Artykuły

"Wesele" 2000 czyli jacy jesteśmy

Każda kolejna inscenizacja "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego potwierdza niezwykłą trafność oceny polskich wad, słabości, kompleksów. Dramat wyrasta wprost z goryczy Norwida, który widział w nas "pierwszy na planecie naród i ostatnie na globie społeczeństwo". Dla każdego kolejnego pokolenia "Wesele" stanowi wyzwanie, z którym musi się zmierzyć.

Jerzy Grzegorzewski unika jednoznacznych interpretacji. Zaledwie zaznacza postawy swoich bohaterów, bo też są oni - zgodnie z jego inscenizacją - nie tyle niejednoznaczni, co mało wyraziści, "rozmazani", nieprawdziwi. Słowo "niewiarygodni" byłoby tu chyba najlepsze. Ot, polska szopka, w której każdy ma do odegrania jakąś rolę i lepiej lub gorzej próbuje się jej trzymać. Bezsilne są tu osoby dramatu. Nie straszą już widma przeszłości, wszystkie lęki zostały oswojone, sprawy dalej biegną tym samym torem. Przed każdą kolejną zjawą żałośni weselnicy odgrywają coś w rodzaju rachunku sumienia: ani śladu jednak skruchy, ani śladu gotowości poprawy.

Czy na pewno ten pesymizm płynie ze sceny? Czy jest to może pesymizm widowni, która dopisuje swoje własne doznania słowom Wyspiańskiego?

A na scenie mieni się od gwiazd. W roli Pana Młodego - Wojciech Malajkat, znakomicie przełamujący stereotypy, jakimi obrastała ta rola przez lata. Niby dynamiczny, niby roześmiany, a jednak pełen niewiary, że gdzieś tam "w zieleni, we kwitnącym sadzie" znajdzie szczęście, azyl, zapomnienie. Poeta, którego gra Zbigniew Zamachowski, zgubił gdzieś swoją poezję.

Rachela (Dorota Segda) snuje się pośród niepasującego do niej towarzystwa, nie pasując też do wizerunku, który narzucała jej tradycja.

Potocznie uważa się, że doskonały zespół teatralny, to taki, z którego da się skompletować pełną obsadę "Wesela". W tym względzie zespół Teatru Narodowego sprawdził się w pełni. Cóż, kiedy i w teatrach zaczyna rządzić niepodzielnie prawo rynku. Konkurencją dla teatru jest film, telewizja, reklama. Niezależnie od dyskomfortu, jaki odczuwa dyrekcja,

najbardziej poszkodowanym wydaje się widz, który daremnie czeka na obejrzenie "Wesela", granego, także tuż po premierze, zaledwie parę razy w miesiącu, bo częściej po prostu nie da się zespołu skrzyknąć. Oto jeszcze jedna anomalia naszych czasów wymierzona w teatr, w kulturę w ogóle. Jedyne, co w tym wszystkim jest pocieszające, to fakt, że widz o dobre spektakle wciąż się dobija. Ale na jak długo starczy mu cierpliwości?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji