Artykuły

Werbel czasu

Wielbicielom (jak i przeciwnikom I) autorskiego, obsesyjnego teatru Krzysztofa Babickiego wydawało się oczywiste, że reżyser sięgnął w końcu po "Biesy" Dostojewskiego i to w teatralnej przeróbce Alberta Camusa. Wybór ten jest zrozumiały i logiczny także w świetle przedstawień, jakie tworzył jeszcze w studenckim teatrze "Jedynka". Odnosiły się one bezpośrednio do sfery polityki i moralności, ale widzianych poprzez wymiar metafizyczny. Wiodące motywy, powtarzające się, takie jak opozycja brudu i światłości, walka - przenikających się niekiedy - dobra i zła, znajdują rozwinięcie w obecnej premierze.

Akcja zaczyna się od razu. Wchodzimy in medias res. I od tej pory musimy z napiętą uwagą, śledzić gry i relacje między postaciami. Inaczej być nie może; gęstniejący, mroczny klimat staje się nieomal namacalny. Napięcia psychiczne i bolesne, niekiedy wstrętne prawdy o człowieczeństwie przybierają realny ciężar i wymiar, tak jak to się dzieje w świecie teatru. A teatr w najdoskonalszym wymiarze zbliża się bezpośrednio do magii. Grigoriew - Narrator (Jacek Labijak) krąży niczym owad spijający okrucieństwo. Maria Lebiadkin (Dorota Kolak) pojawia się, kaleka i dziwnie precyzyjna w swych urywanych, niby odmierzanych ruchach. Jej zmienne stany psychiczne są stonowane, pół zarysowane, Aktorka rezygnuje całkowicie z najłatwiejszych rozwiązań w budowaniu tej - najtrudniejszej - roli. Odrzuca więc psikusy naturalistycznej rodzajowości, sentymentalności czy poetyzowania. Tworzy postać udręczoną i drażniącą jednocześnie. To skrzywdzona i poniżona, która chytrze pragnie zacząć górować. Łapczywie, niczym karp - z odcieniem dystansu i rozbawienia - pragnie pożreć w wymuszanym pocałunku opierającego się Stawrogina (Jarosław Tyrański). To niezwykła scena; tak bardzo nie tylko w stylu, ale z ducha Dostojewskiego.

Popularność Dostojewskiego, jest tak wielka, że wyrobiony sąd o jego dziele piastują starannie nawet ludzie, którzy nie przeczytali żadnej jego książki. Określenie "dostojewszczyzna" jest ironiczne - w gruncie rzeczy, pogardliwe. W przedstawieniu Babickiego, współtworzonym przez błyskotliwy zespół Teatru "Wybrzeże" zbliżamy się blisko do niesłychanych, sformułowanych przez Dostojewskiego prawd. Tu nieszczęśliwi - mogą być wstrętni. A przynajmniej, również - czasem - odpychający. Kanalia - jak Lebiadkin w interpretacji Jerzego Gorzko - może być nieszczęśliwa i szczera aż do bólu.

To wszystko, jeszcze, możemy jakoś przyjąć. Ale kat jako ofiara? Cierpienia i samoofiarowanie się zbrodniarza? I to jest w teatralnej interpretacji gdańskiej "Biesów". To kolejno, niezwykła rola Jarosława Tyrańskiego jako Stawrogina. Młody aktor, idol nastolatków (i nie tylko!) nawiązuje wyraźnie do swojej roli tytułowej w "Caliguli" Camusa. Nie ma w tym nic złego. Przeciwnie. Tutaj tworzy postać chorego - i chcącego chorować - wiecznego dziecka, wybrańca losu igrającego z przeznaczeniem. Sądzę, że koresponduje to nie tylko z wielką literaturą współczesną, ale i z widocznymi wyraźnie eksperymentami duchowymi naszej młodej inteligencji Opozycjonistą Stawrogina w tym spektaklu okazuje się Wierchowieński. Interpretacja Jacka Mikołajczaka zaskakuje. I bardzo trafnie odnosi się nie tylko do mroków Dostojewskiego - ale i współczesności. To celne okazanie grozy w jej wymiarze codziennym, pospolitym - i przez to jeszcze potworniejszym, o zniewagę, zamordowanych. Widzimy oto, pociągającego za sznurki oprawcę, zawsze czujnego, energicznego. Przybiera maskę wesołego szczygiełka, cokolwiek nerwowego. Jego trikiem swego rodzaju jest czyszczenie paznokci. Bo też, z trudem się hamuje, aby już, zaraz przeprowadzić własnoręcznie tego, o czym, roi, co planuje - co mu się udaje.

To "Biesy" z gorączkową muzyką Radwana zapowiadającą to co nieuchronnie następuje; rozwój spirali mordu z pozornego chaosu przypadkowych zbrodni. Babicki, zafascynowany wielkimi kina włoskiego, najwyraźniej poprzez "Zmierzch bogów" Viscontiego. Scenografia Marka Brauna ukazuje symboliczną przestrzeń, zdającą się nawiązywać do scenerii wielkich filmów ekspresjonizmu. To, pozornie zmienny, zamknięty świat przesuwających się szarych ścian z zamurowanymi oknami salonu. Przed tymi, którzy próbują wyjść z labiryntu, opadają kolejne blokujące przegrody. Jedynymi postaciami, które dążą ku światłości, także poprzez - odrzuconą - hańbę zakłamania, pozory śmieszności, okazują się tu Barbara Piętrowna Stawrogin i Stiepan Wierchowieński. Halina Winiarska i Stanisław Michalski przetwarzają duet "Wallensteina" w pojedynek czułości, ironii, a w końcu - wszechobejmującą Miłość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji