Artykuły

Całopalenie

"Persona. Marilyn" w reż. Krystiana Lupy w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Rafał Węgrzyniak w Teatrze.

12 stycznia 2010 redakcja "Polityki" uhonorowała Paszportem w dziedzinie teatru Sandrę Korzeniak za rolę Marilyn Monroe w pierwszej części tryptyku Krystiana Lupy Persona powstającego w Dramatycznym w Warszawie. W uzasadnieniu stwierdzono, że rola ta "na nowo ustanawia kategorie aktorskiej prawdy i fałszu". Nagrodzenie Korzeniak nie wzbudziło u mnie zastrzeżeń. Zwróciłem już w 2002 uwagę na jej Małgorzatę w adaptacji powieści Bułhakowa. Potem grała szereg postaci w sytuacjach ekstremalnych demonstrując zdolność do poświęcenia i ryzyka. A ma delikatną konstrukcje psychiczną, o czym świadczyła jej reakcja na przyznanie nagrody.

Marilyn obejrzałem dopiero w grudniu w Krakowie. Podziwiałem cielesną transformację Korzeniak oraz jej identyfikację z graną postacią jednak bez tłumienia własnej osobowości, dochodzącej do głosu nie tylko w wyznaniu zarejestrowanym podczas próby. Przy tym nie było w jej grze wewnętrznego rozedrgania. Zaniepokoiła mnie bowiem wypowiedź aktorki, że - zgodnie z oczekiwaniami reżysera - stara się grać każdy spektakl tak, jakby był ostatni i miał się zakończyć jej śmiercią. Lecz Lupa nie był zadowolony z tego przedstawienia i odmówił wyjścia do ukłonów, sądząc zaś po minach aktorów, swoją negatywną opinię zdołał już im przekazać za kulisami. Na drugiej prezentacji w ogóle się nie pojawił i odwołał swój udział w spotkaniu z widzami. Nie zdziwiło mnie to, bo byłem już świadkiem wywierania presji na aktorów podobnymi metodami podczas spektakli "Mistrz i Małgorzata" i "Azyl" we Wrocławiu. Czy Lupa nie stara się w ten sposób przerzucać na aktorów odpowiedzialności za słabości swych inscenizacji?

Postać Marilyn rozpatrywana w kategoriach prawdy i fałszu budzi wątpliwości. Lupa przecież pokazał amerykańską aktorkę w sytuacji fikcyjnej i dokonał projekcji. Zgodnie z jego komentarzami, w spektaklu miał być ukazany nie tylko "udręczony człowiek w stanie neurastenii", ale też "zaczyn seksualnej rewolty, anarchii ciała" oraz "cierpienie i pragnienie przemiany wręcz ekstremalne". Przeniósł więc Monroe z luksusowej willi do zdewastowanego atelier filmowego. Scenariusz nie jest jednak przekonujący, a naprawdę sugestywna jest tylko sesja fotograficzna Marilyn śniącej o śmierci. Lupa przyjął jednak, że Monroe nie popełniła samobójstwa, lecz stała się mimowolną ofiarą błędnej kuracji prowadzonej przez psychiatrę Ralpha Greensona. Miał on jej zaaplikować lek, który w połączeniu z wcześniej zażytymi środkami spowodował agonię. Ale sceniczny Greenson jest wobec Marilyn dość bezradny, w rzeczywistości zaś to aktorka, wierząc w psychoanalizę, domagała się seansów.

W konsternację wprawia też opinia Lupy - wygłaszana przez Paulę Strasberg - że Monroe jest dla ludzkości "ważniejsza niż Chrystus". Dlatego, że jej męczeństwo zainicjowało wyzwolenie seksualności przez chrześcijaństwo powiązanej z poczuciem winy? Tuż przed śmiercią Marilyn uciekła z planu filmu "Something's Got to Give", czyli "Coś do ofiarowania", w którym wykonywała striptiz. Po nakręceniu sceny powiedziała: "Jestem zlodowaciała". Kwestię taką mogłaby wygłosić Korzeniak, która przez większą część trzygodzinnego przedstawienia jest obnażona, a w końcówce całkowicie naga.

Lupa określił rolę Korzeniak jako "mityczne całopalenie", nawiązując do epilogu spektaklu, gdy na ekranie widać płonące ciało aktorki. Narzuca się podobieństwo do aktu całkowitego Jerzego Grotowskiego, który jest bodaj cieniem Lupy. Nieprzypadkowo przed przedpremierową prezentacją Marilyn we Wrocławiu dyskredytował Grotowskiego jako "fałszywego proroka" twierdząc, że traktował on aktorów "trochę jak pornograf sadysta". Tylko czy nie o zbliżonych inklinacjach świadczą w Factory 2 projekcje filmu Warhola "Blow Job" i screen testy zmuszające aktorów do psychicznego obnażenia przed kamerą? Lupa sam przyznał, że jego sobowtórem był demoniczny eksperymentator Abel Wunderchvast z "Miasta snu" prowadzący "seanse przemieniające człowieka". "Msza lub alchemiczna ceremonia" odprawiana pod kierunkiem Wielkiego Maga na końcu Marilyn przypomniała mi zresztą spektakl z 1985.

Przy okazji prezentacji szkicu drugiej części Persony wyszło na jaw, że Maja Komorowska, która miała grać aktorkę zmagającą się z postacią Simone Weil, oddała rolę. Współpracownik reżysera sugerował mi, że Komorowska nie zaakceptowała procesu powstawania scenariusza na drodze aktorskich improwizacji. Z kolei osoba znająca Komorowską utrzymywała, że jej wycofanie się z przedsięwzięcia Lupy wynikało z zasadniczych różnic w ich podejściu do katolicyzmu. Chociaż w trzech wcześniejszych spektaklach Lupy w Dramatycznym Komorowska zaznaczała odrębność własnych przekonań. Czyżby w "Personie" odmówiła ofiarowania swej osobowości i wiary w całopaleniu służącym enigmatycznej przemianie? W 1968 pomimo udziału w próbach Ewangelii, ostatecznie nie wystąpiła w "Apocalypsis cum figuris" Grotowskiego, który opis Weil spotkania z Chrystusem kazał wygłaszać odtwórcy Jana jako lament odtrąconego homoseksualisty.

Rafał Węgrzyniak - historyk i krytyk teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji