Artykuły

Teatr Nowy po nowemu?

Na razie to tylko dwie premiery. Uogólniać nie wypada i, być może, nie ma jeszcze podstaw, ale dobre entree zostało zrobione. Nowy dyrektor i kierownik artystyczny sceny przy ulicy Puławskiej 37/39 oraz drugiej, donajętej - Piwnicy Wandy Warskiej na Starym Rynku - importowany z Opola Bohdan Cybulski, zaprezentował Warszawie spektakle, które zachęcają do dalszej znajomości z jego firmą. W sytuacji walki o widza takie wizytówki to już coś. Zwłaszcza, że Teatr Nowy nie miał ani dobrej passy, ani prasy, ani publiczności przez wiele sezonów.

Zaczęto na scenie dodatkowej, wydzierżawionej od Wandy Warskiej, która bynajmniej nie znika (Wanda Warska) z horyzontu, a przeciwnie, jest fizycznie nadal w Piwnicy; tak, że widz czuje się tyleż gościem Teatru Nowego co i - po staremu - dawnych gospodarzy Piwnicy (Andrzej Kurylewicz też nie zniknął).

Zaczęto właściwie brawurowo, bo kabaretem

Kabaretem z Bułhakowa, który to kabaret wcale - co od razu trzeba zastrzec - nie odziera pisarza z jego podstawowych "głębszych znaczeń" i w niczym mu się - z konieczności upraszczając i skupiając się na niewielu wątkach - nie sprzeniewierza. Ten fakt wybijam wyraźnie, bo gdyby nie miał miejsca, rzecz mogłaby okazać się żałosną bufonadą w pożyczonych rekwizytach.

Nie jest bufonadą ten piwniczny "Uśmiech wilka", wyreżyserowany i wykombinowany przez Pawła Dangla kolaż sytuacji, dialogów, wątków i kwestii z sześciu różnych utworów Bułhakowa (konkretnie z "Powieści teatralnej", "Mistrza i Małgorzaty", "Ostatnich dni", "Zmowy świętoszków", "Szkarłatnej wyspy" i ".Mieszkanka Zojki"). Łącznikiem postaci i tematów jest "niejaki autor", młody i wrażliwy, oferujący radzieckiemu teatrowi lat dwudziestych swoją najnowszą sztukę. "Niejaki autor" to porte parole Bułhakowa, a jego perypetie ze sztuką to satyrycznie opowiedziane przygody choćby "Dni Turbinów", nie mówiąc już o innych. Autor, nieśmiały, skromny i bardzo wierny swoim wizjom zderzony zostaje z rzeczywistością teatru i rzeczywistością polityki, czy raczej: polityki kulturalnej. Obie go kompletnie oszałamiają, obu nie jest w stanie zrozumieć, przecież - mimo wszystko - zachowuje twarz i zasady. Nie chce zmienić sztuki, która nie pasuje cenzorce (sławna Sawwa Łukicz ze "Szkarłatnej wyspy"), nie chce dopisać roli dla dyrektorowej, co pasowało by bardziej szefowi teatru. Ponieważ rzecz dzieje się w teatrzyku i są lata dwudzieste mamy w Piwnicy rewię z duetem wokalnym, tancerkami, połykaczem ognia, prestidigitatorem, amantką klasyczną (dyrektorowa), młodą naiwną, kapelmistrzem. Jest masa humoru, jest żart, jest groteskowe podstawianie luster życiu środowisk teatralnych (i nie tylko), jest styl, zabawa, nastrój. Przy tym wszystkim - czysto bułhakowowski ślad determinacji moralnej: dochować wiary samemu sobie, nie zgubić godności. Ten ślad i ta wiara pozwalają odebrać wszystkie te smutne żarty bez cynicznej zaciekłości, za to z jakimś pochyleniem się nad człowiekiem, który dla Michała Bułhakowa jest nade wszystko "trzciną czującą".

Bardzo wesoły to kabarecik, wyśmiano w nim spore spraw niewesołych i do dzisiaj nie tracących na aktualności, ale wyśmiano bez żółci i zacietrzewienia. Przy tym wszystkim, ta cała zabawa na maciupeńkiej scence, na której walczy się o prawo do godności własnej, to typowa historia "zabawna a i bardzo przez to smutna". Inteligencji adaptatora i reżysera (w jednej osobie Pawła Dangla) oraz całej grupy wykonawców zawdzięczać należy to, że ani na moment nie przekroczono granicy banału i zabawy dla zabawy. Zważywszy, że Bułhakow w Warszawie to - jak dotąd - ten Bułhakow w Piwnicy, byłoby krzywdą i szaleństwem pastwić się nad nim jedynie po to, by pośmiać się z cenzury. Na szczęście, "Uśmiech wilka" to jednak... prawdziwy uśmiech wilka. Powiada o nim Bułhakow w "Życiu pana Moliera": "nasz bohater najwyraźniej doznał uczuć jakich doznaje samotny wilk, który czuje na karku oddech ścigającej go sfory - chartów".

Sforą chartów w życiu Bułhakowa (a i Moliera) było środowisko, krytycy, oficjele. Bułhakowa (bo już nie Moliera) samotność zrodziła ten "uśmiech wilka" - zwierzęcia niezależnego, programów o wolnego i programowo tępionego.

Dzisiaj Bułhakow ma biografów, krytyków, monografistów, polemistów i zachwyconych czytelników. Trochę to przecież wszystko trwało, większość jego dorobku długo pozostawała w rękopisach, by dopiero w dwadzieścia lat po śmierci pisarza, w latach sześćdziesiątych, zostać stopniowo publikowana. Były w tym rękopiśmiennym dorobku trzy powieści: biografia artystyczna "Życie Pana Moliera", "Powieść teatralna" - satyryczny obraz środowiska teatralnego i dzieło ostatnich dwunastu lat życia: "Mistrz i Małgorzata".

Kolażowy kabarecik w Piwnicy Wandy Warskiej to zaledwie ukłon w stronę pisarza, zaledwie iskierka, zaledwie poddanie tonu. Wierzę - w końcu Bułhakow to wiara w siłę wiary, każdej wiary i w cokolwiek - że stanie się ten "Uśmiech" (tytuł od autora adaptacji) zapowiedzią innych realizacji bułhakowskich w Warszawie (bo poza Warszawą zdarzają się właściwie co sezon).

Aktorzy "Uśmiechu" wszyscy godni pochwała to samo dotyczy scenografii, kostiumów, muzyki, reżyserii. Na szczególną uwagę zasłukuje rola Pawła Łęskiego, który przeprowadził swojego autora przez wszystkie rafy i mielizny grożącej mu śmieszności. Jego "niejaki autor" jest czysty, niewinny, lirycznie nieśmiały i młodzieńczo uczciwy. Zasługą aktora jest to, że - wrzucony w groteskowo żartobliwe sytuacje - nie utracił nic ze swojej wiarygodności. Nawet, kiedy odwiedzają go jego właśni bohaterowie (zjawy z innych utworów Bułhakowa) by go umocnić w poczuciu godności i człowieczeństwa. Młody autor się nie ugnie, ale fakt, że my możemy to przyjąć bez grymasów, świadczy o dużej wrażliwości aktora. A ponadto: Teresa Lipowska doskonała postrewolucyjna cenzorka, Anna Ciepielewska jako rozkapryszona i przerażona sytuacją i sobą dyrektorowa, Krzysztof Kalczyński, Józef Onyszkiewicz, Jolanta Źykun... Właściwie trzeba byłoby przepisać wszystkich z programu. Zatem krótko: kto chce się pośmiać bez specjalnych koncesji na rzecz gatunku tego śmiechu, niech odwiedzi ten lokal, gdzie śmieje się wilk, któremu na karku wisi zajadła sfora...

"Tango" Mrożka na scenie głównej Nowego

to trzydziesta trzecia realizacja sceniczna tej sztuki od roku 1965. O "Tangu" napisano już wszystko, wrosło w naszą świadomość, system pojęć, obrazowania, język potoczny. Uklasyczniło się, jeżeli to możliwe - wysublimowało. W strukturę idealną, przy pomocy której można przeprowadzić dowód na układ sił w społeczeństwie i kulturze. Układy bywają zmienne, stąd różne mogą być wymowy jego każdorazowej prezentacji scenicznej. Zamknięta struktura - dom rodzinny i pokoleniowo zróżnicowani jego mieszkańcy - pozwala na nasycenie treściami o różnych znakach kulturowo generacyjnych i emocjonalnych wszystkich więzi między osobami. Babcia, Stomil - artysta, Eleonora - żona i matka, synek Artur, Ala - po prostu tak zwana młodzież i on, najważniejszy - Edek. Jedyny nie-inteligent, jedyny, który pozostanie na placu boju.

Różne bywały te Edki od roku 1965, różni Arturowie, różni Stomile. Czechowicz w pamiętnym przedstawieniu w Teatrze Współczesnym grał nieświadomego swej siły chama. Jego Edek był energią wykluwającą się z mroków debilizmu, wychylającą się dopiero w świat.

Edek Jerzego Bończaka w spektaklu Bohdana Cebulskiego z roku 1982 ma od początku świadomość swoich możliwości. Umie je uśpić, potrafi obudzić na czas. Mógłby być całe życie tylko partnerem do łóżka i kart, mógłby być lokajem, owszem - gdyby epoka porządkowania spraw w domu jaką ogłasza Artur, niedojrzały intelektualista, nie skończyła się fiaskiem? Kiedy jednak Artur się pali, nie potrafi udźwignąć swojej reformy i sanacji stosunków opartej na odwzorowaniu tradycji, Edek jest gotów do nowej roli w życiu rodziny. Na początku mu się nie chciało, a teraz mu się zechciało zostać szefem tego bałaganu domowego. Już nie debil, nie cham, ale cwaniaczek giętki jako "samo życie". To właśnie reprezentuje obecny Edek - siłę tych "życiowych" (skąd my ich znamy?) pragmatystów co to zawsze "przodem do przodu" i w zgodzie z najprostszymi odruchami.

Z takimi łatwo przegrywa artysta rezoner zapatrzony w swoje "eksperymenty" (Emi-Karewicz). Przegrywa choć do końca chyba nie ma świadomości, że jest jakaś gra. I że gra w niej role nie najbardziej serio.

Eleonora - bardzo dobra w tej roli Ewa Wiśniewska- ma wdzięk roztargnienie i coś w rodzaju determinacji w typie: i tak żyje się raz! Może nawet ta Eleonora wie dokładnie czym to wszystko się skończy, ale - zapatrzona wyłącznie we własne aspiracje - "skonsumowanie" życia możliwie bezproblemowo i łatwo - poddaje się wypadkom z biernością ładnej kobiety, która się, niestety, starzeje.

Ala i Artur są tu z woli reżysera zdezorientowani i mało zdefiniowani. Janusz Cichocki (Artur) nie wie właściwie jaki ma być: Wybiera byle co, byle inaczej niż ojciec, matka, babcia. Byle nie ten dom rozprzężony, walący się, zaniedbany. Stąd pomysł ślubu, reanimowania zasad, gorsetu rytuałów według starych recept. Aktor nie ma zbyt wiele do ofiarowania, ale jego nieporadność i "żadność" nie burzy harmonii (także aktorskiej) tego "Tanga". To oni - reszta - są wyraziści, nie Artur, reformator niedorostek. Jego rolą jest przegrać głupio. Kiedy to się już dokona, jest tak, jakby go nigdy nie było.

Jest Edek. Bardzo jest.

I wuj Eugeniusz, podpora silnych, gotów wymachiwać rewolwerem przed oczami własnej matce, skoro tylko silniejszy wsadzi mu ten rewolwer w ręce. Józef Pieracki zademonstrował postać obrzydliwie typową, w swej bezinteresownej przecież przydatności i dyspozycyjności. Bo to oto chodzi: być pod ręką, kiedy staje się akt władzy.

Babcia Ireny Kwiatkowskiej jest czarująco świadoma - najbardziej może ze wszystkich? - wszystkiego co jest tutaj grane. Wielki talent aktorki pozwolił jej naszkicować postać sugestywną, pełną sceptycznego humoru i przenikliwego zmysłu życiowego.

Tango La Cumparsita rozbrzmiewa trvumfalnie, zwycięsko i groźnie. Wuj Eugeniusz prowadzony przez Edka poddaje się w rytm tego tanga (z mieszaniną rozkoszy i strachu) urokom bycia blisko najsilniejszego w całym domu.

Mrożek oswojony i wciąż - jak to się ostatnio przy innych okazjach niepoprawnie często powiada w telewizji- "podlegający kontynuacji".

"Tango", które jest małym piwem wobec tej "kontynuacji", co do której nasza wiedza jest już głęboka i rozległa.

Choćby dlatego, by porównać sobie dokąd doszliśmy "mrożkiem" warto obejrzeć to ambitne, czytelne i sprawne przedstawienie.

Czyżby zatem: Teatr Nowy - po nowemu?

Teatr Nowy, scena w Piwnicy Wandy Warskiej - Michał Bułhakow: "Uśmiech wilka", reżyseria Paweł Dangel, dekoracje Sławomir Dębosz, kostiumy Irena Chrul, muzyka Jerzy Satanowski, ruch Zbigniew Papis, reżyseria numerów: prestidigitatorskich Michał Chmielewski.

Premiera listopad 1982

Teatr Nowy - Sławomir Mrożek "Tango" reżyseria Bohdan Cybulski, scenografia Sławomir Dębosz, kostiumy Irena Chrul.

Premiera listopad 1982

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji