Artykuły

Sytuacja się zmienia a przyzwyczajenia zostają

Mechanizm władzy, przyglądanie mu się od różnych stron, dotykanie najbardziej ukrytych trybików - to był zawsze temat-pokusa dla pisarzy różnych czasów. Jak to jest, gdy bierze się odpowiedzialność za los zbiorowości, staje się (z woli własnej lub z wyboru) na najwyższym podium, ogłasza się rzecznikiem nowego porządku. Także na scenie oglądaliśmy niezłą galerię władców, tyranów, dyktatorów, uzurpatorów, czy jakbyśmy ich jeszcze inaczej nazwali.

Nasza epoka wstrząsana przewrotami, ogarnięta rewolucyjnym wrzeniem, wypełniona niepokojami społecznymi, podsuwa szczególnie jaskrawe przykłady do refleksji o sztuce rządzenia w wielu punktach świata, o śliskiej drodze, po jakiej stąpają rządzący. I pomyśleć, że poczciwy Aleksander Fredro całą rzecz wyłożył w dwuwierszu "Każda władza, zwłaszcza nadużyta, w szczęściu lub smutku niższych niech swój wyrok czyta..." Złotymi myślami na ten temat piekło wybrukowane. A konflikty współczesne mają ostrzejszy i bardziej skomplikowany wyraz. Do nieprostych układów naszych dni odnosi się w swoim najnowszym dramacie Ireneusz Iredyński. Akcja "Terrorystów" toczy się, jak określa sam autor, "gdzieś w Ameryce Środkowej" będącej widownią gwarnych spięć politycznych. Pobrzmiewają nawet u Iredyńskiego echa prawdziwych zdarzeń. Choćby głośna sprawa reporterów, którzy pełniąc swoje powinności dziennikarskie, zginęli w Nikaragui, o czym było swego czasu głośno. Na scenie też mamy parę reporterów, która wpadła w zasadzkę, a śmierć tych dwojga staje się atutem w grze politycznej, w przetargu o władzę między starym dyktatorem a nowym przywódcą oznaczonym Numer Jeden.

Nie jest to jednak teatr faktu, dokumentu. Jak się można domyślać, Iredyńskiemu chodziło o obnażenie bardzo specyficznej logiki myślenia politycznego, przepaści, jaka rozciąga się między samą ideą a metodami zaszczepiania jej w życiu. Nie pierwszy Iredyński powątpiewa w opokę takich podstawowych słów jak sprawiedliwość, czy moralność, którym w praktyce politycznej przeciwstawia się jakże wygodne słowo konieczność, w całej jego rozciągłości. Numer Jeden, który walczy z dyktaturą i snuje wizje wychowania nowego człowieka, nie przebiera w środkach prowadzących do celu. Mówi: "Potrzeba mi czystych ludzi na potem." I dodaje: "Czystych, to znaczy oddanych sprawie..." Z całą bezwzględnością sprawdza stopień tego oddania u prostolinijnego młodego ideowca noszącego Numer Siedem. Rozprawia się z nim bez skrupułów. Brutalność relacji mistrz - uczeń w wydaniu homo-politicus - to może być temat prawdziwego dramatu. Pomimo jednak tego, że autor pozwolił dożyć do finału tylko połowie swoich bohaterów zgładził trzech spośród szóstki - "Terroryści" nie wywołują głębszego rezonansu.

W prapremierowym przedstawieniu na scenie Teatru Polskiego w Warszawie na główną postać wyrasta Minister. Stary wyjadacz gładko wchodzi z dyktatury w nowy wyzwoleńczy. Oddaje Numerowi 1 usługi specjalne bez wyrzutów sumienia. "Sytuacja się zmienia, a przyzwyczajenia zostają" - oznajmia z autoironią. On to ze swą dwuznacznością, doświadczeniem i sceptycyzmem, jest najbardziej wiarygodną osobą dramatu. To jest rola, do której został najlepiej dobrany klucz aktorski - Andrzeja Szczepkowskiego i reżyserski Jana Bratkowskiego. Gdy na scenie brak Ministra klimat przedstawienia wyraźnie traci. Sytuacje stają się sztuczne, jakby wymuszone. Postacie sztuki mało ze sobą kontaktują, w tym głębszym dramaturgicznym sensie.

Sztuka Iredyńskiego wspiera się na dialogach, krzyżowaniu racji. Różna jest jednak ich wartość poznawcza. Autor, chcąc obnażyć schematyzm myślenia, sam często wpada w pułapkę schematycznych stwierdzeń, i uproszczeń. Nawet wywiad z Numerem Jeden nie ma drapieżności, na jaką pozwala ta atrakcyjna forma. Wystarczy wspomnieć rozmowy Oriany Fallaci, która celuje w przypieraniu do muru największych polityków. Reżyserowi nie udało się przezwyciężyć barier między Osobami dramatu i rezonerskiego tonu, który nie tylko w życiu, ale i w teatrze brzmi fałszywie.

I autor, i ten sam reżyser, i aktorzy odnieśli znacznie większy sukces w "Ołtarzu wzniesionym sobie", wychodzącym również od powiązań człowieka z polityką i spustoszeń moralnych, jakich może ona dokonać. To jest wnikliwe studium psychologiczne bohatera, który posiadł w stopniu najwyższym sztukę przystosowania, przyjmując hierarchię fałszywych wartości za prawdziwe i wspinając się bez skrupułów po tej drabinie. Dobrze, że warszawski Teatr Kameralny wznawia tę inscenizację.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji