Wariacje melodramatyczne
Zdarzyło mi się parę razy być na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. To zupełnie niesłychana impreza, podczas której kinomanii mają szansę obejrzeć wszystko to, co w ostatnim czasie zdarzyło się w naszym filmie. Późnej w hotelowych kawiarniach prowadzą długie, istotne rozmowy, które przeciągają się po świt, by znowu rano zasiąść przed dużym ekranem na kolejnej projekcji. Ale oprócz takich maniaków kina do Gdyni przyjeżdża jeszcze jedna kategoria widzów. Są to łowcy gwiazd. To oni spędzają całe dnie i noce w festiwalowym foyer, by obserwować z bliska życie "wielkich tego świata", ścigać z aparatami fotograficznymi Pazurę, Lindę czy roznegliżowaną Kasię Figurę.
Gwiazdy kina przechadzają się po bufecie niczym pawie, które ktoś ubrał w stroje znanych projektantów, od czasu do czasu zaszczycając rozmową, któregoś z fanów bądź też upartego dziennikarza z prasy brukowej. Z reguły nie mają nic do powiedzenia, oprócz tego że zbudowały nowy dom czy urodziły nowe dziecko, o czym tak naprawdę bardzo chcą poinformować świat, podobnie jak o homarach, które od pewnego czasu jadają - Bóg zresztą wie dlaczego - na śniadanie.
Ja tu jednak o festiwalu w Gdyni, a miałam pisac o najnowszej premierze w Starym Teatrze. Jednak wbrew obawom niecierpliwych, istnieje związek między imprezą kinową a krakowskim przedstawieniem. Otóż Tadeusz Huk w "Wariacjach enigmatycznych" Erica-Emmanuela Schmitta gra znanego pisarza, laureata Nagrody Nobla, Abla - dziwaka, który samotnie mieszka na wyspie, pisząc tam swoje książki. To właśnie do niego przyjeżdża dziennikarz Erik, grany tu przez Piotra Cyrwusa. Ton początkowych ich dialogów zaczął mi przypominać ton rozmów z Gdyni. Oczywiście dialog toczący się na scenie Starego Teatru był o wiele inteligentniejszy, ale kabotyństwo zawarte w głosie Abla, w jego ruchach, gestach, świadczyło tym, że ma on ochotę podzielić się z dziennikarzem całą swoją prywatnością, wbrew temu jak się na podobną propozycję Erika oburza.
Reżyser spektaklu Piotr Mikucki pokierował obydwoma aktorami tak, iż z przyjemnością i zaintrygowaniem obserwuje się ich powolne odsłanianie się, zmienianie ról i odbijanie w lustrze, jakim staje się dla nich ta sama kobieta. Tak dzieje się jednak do czasu, kiedy tekst francuskiego dramatopisarza nie zaczyna wpadać w nieznośny melodramatyzm, co staje się faktem po informacji o śmierci bliskiej im istoty. Aktorzy idą tu oczywiście za tekstem i to co było dotychczas najbardziej interesujące między nimi - rodzaj męskiej rywalizacji sprawiającej, że w nieporadnym Eriku budzi się prawdziwy tygrys, a niezwykle męski Abel idzie na kompromisy - zaczyna przechodzić w sentymentalną, trudną do strawienia nutę.
Tak jak Piotr Mikucki potrafi pracować z aktorami tak zdaje się nie bardzo stara się nawiązać kontakt ze scenografem. Otóż Beata Nyczaj stworzyła na scenie banalny gabinet pisarza, z obowiązkowymi skórzanymi fotelami, za którymi stanęło coś w rodzaju czerwonej fototapety przedstawiającej las, otaczający dom twórcy. Nie wierzę, że w takim niegustownym wnętrzu żyje noblista, posiadający klasę Tadeusza Huka.