Artykuły

Spowiedź pedofila

"147 dni" w reż. Krzysztofa Rekowskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Groza monodramu "147 dni" młodego dramaturga Roberta Bolesty nie polega na drastycznych szczegółach zbrodni. Tworzy ją portret dzieci z ulic, dworców i placów zabaw, gotowych na wszystko za jedzenie i odrobinę czułości.

"147 dni" to pierwsze z cyklu przedstawień latającego Laboratorium Dramatu, które po rozstaniu z Teatrem Narodowym umieszcza swoje produkcje na innych scenach. Następne ma być "Tiramisu" Joanny Owsianko (kobieca odpowiedź na "Testosteron" Andrzeja Saramonowicza), którą do repertuaru włączy w marcu Studio Buffo.

Wspólną cechą sztuk z Laboratorium jest zanurzenie w polskiej rzeczywistości, dialog z publicznością i ścisła współpraca między autorem sztuki, reżyserem i wykonawcami. Taki jest dramat Bolesty, który w przewrotny sposób nawiązuje do teatru faktu. To monolog pedofila, który na zaproszenie dyrektora teatru opowiada publiczności o wyzwaniu, jakie rzucił Bogu: postanowił zgwałcić i zamordować setkę dzieci w ciągu jednego lata. Aby uwiarygodnić swoją spowiedź, demonstruje dowody zbrodni: książkę z bajkami, bilet autobusowy, kasetę z nagraniem czyjegoś płaczu. Wspomina też o autentycznych miejscach w Warszawie, jak Dworzec Centralny czy fontanna na Powiślu, gdzie szukał swych ofiar.

Groza tego monologu nie polega na drastycznych szczegółach zbrodni, których tu zresztą nie ma. Tworzy ją portret dzieci z ulic, dworców i placów zabaw, spośród których rekrutują się ofiary. Głodnych, spragnionych uczucia, potrzebujących opieki, gotowych na wszystko za jedzenie i odrobinę czułości. "Idą same..." - wyznaje bohater. Bolesto nie usprawiedliwia swego bohatera, ale obnaża jego psychikę, w której pojęcie miłości do dzieci zostało patologicznie wykrzywione. Zarazem pokazuje społeczny kontekst pedofilii, która żeruje na społecznej nierówności, biedzie, kryzysie rodziny. W ten sposób jego sztuka staje się czymś więcej niż tylko szokującym obrazem zła, które oglądamy z bezpiecznej perspektywy teatralnego fotela. Jest ostrzeżeniem przed złem, które rodzi się obok nas.

Reżyser Krzysztof Rekowski świetnie wydobył grę między fikcją a rzeczywistością, na której jest oparta sztuka. Z jednej strony jesteśmy przekonani, że to mistyfikacja, że człowiek, który siedzi przed nami i opowiada o swych zbrodniach, to aktor. Ale spektakl jest tak przekonująco zagrany, że dajemy się wciągnąć w patologiczny świat bohatera i zaczynamy patrzeć na rzeczywistość z jego chorej perspektywy. Dzieje się tak za sprawą aktorstwa Janusza Łagodzińskiego, który chwyta widzów w pułapkę. Mówi z uśmiechem, patrząc prosto w oczy. Wydobywa przeciętność mordercy, w białej koszuli i garniturku przypomina sympatycznego akwizytora. Tylko czasem, gdy na chwilę zawiesi głos albo z zamkniętymi oczami powącha kartkę papieru, na której pozostał zapach ofiary, na sali zapada śmiertelna cisza.

Kiedy na koniec kłania się i wychodzi, ludzie nie są pewni, czy bić brawo. I nie wiadomo, czy policyjna syrena za oknem nie ma przypadkiem związku z dzisiejszym przedstawieniem.

Teatr Powszechny w Warszawie, Robert Bolesto "147 dni", reż. Krzysztof Rekowski, premiera w Garażu Poffszechnym 18 lutego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji