Szaleństwo chłodnego rozumu
Nie sposób wymienić wszystkich pomordowanych przez Ryszarda Glaucester, późniejszego Ryszarda III. Afisz teatralny szekspirowskiego "Ryszarda III" jest zbiorową klepsydrą - wspomina zamordowanych przez szalonego króla. W środę na scenie Teatru im. Osterwy w przedstawieniu reżyserowanym przez Macieja Prusa z Teatru Polskiego w chromego okrutnika wcielił się Jan Englert.
"W tamtym świecie gdzie króle
Truli się towarzysko
Trup to była
Osobność
Nadzwyczaj tronująca"
- skomentował szekspirowskie obyczaje Stanisław Grochowiak.
Bez demoniczności
Przedstawienie z Teatru Polskiego odziera Szekspira z resztek i tak wątłego kostiumu historycznego. Rzuca na prawie pustą czarną scenę urządzoną przez Zofię de Ines. Po przekątnej sceny ciągnie złowrogi czarny podest ze schodkami w środku i klapą, która otwiera się jak most zwodzony do wieży Tower. Rytm przedstawienia podkreśla, fragmentami dzieł Mozarta, bardzo celna i precyzyjna muzyczna interpunkcja.
"Ryszard III" bywał grywany raz jako dramat władzy, innym razem jako dramat człowieka. Obnażano przy jego pomocy bezlitosne tryby historii, albo dzielono się okrutną wiedzą o człowieku, który przebrał wszystkie miary i przekroczył wszelkie granice. Maciej Prus niewątpliwie trąca drugą, egzystencjalną strunę kroniki Szekspira. Jednak jego Ryszard obywa się bez tragicznych póz, powabnej demoniczności i smaku kawiarniego egzystencjalizmu.
Chłód
Odtwórca głównej roli Jan Englert zabrał królowi-mordercy jakąkolwiek niezwykłość, a zło ucodziennił, uzwyczajnił i uczłowieczył.
W tym przedstawieniu tylko kulawy król okrutnik ma ludzkie oblicze. Jego partnerzy stają się na scenie pokracznymi figurami targanymi przez ślepy los, dziejowe konieczności i rozgrywającego swoją wielką polityczną partię Ryszarda.
Tylko Ryszard wyciągnął ostateczne konsekwencje z nauki historii - wyrzucił moralność poza jej nawias. W innych szekspirowskich kanaliach tliły się jakieś namiętności i strzępy jakiejś wiary.
Namiętnością Ryszarda była nieskrępowana pasja kalkulacji i gry. Kiedy zrozumiał, że nie wygra i pozbawiony już królestwa, oferował je za najmarniejszą chabetę - nie było w tym rozpaczy, ale ostatni gest nieuleczalnego komedianta, który dobrze wie, że gesty nic nie znaczą.
Nawet przemowę zagrzewającą żołdaków do ostatniej, przegranej walki z pachołkami Richmonta, reżyser zamienił w autoironiczny monolog wewnętrzny, w którym król waży swoje szanse, a jedynie przypadkiem podsłuchują go jego poplecznicy i teatralni widzowie.
Na zdyscyplinowaną orkiestrę
Ryszard III Englerta i Prusa, jest komediantem, błyskotliwym kpiarzem, który łatwo tragedię przemienia w farsę odbierając wszystkim rzeczom wagę i dostojeństwo. Nikczemne ciało i kaleką wrażliwość zastępuje żywym intelektem i zmysłem ironii.
Szekspir Macieja Prusa gra bardzo współczesnymi napięciami. Jan Englert odgrywa tragedię aspirującego do samowystarczalności rozumu.
Inne postaci dramatu reżyser sprowadził do roli bezwolnych, łatwo przewidywalnych i schematycznych kukieł. Zmieniają się na scenie najrozmaitsze konfiguracje, jednak zawsze są jak figury szachowe - zawsze schematyczne, tak, aby Ryszard mógł nimi władać i manipulować.
Tylko Ryszard jest postacią na scenie zapełnionej przez schematy w tym - jak mu się zdaje - okropnie prostym świecie.
Jeżeli jest w tym tragedia, bierze się ona ze zdziwienia, że świat jest jednak nieogarnialny i nie rządzi nim prosta reguła. A śmierć dotyka także tych, którzy - jak im się zadawało - pojęli bezwzględne nauki świata.
Zgodnie z duchem zakochanej w geometrii i snującej pajęczyny racjonalistycznej metafizyki epoki Szekspira zdają się interpretować postać Ryszarda znakomity Maciej Prus i znakomity Jan Englert.
Żal tylko, że przedstawienie nie zostało zagrane z dostateczną dyscypliną i tempem. Podczas środowego spektaklu pierwszy akt warszawscy aktorzy zagrali niezwykle ociężale i dopiero drugi pokazał, że jest to jednak teatralny koncert, tyle, że zaplanowany na wyjątkowo zdyscyplinowaną orkiestrę i wielkiego solistę.