Artykuły

Wątpliwości wokół Crommelyncka

Spektakl "Rogacza wspaniałego" poprzedziło filologiczne słowo wstępne. Niedobre, źle wygłoszone. Te wstępy, które przed Teatrem Poniedziałkowym stały się zwyczajem, zagubiły w swym zasiedzeniu właściwy sens. Kiedyś robił to dobrze Stefan Treugutt (docent Treugutt, jak podkreślali każdorazowo spikerzy, choć tytuł naukowy należałoby rezerwować dla innej zgoła działalności). Robił dobrze, gdyż jest tak zwaną personality, indywidualnością telewizyjną.

Ostatnio wprowadzenie do spektaklu wygłaszają najróżniejsi krytycy, uczeni w piśmie filolodzy. Wypowiedzi te, które w głównej mierze zwalniają nas od obowiązku zajrzenia do encyklopedii i wyczytania tam biografii twórczej autora, stają się coraz bardziej bezbarwne, niepotrzebne. Nie spełniają funkcji podstawowej, która mogłaby usprawiedliwiać ich kontynuację: nie wprowadzają w nastrój spektaklu, nie budują w widzu wewnętrznej predyspozycji do odbioru sztuki.

Tak więc dowiedziawszy się z ust prelegentki, że Fernand Crommelynck urodził się w 1888 roku w Paryżu i zmarł w Belgii w 1970 r. jako głuchy, oraz jak należy wymawiać jego nazwisko, wpadliśmy w niemałą matnię, która niejednego z telewidzów przyprawiła zapewne o swego rodzaju szok. Telewizja bowiem, zwana także kinem rodzinnym, rządzi się swoistymi kryteriami wyboru repertuaru i swą własną cenzurą obyczajową, bardziej selektywną, od tej, która obowiązuje w literaturze, w teatrze scenicznym czy w zwykłym kinie (oczywiście nie chodzi mi tu o cenzurę w sensie urzędu).

Tak więc telewizja unika na ogół tematów zbyt drastycznych, moralnie ambiwalentnych, wątpliwych. W kinie domowym trudno bowiem nieraz realizować cezurę wieku. Wystarczy na przykład, że rodzice wyjdą z domu i dzieci w sposób nie kontrolowany przez starszych oglądają program "jak leci". "Rogacza wspaniałego" Crommelyncka trudno uznać za rozrywkę stosowną dla młodocianych.

Nie chciałbym występować tu z pozycji purytańskieh, bo człowiek w tej roli zawsze czuje się głupio, nawet jeśli ma obiektywnie rację. Niemniej jednak spektakl wzbudził we mnie poważne wątpliwości. Jestem pełen szacunku wobec poszukiwań repertuarowych Stanisława Hebanowskiego, nie przekonał mnie wszakże w tym przypadku, że sztukę Crommelyncka należało pokazać w teatrze telewizji.

I nie tylko ze względu na niemoralność "Rogacza" i na sceny w miarę drastyczne. Nasuwa mi się szersze pytanie: po co? w jakim celu? Dla uzupełnienia naszej edukacji literackiej? Bo przecież ani w swej warstwie intelektualnej ani emocjonalnej utwór ten nie jest dziś dla nas rewelacją. Dość interesująco nawet zarysowany na wstępie proces narastania obłędu na tle zazdrości małżeńskiej nabiera potem cech wręcz farsowych, a równocześnie obscenicznych, by doprowadzić nas w końcu do nieprzekonywającego i niesatysfakcjonującego rozwiązania.

W tym miejscu godzi się zrobić pewne zastrzeżenie. Mam krytyczny stosunek do widowiska zaprezentowanego nam przez Hebanowskiego - i Zespół Poznański Telewizji, a jednocześnie nie mogę odmówić tej imprezie cech drażniących i prowokujących do dyskusji. Nie zdarza się to w przypadku przedstawień błahych, o małej wartości artystycznej. Ileż to spektakli teatru telewizji nie wywołuje w nas żadnego odzewu, ani akceptacji, ani sprzeciwu!

Tak więc w przypadku "Rogacza" jest niewątpliwie o czym mówić, o co się pospierać i w tym może widziałbym główny Walor przedstawienia. Dostarczyło nam ono również kilku interesujących propozycji aktorskich, choć trudno mu przyznać wyrównany pod tym względem charakter.

Wyróżnić pozytywnie pragnąłbym przede wszystkim Krzysztofa Gordona, który w głównej roli Brunona ukazał nam bogaty warsztat aktorski. W sposób przekonywający ukazał lawinowo narastające objawy obłędnej, schizofrenicznej zazdrości. Najsłabszy był w scenie nieco upiornej serenady.

Joanna Bogacka jako Stella wniosła do widowiska wiele uroku i piękna, nie zawsze jednak radziła sobie z gwałtownymi przejściami od radości do płaczu, od infantylnej czystości do wyuzdania. Może to zresztą nie tylko wina aktorki, ale przestarzałego miejscami tekstu i zbyt skrótowo przez reżysera potraktowanych zmian sytuacji.

Dobrze w mej pamięci zapisał się Edward Warzecha (Estrugo), Irena Maślińska (Niańka), Henryk Abbe (Wójt) i Zdzisław Krauze (Piotr). Natomiast nieporozumieniem obsadowym wydał mi się Zbigniew Mamont w roli Pastucha. Często wprawdzie stykamy się z przykładami złej dykcji u aktorów. Mamont przekroczył tu jednak in minus granicę dopuszczalności. Jego aparycja i wiek przyczyniły się także do tego, że zakończenie sztuki zabrzmiało jakimś fałszywym dźwiękiem. Czy o to chodziło reżyserowi?

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o pięknej polszczyżnie przekładu dokonanego przez Jarosława Iwaszkiewicza. Słowo uznania należy się również realizatorowi, telewizyjnemu spektaklu Janowi Kurkowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji