Portret" - uderza w tych różnorodnych utworach rys demaskatorski, zdzieranie łusek pozorów. W "Policji" jesteśmy świadkami absurdalnej sytuacji, gdy sami funkcjonariusze prowokują przestępstwo polityczne, by nie stracić racji istnienia swojej instytucji. W "Pieszo" mamy ostre, niekonwencjonalne widzenie czasów drugiej wojny światowej. "Tango" obnaża system edukacji i ukazuje jak się dokonuje zmiana warty. "Emigranci" odkrywają farsowo-tragiczną podszewkę szeroko w świecie znanego zjawiska. A znów "Kontrakt" mówi o cywilizacyjnym impasie Europy (z akcentami polskimi).

Ostatnio Mrożek znowu nas zaskoczył sztuką pełnespektaklową utrzymaną w poważniejszym tonie. Mniej w jego "Portrecie" prześmiewczości i sarkazmu, więcej tonacji serio. Wziął się bowiem za bary z tematem szczególnie bolesnym: wpływem stalinizmu (a szerzej totalitaryzmu) na ludzką świadomość. Ukazał dalekosiężne spustoszenia, jakie wywołują w ludzkiej osobowości praktyki wypaczonego systemu. I nie wiadomo, komu bardziej współczuć: "bohaterowi" tamtych czasów, Bartodziejowi, który trzymał się mocno w siodle za wszelką cenę, czy też jego ofierze, Anatolowi, którego fałszywie oskarżył i wepchnął tym samym do więzienia. Innych można oszukać, ale czy da się zagłuszyć własne sumienie, wymazać z pamięci niegodne czyny, nawet jeśli poszkodowany przebaczy?

Nie jest nam do śmiechu, gdy oglądamy ten "Portret", tak bardzo złączony z naszą historią, a jednocześnie "wychodzący" poza ramy lokalne. Każdy kraj może w nim znaleźć własną wykładnię. Bo Mrożek jawi się nam tutaj jako humanista pełen zadumy i niepokoju o losy ludzkości, która pozwala się spychać na manowce, gubi busolę. Gorzko brzmią słowa autora, który walczy o ochronę ludzkiej indywidualności: "Jakże chętnie ludzie rezygnują z siebie. To zrozumiałe, bo siebie trudno znieść. Tłumy jednostek szukają proroka, ale najczęściej znajdują Fuhrera. Znalazłszy, są szczęśliwi..."

Honor prapremiery (podobnie było z kilkoma poprzednimi utworami, jak "Ambasador", "Letni dzień", "Kontrakt") miał Teatr Polski w Warszawie. Mrożek chętnie powierza sceniczną inicjację swoich sztuk w reżyserskie ręce Kazimierza Dejmka, mając zaufanie do jego maestrii i doświadczenia. Autor pojawił się też (czynił już to dawniej) na warszawskiej premierze "Portretu" (z Janem Englertem i Piotrem Fronczewskim w rolach głównych). Tuż po Dejmku wystawił "Portret" Jerzy Jarocki (mający zawsze szczęśliwą rękę do Mrożka) w Starym Teatrze w Krakowie. A za tymi dwoma reżyserami pójdą zapewne inni, dobierając się do różnych pokładów tego wielowarstwowego i wieloznacznego, jak zwykle u Mrożka, utworu.

Mrożek pozostaje niezmiennie naszym atutowym asem repertuaru. Można powiedzieć, że nie schodzi z afisza (z wyjątkiem przymusowej pięcioletniej przerwy, jaką miał na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych). Grają go amatorzy. Uciekają się do niego chętnie studenci szkół teatralnych. Jest wszechobecny w repertuarze teatrów renomowanych i scen bez większego rozgłosu. ("Emigranci" mieli już dwadzieścia kilka inscenizacji). Publiczność zawsze przepadała za Mrożkiem, za jego przewrotnym objaśnieniem świata. Oby więcej takich Mrożków, którzy wyrażają to, co my tylko czujemy, albo czego się domyślamy w nas samych i wokół nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji