Artykuły

Nastoletnia Medea

Od "Mszy za miasto Arras" Gajosa nie widziałem w Warszawie lepszego monodramu.

Szedłem do Powszechnego jak na ścięcie, spodziewając się kolejnej sztuki z dziedziny reportażu społecznie zaangażowanego. Bohaterką Jordana" jest bowiem dzieciobójczyni, którą do popełnienia zbrodni zmusiło zdegenerowane otoczenie. Ale tekst angielskiej dramatopisarki Anny Reynolds i aktorki Moiry Buffini nie ma ani cienia tej litości i protekcjonalizmu, z którymi dramaturdzy o dziennikarskich rodowodach pochylają się nad ludzką krzywdą.

26-letnia Reynolds sama przeżyła piekło na ziemi, w wieku 18 lat w szale zamordowała matkę. Zwolniono ją z więzienia po dwóch latach, po stwierdzeniu zaburzeń psychicznych. Mówię to nie po to, by budować wokół sztuki klimat skandalu obyczajowego, lecz aby pokazać, że Reynolds wie, o kim pisze, a co najważniejsze, nie jest sentymentalna.

Spektakl w reżyserii Agnieszki Glińskiej także nie ma nic wspólnego z obyczajowymi rubrykami pism kobiecych. Jest rozpaczliwie prawdziwy. Rozgrywa się w celi więziennej, którą gra malarnia na tyłach teatru, na tle surowych ścian, pochlapanej podłogi i metalowych drzwi z napisem "wyjście ewakuacyjne". Dorota Landowska w ciemnych okularach, spiętych włosach i złotych butach na grubym obcasie zupełnie tu nie pasuje. Wygląda, jakby wstała z widowni, na której są ludzie w jej wieku. Dopiero gdy zrzuci kolorowy sweter, pod którym ma szarą więzienną sukienkę, zmieni buty i zdejmie szkła, przed publicznością staje zniszczona przez życie dziewczyna.

Landowska przez półtorej godziny krąży między tymi dwoma wcieleniami: wyluzowanej nastolatki i więźniarki, osadzonej za zabójstwo dziecka. Kiedy opowiada o swojej miłości do Dave'a, właściciela motoru i ojca jej dziecka, ma nie więcej niż 18 lat i całe życie przed sobą, kiedy spokojnym głosem mówi o tym, jak udusiła dziecko, starzeje się gwałtownie, jakby przez całe wieki szorowała podłogi i kible w więzieniach.

Rewelacyjne aktorstwo Landowskiej polega na pauzie i gwałtownych zmianach nastroju. Zawieszając głos kilka razy wciska widzów w krzesła ciszą, jak w momencie, kiedy opowiada, jak chłopak pobił ją pierwszy raz. "Uderzył raz, potem drugi, trzeci. Wyjął nóż" - mówi aktorka i przez chwilę, najdłuższą na świecie chwilę, przygląda się żółtym kwiatom z papieru, które przez cały czas trzymała w rękach. "A to na zajęciach plastycznych zrobiliśmy" - kończy nieoczekiwanie i jakby nigdy nic rozwiesza kwiaty na ścianach.

Z pozornie nieistotnych czynności, jak ciągłe przebieranie się, nakładanie kolejnych par rajstop powstaje portret dziewczyny niezrównoważonej, instynktownie szukającej ciepła, które ma jej nastąpić ciepło dziecka. Nawet gdy pije jogurt, wylewając go na ubranie, gdy udaje, że zaciąga się papierosem, kiedy się stroi, wzbudza śmiech, przedrzeźniając psychiatrów i adwokata, pod autoironią i jakąś nieporadnością czuje się tragizm, jakby całe jej życie nieuchronnie dążyło do tego jednego wieczoru, gdy broniąc się przed odebraniem syna postanowiła siebie i jego uśmiercić.

Sharon, matka Jordana, jest bowiem współczesnym wcieleniem Medei, która zabija dzieci, aby zemścić się na zdradzającym ją Jazonie. Nie wiem, czy aktorka i reżyserka miały w pamięci to skojarzenie, ale ich kameralny spektakl ma format wielkiej tragedii. Wielki tekst, wielki teatr i wielkie aktorstwo ważniejsze od większości spektakli granych w tym teatrze od frontu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji