Artykuły

Fredro w złym humorze

Sceneria z epoki. Otwarte wnętrze szlacheckiego dworku, odsłaniające spod strzaskanych kolumn surowy, myśliwski pokój. Zgaszoną kolorystykę rozjaśnia biel ścian. W pięknej, niemal sielankowej scenografii Łucji i Brunona Sobczaków niepokoi jedynie gigantyczne, ogołocone z liści drzewo tkwiące złowrogo w tle. I chrust wychylający się zza płotu, zwisający z pułapu. Świat zasuszony, bezpłodny? Ten, który odszedł w przeszłość?

Poza tym zdaje się tutaj panować idealny porządek. Major zżyma się na Grzesia, gdy ten zostawia lulkę na mapach. Sens tej przestrzeni ujawnia się stopniowo. "Cóż to za baby! Co za gmachy! Co za graty!" - tymi słowami przerażony Rotmistrz wita niewieści orszak. Wraz z damami, mopsami, kotami i srokami na scenie zapanuje bałagan, harmider i feeria kolorów. Wojskowy ład runie jak rozsypane szachy. Armata przykryta zostanie kobiecymi pantalonami i gorsetami.

Pojedynek płci

Podział na domenę męską i damską dotyczy czegoś więcej niż tylko przestrzeni. Zderzenie płci zapowiada potyczkę temperamentów, sposobów myślenia i dochodzenia do celu. Intrygą, którą chcą przeprowadzić siostry Majora, nakłaniając go do małżeństwa z osiemnastoletnią siostrzenicą, uderza w pewną hierarchię wartości, której hołdują huzarzy. Ta zresztą również jest postawiona na głowie, bo przecież Major postanawia rządzić domem bez damskiej ręki.

Panowie, stropieni inwazją kobiecości, próbują ucieczki. Darmo jednak, gdyż zaprawione w sztuce podchodów siostrzyczki potrafią omamić z kretesem. Ich spazmy, omdlenia i dreszcze są tylko elementem gry sterowanej przez panią Orgonową (Halina Winiarska) - gry na tyle skutecznej, aby obezwładnić przeciwnika.

Magnetyzm ciał

Na dodatek apetyty erotyczne rosną. Podstarzały Major ugania się po salonie za Zosiną kiecką. Dialog o koniach Aniela i Rotmistrz rozgrywają jak zastępczy akt miłosny, podskakując na karuzeli straszącej tureckimi głowami. Ta scena, w pysznym wykonaniu Joanny Bogackiej i Stanisława Michalskiego, należy do jednej z najlepszych w przedstawieniu. Zdziecinniała, zastygła w staropanieństwie Aniela, cała w pastelowych falbankach i koronkach, z idiotycznym "kogutem" na głowie wygląda i zachowuje się tak, jakby nie potrafiła zliczyć do trzech. A jednak i ona okazuje się zagrożeniem dla męskiej niezależności.

Tak więc stare zasady ułanów rozlatują się w pył. Panowie dali się skusić temu, co jeszcze niedawno nazywali szaleństwem. Dopiero Rembo swoją kpiarsko-rozpaczliwą przemową przywróci wszystkich do porządku. "Kto za młodu się nie ożenił, niech się na starość nie żeni, a jeśli się żeni, to niech sobie każe głowę ogolić". Te słowa są pochwałą ładu naturalnego, który powinien wynikać z postępowania stosownego do wieku i okoliczności. Jego orędownikiem - prócz Remby - jest dobrotliwy Kapelan ze swoim słynnym "nie uchodzi" (kolejna perełka w dorobku Jerzego Łapińskiego). Dlatego młody porucznik ożeni się z Zosią, Major odda im majątek, a ułani unikną ośmieszenia. W finale będą mogli obchodzić powrót rozumu.

Choroba wieku

W przedstawieniu wyreżyserowanym przez Mirosława Borka przeplatają się dwie różne poetyki. Dominuje farsa z całym arsenałem gierek i chwytów. Aktorzy nie zawiedli - od protagonisty Majora w interpretacji Jerzego Kiszkisa zaczynając, na łobuzerskiej Fruzi w wykonaniu Katarzyny Łukaszyńskiej kończąc. Doskonale bawią widzów, prezentując różne typy komizmu. Para amantów zagrana przez małżeństwo, Joannę i Mirosława Baków wnosi dla odmiany ton liryczny, momentami dramatyczny. Bo jeśli dobrze się przyjrzeć, cała babska intryga jest dość obrzydliwa.

Dochodzimy do sedna fredrowskiej diagnozy "choroby wieku". Tak oto hrabia przedstawiał swoich współczesnych w "Odludku":

Pędzą w życie na oślep, pędzą bez wędzidła,

Gdzie pociąga rozpusta i chciwość obrzydła.

Ów portret doskonale pasuje do okrutnej matki, która zmusza swoją córkę do wyboru między starym wujem a jakimś nędznym lichwiarzem. "Co ja ci przewiniłam?" - pyta rozpaczliwie Zosia, ścierając z czoła matczyny pocałunek. Wszak pani Orgonowa szczęście widzi w majątku i tylko dobroczynnemu gestowi Majora zawdzięczamy happy end.

Głośny esej Jarosława Marka Rymkiewicza "Aleksander Fredro jest w złym humorze" podsunął współczesnemu teatrowi trop interpretacyjny, z którego skorzystało dotąd niewielu reżyserów. Trzeba zresztą przyznać, że sam Rymkiewicz nie na "Damach i huzarach", lecz na innych komediach budował swoją konkluzję, że świat Fredry - nasz świat pożerany jest przez wszechogarniający chaos i nihilizm. Wydaje się, że to spostrzeżenie - mimo z pozoru beztroskiej wesołości - przeniknęło do gdańskiej inscenizacji. A więc nie tylko śmiech...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji