Witkacy
MIASTECZKO śliczne, kolorowe, domki małe i duże, a w nich szewczykowie bosi ze starym Sajetanem szyją buty. Znakomita scenografia Jacka Kowalskiego do "Szewców" wystawionych w Teatrze im. J. Osterwy nie jest tłem bajki dla grzecznych dzieci. Przy wejściu na spektakl należy umieścić wywieszkę: "Nieletnim i purytanom wstęp wzbroniony". Natomiast każdy dorosły sapiens może bawić się całą gębą na witkacowskiej "hecy", jeśli odrzuci kompleksy dostojnego teatromana i podda się błyskotliwej psychointelektualnej gimnastyce, jaką proponuje Autor Szalony i reszta, kiedy podda się tekstom i sytuacjom, w których bezustannie kojarzą się ze sobą seks, humor, trywialność i głębia filozoficzna
Witkacy stawia w swych dziełach pytania zasadnicze, dotyczące człowieka, jego miejsca w świecie, sensu wszelkiego społecznego i historycznego dziania się. Ostatecznie więc z tryskającej dowcipem groteski wyłania się współczesny bohater tragikomiczny, zdeterminowany swym biologizmem, oszukiwany i oszukujący siebie, bez przyszłości.
Szewcy szyją buty. Rzecz w tym, komu je szyją i co z tego wyniknie?
Czy bosonodzy prostaczkowie muszą zaharowywać się aż [nieczytelne] podczas gdy prokurator Scurwy i samiczkowata rosyjska księżna szukają jedynie uznania swych perwersyjnych skłonności. Cyż na świecie "żadnej sprawiedliwości nie ma i być nie może?" Wyfraczony, dandysowaty Scurwy głosi tezę o społeczeństwie cierpiącym nieuleczalnie na zależność jednych części od drugich. "Czy wy myślicie, że kiedyś będzie inaczej? Nie - zawsze będą dyrektorzy i urzędnicy wyżsi, którzy będą musieli nawet co innego jeść [nieczytelne] w fabrykach, bo praca umysłowa wymaga innych składników mózgu - mózgu i jedzenia".
Tymczasem i z prawa i z lewa przewala się historia: radziecka Rosja przybiera realne kształty, a niedawny pracownik murarski łączy już w swym ręku urząd prezydenta i kanclerza Rzeszy. Zagęszcza się atmosfera polityczna w Europie. Czyż szewc Sajetan na może sięgnąć po władzę w imię sprawiedliwości i rekompensaty społecznej? Mamy wiek XX, wszystko więc zdarzyć się może.
Czerwone światło zalewa scenę; zmieniają się stroje i dekoracje. I oto prokurator Scurwy wyje przykuty łańcuchem, a zaorderowany Sajetan ze swą szewską świtą rezyduje i przyjmuje, bowiem fortuna i polityka kołem się toczą. To oni teraz mają najpiękniejsze tancerki w kraju i na swój sposób "rozwiązują" kwestię chłopską. ("Milcz, chamie, bo dam w pysk!") Ale: "Czy to tylko nie złudzenie, że my naprawdę nowe życie tworzymy? Może się tak łudzimy, aby ten komfort właśnie usprawiedliwić. A może rządzą nami siły, których istoty nie znamy? I jesteśmy w ich rękach marionetkami tylko" - dręczy się szewska nowowładza. Czyżby prokurator Scurwy miał rację, realizując się w perwersji? Stary Sajetan poznaje gorycz zwycięstwa, które w ostatecznym rozrachunku okazuje cię całkowitą klęską. No i kto tu właściwie rządzi? To nie jest jasne do końca.
Zza sceny dochodzi stukot ołowianych podeszew zautomatyzowanego, pozbawionego genów i gamet Hiper-Robociarza. Przeczucia świty Sajetana okazują się prawdziwe. "Żywy zmechanizowany trup" jak nazywa go Fierdusieńko, jest wysłannikiem tych, którzy rzeczywiście sprawują władzę, ("bo te kukły - to komedia ino!"), przynosi ze sobą bombę, "która jest najwybuchliwsza ze wszystkich hoch-explosiv bomb na świecie". Za chwilę zrzuci ją na kotłujący się w dole tłumek. Czy zmiecie ze sceny ten żałosny ludzki nadkabaret, w którym wszystko staje się transcendentnym nieporozumieniem, rokującym nieodwracalną katastrofę? Okazuje się jednak, że to tylko bluff, obliczony na porażenie antyryzykantów na pseudonaczelnych stanowiskach, czyli "symboliczny kawał w dawnym stylu, nudny jak cholera!"
Prawdziwy bowiem katastrofizm, który zagraża ludzkości, to według Witkacego "przeklęty brak idei", "zupełna pustka" w zautomatyzowanym świecie, której nie wypełni ani rozbuchany seksualizm, ani mątewki, "tak smaczne diabelnie z Zatoki Meksykańskiej", ani... kokaina. To niezdolność człowieka-konsumenta do uczuć wyższego rzędu, śmierć wszelkiej metafizyki.
I być może, jak powtarza siwy staruszek w miłoszowej "piosence": "innego końca świata nie będzie / innego końca świata nie będzie".
Mimo tych narzucających się refleksji, publika opuszcza widownię w nastroju pogodnego podniecenia, bowiem w teatrze Witkacego dokonuje się tajemne misterium oczyszczania grzeszników, tych udręczonych koszmarkiem codzienności, która wydaje się być bardziej miałka od tętniącej niepokojącym rytmem życia pornograficzno-katastroficznej wizji prezentowanej w teatrze Osterwy.
Twórcy przedstawienia na czele z reżyserem Wowo Bielickim wnikają płynnie w Witkacego, z prawdziwie teatralnym nerwem. Szczęśliwe pomysły reżyserskie (wędrujący Autor Szalony), dynamika gry aktorskiej, muzyka (Wojciech Trzciński), to wszystko porywa widza. I mimo pewnych niedostatków w warsztacie aktorskim i choreografii (zwłaszcza w grupie kmiotków z "dziwką bosą i chochołem samego pana Wyspiańskiego"), spektakl "Szewców" w teatrze lubelskim można uznać, za sukces kulturalny. Trudna "sztuka naukowa w trzech aktach" jest czytelna dla publiczności, dużo daje do myślenia. Oby tak dalej i więcej.