Artykuły

Pól sztuki

Z teatrem nie jest jak z kinem - przed albo po obejrzeniu spektaklu trzeba niestety przeczytać scenariusz.

Agnieszkę Glińską w teatrze interesuje to, co powinno interesować reżysera: ludzie i sytuacja. Dramat Jona Fosse z pozoru spełniał oba te warunki. Oto rozrywkowa córka (Monika Krzywkowska) w dziewiątym miesiącu ciąży i z narzeczonym nieudacznikiem (Piotr Rękawik) wraca do niezbyt lubianego rodzinnego domu. Tu chce urodzić, wymyślić imię dla dziecka, ale co najważniejsze - po prostu nie ma gdzie się podziać. Jest na ten powrót skazana.

Czas płynie leniwie, Glińska pokazuje spotkania z kolejnymi domownikami - Siostrą (Monika Kwiatkowska), Matką (Maria Mamona) i Ojcem (Leon Charewicz). Bada ludzkie reakcje, stosunek rodziny do obwinianego za ciążę

chłopaka, relacje Dziewczyny z najbliższymi. Na scenie widzimy podpatrzony i zrekonstruowany kawałek życia, jakbyśmy zaglądali przez okno do sąsiadów. Postaci znikają w sąsiednich pokojach, Matka tłucze się, chodząc o kulach, Siostra łazi w spodniach od pidżamy, skrępowany narzeczony nie wie, gdzie postawić walizki.

Hiperrealizm, którym operuje Glińska, nie jest jednak po to, żebyśmy w przedstawieniu zobaczyli siebie - nasze domy, naszych rodziców, nasze powroty. Owa stylistyka służy jej do kolejnej opowieści o miłości przysłoniętej przez banał codzienności. Albowiem ludzie od Fosse bardzo chcieliby pokazać swoje emocje, ale już nie potrafią, ugrzęźli w swoich prywatnych rytuałach szarości. Bohaterowie mówią językiem kalekim, wpadają w histerię lub obojętność na pokaz.

Aktorzy skupiają jednak naszą uwagę na detalach - spojrzeniu, ruchu głowy, taktownej pauzie, nieporadnym geście. A jednak Glińska patrzy na dramaturgię Fosse przez jeden okular. Póki znałem tylko spektakl, byłem zachwycony - sytuacje grane soczyście, ostro, bez niedomówień, podłoga jak trzeba, stół jak stół, kuchnia jak kuchnia, a ludzie prawdziwi. Po przeczytaniu drukowanego w Dialogu "Imienia" mina nieco mi zrzedła.

Owszem, można inscenizować ten utwór wyłącznie w realistycznej stylistyce, ale nie da się ukryć, że będzie to tylko pół sztuki. Coś niezwykle istotnego przepadło w warszawskim przedstawieniu. Klucz do tekstu tkwi bowiem nie w sytuacjach, ale w języku, jakim mówią postaci. Usłyszane w spektaklu potoczne zdawałoby się kwestie w lekturze nabierają cech białego wiersza, są pełne refrenów, przerzutni i elips. To poezja inspirowana zwykłą, codzienną mową, ale wcale nie będąca jej kopią! W tekście zostawiono pauzy na reakcję aktora - chodzenie, siadanie, gesty, grymasy. Każdy ruch ma określoną wartość rytmiczną, dopełnia brzmienie słów.

Tak - teatralna poezja Fosse tylko udaje realizm. Tymczasem Agnieszka Glińska pomija wszystko, co nie pasuje do jej założeń. Chwyciła za flagę z napisem: "Realizm, panowie, realizm!" i macha nam energicznie przed nosem. Podziwiam rewolucyjny zapał, lecz jeśli gramy w realizm, to, proszę pani, czekam na drugi akt. Tymczasem spektakl Glińskiej się urywa. Przyjaciel z dzieciństwa Bjarne (Przemysław Kaczyński) wychodzi: domyślamy się, że cała rodzina uwielbia go, a oni bardzo się kiedyś z Dziewczyną kochali, może to nawet jego dziecko. Zapalają się światła na widowni. Jak to się wszystko rozplącze? Polubiliśmy przecież bohaterów! A tu reżyser dał nam chwilę popatrzeć - a potem wygonił spod okna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji