Artykuły

Mały Kafka w wielkim spektaklu

"Pułapka" w reż. Gabriela Gietzky'ego w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Jarosław Klebaniuk w portalu g-punkt.pl.

Głęboki, aktualny tekst, wypowiedziany starannie, bez pośpiechu porusza w nas mroczne miejsca, zazwyczaj unikane. Tytułową "Pułapkę" stanowimy sami - dla siebie i dla naszych bliskich, gdy egoizm i dążenie do zachowania niezależności bierze górę nad względem na innych ludzi.

Przedstawienie w reżyserii Gabriela Gietzky'ego to przede wszystkim odkurzenie i nadanie świeżego blasku znakomitemu, choć nieco zapomnianemu tekstowi Tadeusza Różewicza. Napisany wokół postaci Franza Kafki, wykracza on znacznie poza biograficzne wspominki czy próbę ukazania jej psychologicznego portretu. Stanowi niejako parabolę samotnego bycia człowieka w świecie. Jeżeli chcemy za wszelką cenę uniknąć społecznych przymusów, konwenansów i banalnych życiowych ról, aby zrealizować swoje powołanie, oddać się czynności, która stanowi esencję naszego życia, skazani jesteśmy na niezrozumienie, ucieczkę i samotność.

Twórczość literacka jest szczególnym wyzwalaczem takiej bezkompromisowej postawy. Aby pisać, trzeba wyrzec się krępującej bliskości, zobowiązań i przywiązań. Jednocześnie zaś trzeba radzić sobie z potrzebą bezpieczeństwa, bliskości i miłości. Nieuchronny konflikt pomiędzy tym samotniczym przeznaczeniem niezbędnym do samorealizacji a przemożnością ludzkiej natury prowadzi do cierpienia i tragedii, które nie ograniczają się do samego bohatera, ale dotykają także osób wokół niego. Franz rani osoby, które go kochają - zrywa zaręczyny z Felice, uwodzi jej przyjaciółkę Gretę, wykorzystuje przyjaciela Maxa do stręczenia mu kolejnych kobiet, na przekór ojcu w nieprzyzwoity sposób łamie normy obowiązujące w jego warstwie społecznej. Najbliżsi, którzy oferują mu szczere uczucia i bezwarunkową pomoc, są przez niego traktowani jak instrument w minoderyjnej grze. Wysyła alarmujące telegramy, by potem lekceważąco i chłodno witać kochające go osoby. Swoje stany wewnętrzne - przygnębienie i beznadziejność - stawia ponad ich uczuciami. Zmienności wobec kobiet nadaje rangę życiowej konieczności. Choć nie jest sprawny w kontaktach interpersonalnych, organizuje je na tyle efektywnie, że nigdy nie pozostaje sam. Życzliwość, wyrozumiałość i pomoc ze strony innych pozwala mu lepiej znosić samotność i chorobę. W zamian niewiele jednak daje ludziom wokół siebie. Jako taki jest postacią nie budzącą sympatii ani podziwu. Różewicz napisał wielkiego Kafkę jako małego człowieka. Według "Pułapki" literacka wielkość została okupiona ludzką podłością.

Samotność i oddzielność głównego bohatera pokazywana jest w jego kontaktach z ludźmi. Pełne napięcia są dialogi, w których Franz (Bartosz Woźny) ujawnia swoją ambiwalentną, nieco mizoginiczną postawę wobec kobiet. Nieumiejętność stworzenia trwałego związku z Felice (Anna Kieca) widoczna jest w scenie przymiarki do zakupu mebli. Fiasko tego przedsięwzięcia może być odczytane jako obrona przed wsiąknięciem w drobnomieszczańskie życie (pierwsza wersja), ale też jako unikanie trwałej bliskością z kobietą (inna narzucająca się interpretacja). W obawie, że małżeństwo i wynikające z niego obowiązki i kompromisy mogą go odsunąć od pisania, Franz nie wiąże się na stałe. Gdy Felice próbując ratować ich związek oferuje mu swoje ciało, odrzuca je, podobnie jak odrzucił zakup szafy - mebla symbolizującego mieszczańskie życie i podporządkowanie się społecznym normom. W innej scenie zrywając zaręczyny z narzeczoną, próbuje się fizycznie zbliżyć do przyjaciółki, przed którą wcześniej ją obmówił. To postępowanie wydaje się Grecie (Anna Błaut) niezrozumiałe i cyniczne, ale jak się później okazuje, staje się ona kolejną ofiarą jego gry.

Na osobne naświetlenie zasługują stosunki Franza z ojcem. Autorytarne, surowe, pełne nadmiernych oczekiwań traktowanie dzieci przez głowę rodziny sprawia, że czują one przed nią strach i próbują się uwolnić spod jej władzy. Dążenie do niezależności i nieumiejętność trwałego zaangażowania się Franza w bliski związek można przypisywać właśnie temu wzorcowi relacji, który w dzieciństwie ukształtował się w zimnych, pełnych braku akceptacji, a często wręcz potępienia i wrogości, kontaktach z ojcem. Późniejsze przykłady doprowadzania do ekstremum związków (wysyłanie alarmistycznych telegramów) można uznać za rozpaczliwe wołanie o wciąż więcej i więcej bezwarunkowej miłości. Zresztą wydaje się, że w domu rodzinnym taką bezwarunkową miłość okazywała młodemu Franzowi matka - wzorcowa kobieta, stanowiąca zapewne jakiś punkt odniesienia dla oczekiwań wobec innych kobiet.

W rolę matki wcieliła się specjalistka od ról ciepłych, kochających kobiet (np. "Przytuleni") Irena Rybicka. Ojca bardzo przekonująco zagrał Bolesław Abart. Postać ta ewoluowała od autorytarnego agresywnego despoty na początku spektaklu (scena przy stole), poprzez pełnego pretensji zranionego ojca (relacja z karczmy i "zaludnienie" szafy), aż po profetę Holokaustu (dalszy ciąg tej samej sceny). Także postaci kochanek Kafki: Felicji i Grety, zostały zagrane bardzo żywo i wyraziście. Atrakcyjność tak wykreowanych postaci w kontraście z ich lekceważącym traktowaniem przez głównego bohatera pokazuje jakąś część jego problemu z kobietami, a tak naprawdę z samym sobą. Sam Franz wypadł nieco blado w otoczeniu tak soczystych postaci, jak choćby jego malowniczy i elokwentny przyjaciel Maks (Piotr Łukszczyk). Wydaje się, że Bartosz Woźny popełnił też jeden błąd aktorski lub został źle poprowadzony przez reżysera. Otóż, gdy mówił w scenie uwodzenia Grety, że czuje się jak zwierzę prowadzone na rzeź, nie wiadomo dlaczego tonem głosu autoironizował i dystansował się od swojej kwestii. Pozostała część tej sceny nie sugerowała bynajmniej, że nie chce przekonać interesującej go kobiety, jak cierpi i jakiego potrzebuje pocieszenia. Cóż, może to jednorazowa (17 marca 2010) pomyłka. W końcu pierwsze przedstawienia mogą zawierać drobiazgi do korekty.

Inną (drugą i ostatnią) wyraźną niedoróbką były jabłka pozostawione na podłodze po scenie na wsi (rozmowa Franza z brzemienną siostrą). Ten element scenografii zupełnie nie pasował do tego, co działo się później. Skoro w chwilach ciemności można było sobie poradzić z ciężkimi meblami, usunięcie owoców nie było chyba niemożliwością. Trzeba jednak przyznać, że struktura dramatu sprawiała, że zmieszczenie różnych scenerii w przedstawieniu bez antraktu, nie było łatwym zadaniem. Sprawne operowanie półmrokiem i różnicowanie planów, w połączeniu z ażurową kotarą na proscenium i meblami na kółkach pozwalały na skuteczne zorientowanie widza, gdzie toczy się akcja. Scenografia była - ogólnie rzecz biorąc - jedną z wielu dobrych stroną przedstawienia.

Kilka scen, w zasadzie większość, może zapaść w pamięć, co jest poniekąd jednym z markerów dobrego spektaklu. Kantorowskie skojarzenia budziły niezwykle efektowne nieme "chóry" postaci wyłaniających się zza mebli (na początku) i tłoczących się w szafie, obok niej i na niej (na końcu). Odsłonięcie kotary w głębi finałowej sceny otwierało przerażająco groźną przestrzeń - pustkę, w której szafa jawiła się niczym Arka Noego w Potopie.

Przezabawna była scena zaręczyn per procura u szewca (Dariusz Maj). Także scena wybuchu wojny u fryzjera miała przemożną wymowę. Obsadzony wyjątkowo w epizodycznej roli wrocławski Laurence Olivier (Jerzy Senator) absorbował widzów swoją fryzjerską gadaniną tak długo, dopóki nie rozwinęła się na drugim planie bardzo mocna, gwałtowna scena antysemickiej agresji z udziałem doktora Friedenthala (Krzysztof Kuliński) i Józka (Krzysztof Boczkowski). Zresztą takich odwołań do Holokaustu, wybiegających daleko w przyszłość w stosunku do zasadniczej akcji z udziałem Franza, było więcej. Najbardziej wyraźne dotyczyło wyrywania złotych zębów zamordowanym więźniom obozów i przetapiania ich na sztabki. Towarzyszące tej opowieści przepędzanie półnagich kobiet na odległym planie potęgowało efekt. Znane także z innych dramatów ("Kartoteka") obsesyjne powracanie przez Różewicza do doświadczeń ludobójstwa z czasów II wojny jest w "Pułapce" o tyle zasadne, że sam Kafka, gdyby nie zmarł w 1924 roku na gruźlicę, mógł dwadzieścia lat później paść ofiarą "ostatecznego rozwiązania".

Przedstawienie w reżyserii Gietzky'ego nie pozostawia nas obojętnymi dzięki sprawnemu zagraniu wybitnego tekstu, którego jedyną, dosyć irytującą słabością są liczne, chwilami stosunkowo długie kwestie w języku niemieckim. Autorowi dramatu mogło wciąż jeszcze w 1982 roku, kiedy to opublikowana została "Pułapka" wydawać się, że wszyscy znają język ex-wroga. Dzisiaj pewnie nawet tak długie wstawki w bardziej znanym języku angielskim, mogłyby przez część widzów być niezrozumiane. Niemiecki może pomagać swoim brzmieniem w odtwarzaniu atmosfery domu rodzinnego Kafki, ale nie jest już językiem powszechnie w Polsce używanym. Na widowni dominują pokolenia nie znające wojny z osobistych doświadczeń. Twórcom przedstawienia zapewne trudno jednak było pójść na kompromis z tekstem, zwłaszcza tak dobrym. Został więc zagrany dokładnie, z wykorzystaniem pauzy i ciszy tam, gdzie służyło to wzmocnieniu jego wymowy. Spektakl trwa ponad dwie godziny przez cały czas trzyma w napięciu. Poza jedną zabawną i jedną częściowo zabawną sceną, jest to poważny, angażujący widza dramat. Możemy zobaczyć w nim siebie samych w tych kontekstach naszego życia, gdy pozwalamy dojść do głosu swoim lękom i negatywnym doświadczeniom z przeszłości, gdy uwalniamy z ograniczeń narzuconych przez empatię i społeczne normy własny egoizm i próżność . Fakt, że z autorem "Procesu" i "Zamku" łączy nas ciemna strona psychiki nie powinien stanowić pocieszenia. Zasługą twórców "Pułapki" jest to, że wchodzimy z tą ciemną stroną w kontakt podczas wybitnego, głęboko poruszającego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji