Wersja miła
Znajome dzieci, bawiąc się w teatr (kukiełkowy), wystawiają sztuki w dwóch wersjach: "miłej" i "strasznej". Wersja miła jest pełna dobrych ludzi i dobrze się kończy, w wersji strasznej leje się krew, spadają głowy, a jak się kończy - lepiej nie mówić.
"Wariacje enigmatyczne" Erica-Emmanuela Schmitta to ponury dramat międzyludzki, jakiś Ibsen czy Strindberg, tyle że w wersji miłej. Nie żeby panował tutaj przesadny optymizm - postaci dramatu przeżywają rozmaite męczarnie duchowe, wgryzają się w siebie nawzajem, zmieniają wzajemne relacje, odkrywając stopniowo prawdę o przeszłości i o sobie. Ale wszystko to podporządkowane jest wymogom atrakcyjności scenicznej rodem z dobrze skrojonego teatru bulwarowego. Mimo pozorów niewiele tu głębi czy wnikliwości.
Rzecz dzieje się w willi pisarza-noblisty Abla Z. (Tadeusz Huk), na wyspie pod kołem podbiegunowym, gdzie kończy się właśnie dzień i zaczyna noc (podbiegunowa, czyli długa). Duży pustawy pokój, umeblowany solidnymi meblami, gramofon z płytą Elgara "Wariacje enigmatyczne", puszczaną w strategicznych momentach, wąskie prześwity z płonącymi czerwonym światłem zachodzącego słońca brzozami. Spektakl rozpoczyna się strzałami - to Abel Z. strzela do Erika L. (Piotr Cyrwus), który przyjechał zrobić z nim wywiad. Noblista ma zwyczaj strzelać do zakłócających mu spokój intruzów, ale Erik L. przeżyje, gdyż po wejściu do willi stał się gościem, a do gości pisarz nie strzela. Tematem wywiadu jest bestsellerowa książka w formie listów (miłosnych), wydana przez Abla Z. I tutaj muszę zakończyć zapoznawanie czytelników z fabułą przedstawienia, ponieważ autor najwięcej uwagi poświęcił skonstruowaniu szeregu zaskakujących puent fabularno-psychologicznych. Cała przyjemność oglądania przedstawienia polega właśnie na owych puentach, zwrotach akcji oraz słuchaniu błyskotliwych dialogów ze starannie zaplanowanymi dowcipami, wzrostami i spadkami napięcia. Piotr Mikucki wyreżyserował przedstawienie sprawnie, z kulturą i wyczuciem konwencji, tymi samymi epitetami można też określić grę aktorów. Tadeusz Huk z wdziękiem pokazuje zgryźliwego, starzejącego się genialnego mizantropa, Piotr Cyrwus umiejętnie zaznacza zmienność sytuacji i nastrojów - co prawda za mało między aktorami prawdziwego dialogu, spotkania, przeżycia, ale cóż, ten dramat został napisany po to, by przyciągnąć efektem, lśniącą powierzchnią, teatrem, a nie życiem. Wieczór niezbyt ekscytujący, ale za to miły, jeżeli już pogodzimy się z tym, że nie będzie inaczej.