Artykuły

Porwana przez teatr

- W Wierszalinie nauczyłam się właściwie wszystkiego, co powinien umieć aktor, a czego nie jest w stanie nauczyć się w szkole. Teraz postanowiłam wrócić do rodzinnego miasta - mówi aktorka JOANNA KASPEREK, która gra obecnie w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach.

Z aktorką Joanną Kasperek rozmawia Magda Ziarko.

Po wielu latach nieobecności wróciła pani do Kielc. Dlaczego właśnie teraz?

- Pracowałam w kilku teatrach. Teraz, po trwających piętnaście lat podróżach zawodowych, postanowiłam wrócić do rodzinnego miasta. Zawsze wiele dobrego opowiadałam o nim rodzinie, teraz sami mogą je poznać.

Współpracę z kieleckim teatrem rozpoczęła pani od roli panny Tipdale w sztuce "Nie teraz kochanie", ale farsa to chyba nie jest pani ulubiony gatunek?

- Nie, choć nie miałam okazji tego sprawdzić, ponieważ zazwyczaj grałam w repertuarze cięższym. Chylę czoło przed aktorami, którzy potrafią grać farsę, ponieważ gatunek ten wymaga dużej sprawności i precyzji warsztatowej. A co najważniejsze: dużego poczucia humoru, często także dystansu do siebie.

Ale zaczynała pani od Towarzystwa Wierszalin. Trafiła pani tam tuż po studiach. Był to sukces dla tak młodej aktorki, ale jednocześnie skok na głęboką wodę. Nie bała się pani?

- Ja zostałam porwana przez ten teatr. Byłam nim zafascynowana. Przypadły mi w udziale duże i trudne role. W Wierszalinie nauczyłam się właściwie wszystkiego, co powinien umieć aktor, a czego nie jest w stanie nauczyć się w szkole.

Było ciężko?

- Było ciekawie. Wiedzieliśmy, o której próba się zaczyna, nigdy, natomiast, nie było wiadomo, kiedy się skończy. Niektóre trwały nawet po 12 godzin. Ta praca dawała efekty - dodawała skrzydeł i zapału do zmagania się z materią, jaką jest rola. Wyjątkowość Wierszalina polegała na tym, że nic w tym teatrze nie było oczywiste. To było ciągłe poszukiwanie języka i poetyki teatru.

Czy nie wydaje się pani, że grała pani kobiety dosyć do siebie podobne? Cyganichy, Ziarenka, Szalone Kioski - wszystkie były biedne, szalone, grzeszne, samotne i wzruszające.

- Niewątpliwie, były to kobiety uwikłane w jakieś potworne dramaty, mordujące swoje dzieci lub swoich kochanków. Nigdy nie konstruuję postaci na podstawie innej, zagranej wcześniej. Nigdy nie korzystam z szuflad, w których znajduję gotowe sposoby. Do każdej roli podchodzę z pasją i ciekawością, a to sprawia, że teatr mnie nie nudzi.

Praca w Wierszalinie przyniosła pani wiele prestiżowych nagród, zdobyła pani uznanie krytyków, a mimo to zdecydowała się pani odejść.

- W tym teatrze posługiwaliśmy się oryginalną formą. W pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, jak długo możemy być jeszcze ciekawi sami dla siebie. Nie chciałam doczekać takiego momentu, gdy musiałabym się powielać. Postanowiłam poszukać nowych bodźców.

Teatr Rozmaitości i spotkanie z Piotrem Cieplakiem były takim twórczym bodźcem?

- Tak, rozpoczął się wtedy nowy, bardzo ciekawy okres w moim życiu artystycznym. Pracowałam z zupełnie innym zespole. Było to zderzenie dwóch sposobów myślenia o teatrze. Nie było to łatwe, ale trud się opłacił.

A trudno zagrać jest w przedstawieniu, w którym nie pada ani jedno słowo?

- W przedstawieniu "Hotel pod Aniołem", które już niedługo będziemy mogli zobaczyć w Kielcach, rzeczywiście na scenie nie pada żadne słowo. To dowód na to, że nie tylko słowo jest w teatrze najważniejsze, że coś poza nim istnieje. Tym czymś jest swoista energia, jej przepływ między aktorem a widzem.

Kilka tygodni temu zagrała pani wspólnie z mieszkańcami Domu Pomocy Społecznej w wyreżyserowanych przez siebie jasełkach.

- To była trudna i mozolna praca. Na początku myślałam głównie o tym, by efekt był jak najlepszy. By wszystko poszło dobrze, gdy zjawią się goście i rodziny. Ale okazało się, że ważniejsze są wszystkie te spotkania, próby, na które także sami mieszkańcy czekali z niecierpliwością. W jakimś stopniu udało mi się rozbudzić w nich miłość do teatru.

I sprawić, że poczuli się ważni i potrzebni.

- Dobrze, że tak się stało. Bo w tych jasełkach wzięli udział ludzie w podeszłym wieku, najstarszy aktor miał 95 lat. Ale byli też ludzie bardzo chorzy i cierpiący, na wózkach inwalidzkich, sparaliżowani. Dzięki tym jasełkom poznali magię teatru i potrafili się tym autentycznie cieszyć.

Wystąpiła pani także w kilku przedstawieniach dla dzieci.

- Dzieci są najbardziej wymagającymi widzami. Ich nie da się oszukać. Bardzo spontanicznie reagują. Jeżeli im coś się nie podoba, natychmiast dają temu wyraz. Jeżeli są zadowolone - także potrafią to okazać.

Łatwiej jest być subtelnym dziewczęciem czy wstrętnym babiszonem? Które wcielenie pani woli?

- Jedno i drugie jest zadaniem aktorskim. Mówi się, że ciekawsze są role złe, ale dobro czasem też ma coś do powiedzenia. Pytanie tylko, w jaki sposób je zrealizujemy, jaki odcień mu nadamy. Wszystko jest ciekawe: i zło, i dobro, i piękno, i brzydota, jeśli aktor ciekawie je przedstawi.

Joanna Kasperek

Pochodzi z Kielc. W 1993 roku ukończyła studia aktorskie w białostockiej PWST. Brała udział w najważniejszych spektaklach Towarzystwa Wierszalin. Trzykrotnie zdobyła prestiżową nagrodę Fringe First na festiwalu w Edynburgu. W 1993 roku otrzymała pierwszą nagrodę na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. W sezonie 94/95 miesięcznik "Teatr" uznał rolę Młodej w Klątwie wg S. Wyspiańskiego za najlepszą rolę kobiecą. Ma dwoje dzieci, mąż Grzegorz Artman, także jest aktorem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji