Artykuły

Każdemu wolno kochać to miłości słodkie prawo

To słowa starej, przedwojennej piosenki, stanowiącej jakby refren, czy myśl przewodnią w spektaklu pt. "Love", który z powodzeniem grany jest w warszawskim teatrze Rampa. Peryferyjny teatr Rampa zdobył swoimi spektaklami, począwszy od "Złego zachowania" nie tylko publiczność warszawską, ale zaistniał w całej Polsce i doczekał się wielu nagród na festiwalach. "Love" stanowi jednak w repertuarze Rampy pozycję wyjątkową, wprowadzającą na scenę klimat gejowski - jako główne założenie

Świat gejów na scenie polskiej został po raz pierwszy (...) w poznańskim Teatrze Polskim w roku 1987 przedstawieniem "Normalne serce", które stało się teatralnym [brak fragm. tekstu]

"Homoseksualista" Copiego, wystawiony na warszawskiej scenie eksperymentalnej "Pracownia Teatr" - chyba najbardziej głośna inscenizacja tego zespołu - przyciągająca widzów - nie tylko warszawskich w roku 1991 - był wielkim sukcesem artystycznym. Jednak przestawienie ukazało trochę nierealny świat gejów. Pozornie osadzony w Rosji (na co wskazują imiona i nazwiska bohaterów) - ale nie wiadomo w jakiej. Przedwojennej? Komunistycznej? W Rosji - czyli nigdzie?

Dwie inscenizacje warszawskie z 1992 roku "Love" w Rampie i "Dyskretny urok faunów" Sceny Prezentacje, a zwłaszcza druga pozycja stanowią swoisty punkt zwrotny w scenicznych dziejach tematu gejowskiego u nas.

"Love" jest widowiskiem muzycznym wg scenariusza Andrzeja Strzeleckiego i w jego reżyserii. Na widowisko składa się ponad 20 piosenek autorów polskich. Wykonawcami jest szóstka aktorów, Poza jednym - dobiegającym czterdziestki - reszta to chłopcy dwudziestoparoletni. Piosenki - parę przedwojennych - większość z lat 60-tych i 70-tych są zręcznie i pomysłowo zainscenizowane, tworząc jakby akcję. Są to piosenki miłosne i młodzi mężczyźni śpiewają je do siebie, wgrywając w sposób zabawny podteksty gejowskie. Wszystko to dzieje się na scenie, która ma jako tło meble z dawnej epoki, trochę pretensjonalne, ale bardzo przytulne. Rekwizytami, wciąż grającymi jest koszyczek z włóczkową robótką i drutami, bukiet suchych kwiatów, torba na zakupy, filiżanki ze starego serwisu. Chłopcy ubrani są w szlafroki, bonżurki, ranne włóczkowe pantofle, lub bambosze. Śpiewając piosenki, chłopcy uśmiechają się do siebie, obejmują, tańczą - tak jak to robią osoby zakochane. Akcja nie jest zbyt wyraźna - czasem autor scenariusza wzbogacają o przepisy kulinarne. Wzajemne - nazwijmy to "zaloty" - pokazane są bardzo delikatnie, jakby z pewnym dystansem i z bardzo dobrym smakiem. Jednak na ogół te zaloty budzą skojarzenia komiczne. Na przedstawieniu, które oglądałem widownia była pełna i nagradzała aktorów gromkimi oklaskami. Z sześcioosobowej grupy wykonawców chciałbym wyróżnić przede wszystkim Leszka Abrahamowicza, obdarzonego niezwykłym urokiem, który to zauważyliśmy już w "Złym zachowaniu". Abrahamowicz jest lekki w ruchach, bardzo wyrazisty i ma piękną sylwetkę. Dużo wdzięku demonstruje również Piotr Furman.

"Dyskretny urok faunów" (tytuł oryginału: The boys in the band) jest normalną sztuką, z normalną akcją w tradycyjnym znaczeniu. Akcja dzieje się współcześnie, w Nowym Jorku, w mieszkaniu głównego bohatera, Michaela, który właśnie urządza przyjęcie z okazji urodzin swego przyjaciela. W przyjęciu bierze udział dziewięciu gejów. O autorze sztuki, który nazywa się Mart Crowley (tłumaczenie Zbigniewa Maciaka) wiemy bardzo nie wiele. Sądząc po znajomości charakterów i środowiska gejów pewnie sam jest gejem. Według notatki w programie, urodził się w 1935 roku w stanie Massachusetts, w 1957 skończył Uniwersytet Katolicki w Waszyngtonie.

"The boys in the band" powstała w 1968 r. i doczekała się już wielu inscenizacji w USA i w Europie. W Polsce prapremiera odbyła się na początku czerwca w teatrze "Scena Prezentacje" w Warszawie w reżyserii Romualda Szejda i w scenografii Marcina Stajewskiego. Trzeba koniecznie powiedzieć, że dyrektor "Sceny Prezentacje", Romuald Szejd pokazał w ciągu 12-letniej działalności teatru już piątą sztukę o motywach gejowskich. A więc były to kolejno: "Opowiadanie o ZOO" Albee'go, "Pocałunek kobiety pająka" Puiga, "Humoreski erotyczne" Greena, "Zabawiając pana Sloane'a" Ortona i teraz "Dyskretny urok faunów". Ostatnia premiera jest pozycją pod każdym względem wyjątkową. Przede wszystkim w sztuce występują wyłącznie postacie gejów - podczas, gdy w poprzednio wymienionych to się nie zdarzało - a poza tym akcja ma wyraźne akcenty dramatyczne. Jedynym tematem akcji są przeżycia osobiste grupy gejów. Ich miłość pokazana jest jakby w pełnym wymiarze. Może właśnie wielkie powodzenie sztuka ta zawdzięcza głębi przeżyć. Crowley pokazuje, że miłość dwóch mężczyzn może być również interesująca i wielka, jak miłość heteroseksualna. Na początku rzecz wygląda banalnie. Ot, zwykłe przyjęcie urodzinowe. Schodzą się goście, na ogół pokazujący się od strony komicznej. Prawie wszyscy są na początku autoironiczni. Może trochę więcej zadumy i refleksji mają w sobie Michael i Donald. Do połowy sztuki wszyscy się wygłupiają, piją. Aż do momentu niespodziewanego pojawienia się Alana. Alan jest kolegą Michaela ze studiów - wiemy, że kiedyś ich coś łączyło - ale teraz jest żonaty i ma dwoje dzieci. Zjawia się niespodziewanie po paru latach. Zachowuje się jak tzw. normalny mężczyzna. Złości go prowokujące zachowanie gejów, zwłaszcza Emorego. Dochodzi nawet do agresji. Nagle zaczyna ostro pić. Potem płacze. Okazuje się, że jego pożycie z żoną jest niedobre, że to pomyłka.

Michael proponuje grę towarzyską, polegającą na tym, że każdy ma zatelefonować do swojej prawdziwej miłości i zapytać czy jeszcze go kocha. Są za to rozdawane punkty: w zależności, czy tę osobę zastanie się w domu i czy odpowie, że jeszcze kocha. Ta gra odsłania nagle prawdziwe charaktery gejów. Okazuje się, że ci wszyscy, wygłupiający się, pijący, palący trawkę, paplający o strojach i nowych "podrywach" - poważnieją, przypominając sobie swoją prawdziwą (pierwszą?) miłość. Nawet Emory - przedmiot drwin i zaczepek urasta na postać dramatyczną. Niespodziewanie Alan - demonstrujący dotąd swoją normalność - telefonuje nagle do przyjaciela sprzed lat, którego zastaje w domu i zapowiada, że przyleci do niego do Waszyngtonu pierwszym samolotem i już zostanie, żeby ułożyć sobie z nim życie.

Obserwowałem na spektaklu tłumnie zgromadzoną publiczność. Był nad komplet i dostawione krzesła. Myślę, że może 1/4 widowni to byli geje. Ale wśród reszty widziałem stateczne małżeństwa, starsze panie, chłopców z dziewczynami. Wszyscy byli zasłuchani. Reagowali spontanicznie brawami. Myślę, że przeżyciami gejów wzruszali się nie tylko sami geje.

Z 9-osobowej obsady chciałbym wymienić przede wszystkim Andrzeja Chyrę grającego Emorego. Był znakomity, żywiołowy. Pełen siły komicznej i lekkości na początku, prawdziwy w momencie refleksji. Kapitalny, kiedy ze zmanierowanej, wymalowanej cioty przeistaczał się w chłopaka, który szczerze i prawdziwie mówi o swojej prawdziwej miłości. Chcę jeszcze wymienić Zbigniewa Suszyńskiego, który nie tylko ciekawie zagrał Michaela, ale pokazał też uroki fizyczne, których nie ukrywał. Przyczyniły się do tego znakomite kostiumy Bernarda Hanaoki - lansującego zawsze trochę perwersyjną modę dla chłopców. Hanaoka potrafił Suszyńskiego interesująco rozebrać.

Koło mnie siedział atrakcyjny młody mężczyzna, który przez cały czas przedstawienia zachowywał się z dziwną rezerwą. Nie bił brawa, a gejowskie "wygłupy", które innych bawiły jego wyraźnie złościły. Kiedy przedstawienie się skończyło - wyszedł bardzo szybko. Gdybym nie był sam - może poszedłbym za nim i zapytał, czy teraz pobiegnie i zadzwoni do chłopaka, którego kiedyś kochał i pojedzie zaraz do niego. Intuicja mówiła mi, że on też jest gejem, ale może los narzucił mu związki przeciwne naturze. Każdemu wolno kochać - to miłości słodkie prawo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji