Artykuły

Śluby na trawie

NIE TRZEBA DOWODZIĆ, że "Śluby panieńskie" Aleksandra hr. Fredry arcydziełem komedii są. Toteż nic dziwnego, że w repertuarze polskiego teatru stanowią tzw. żelazną pozycję, choć nieczęsto się zdarza, aby premiery "Ślubów" kończyły się sukcesem. Nie udała się ta sztuka Krystynie Jandzie, która w poniedziałkowym Teatrze Telewizji przedstawiła swoją realizację "Ślubów".

W ostatnim dziesięcioleciu udało się to bodaj dwukrotnie: Andrzejowi Łapickiemu, który po mistrzowsku poprowadził w znakomitym tempie i świetnie dobranej obsadzie arcykomedię Fredry na deskach stołecznego Teatru Powszechnego (1995 r.), a potem to samo finezyjne przedstawienie przeniósł do Teatru TV (1996 r.) i Grzegorzowi Jarzynie, który z właściwą mu dezynwolturą przyrządził smakowity pastisz komedii w teatrze Rozmaitości (1999 r.).

W dziejach Teatru TV zapisał się także inny spektakl Andrzeja Łapickiego (1986 r.), w którym aktorsko błyszczeli jako Gustaw - Jan Englert, jako Albin - Wojciech Alaborski (godny miana Albina wszech czasów), jako Aniela - Joanna Szczepkowska, a Klara - Ewa Domańska. Warto też wspomnieć, że Jan Englert grał przed laty Albina, także w Teatrze TV (1966 r.), a kilka lat później, w jeszcze innej premierze telewizyjnej, Gustawa kreował Andrzej Seweryn, Albina zaś Andrzej Zaorski.

Tak więc - jak łatwo obliczyć - realizacja najnowsza, wedle scenariusza i w reżyserii Krystyny Jandy, jest już piątą z kolei w dziejach Teatru TV a dla porządku trzeba dodać, że występująca w tym przedstawieniu pani reżyser w roli Dobrójskiej 27 lat wcześniej grała Anielę w Ateneum w spektaklu Jana Świderskiego, a uwodził ją wówczas jako Gustaw Andrzej Seweryn. Przypomnienie o tyle istotne, że pozwala wnosić, iż komedia Fredry jest jej nieobca. Jednak realizacja telewizyjna tego nie potwierdza - mało przekonująca, a niekiedy wręcz niedobra obsada, brak finezji i co więcej - brak pomysłu, poza wyprowadzeniem wielu scen w plener, na łączkę, po której spaceruje podkarmiany przez panienki drób i czasami truchtem defilują konie, bohaterów zaś kusi wiejska huśtawka, przerzucona przez gałęzie okazałego drzewa, toteż co i raz na deseczce przysiadają.

To jednak za mało, aby Fredrze sprostać. Nikt tu właściwie nie umie mówić jego pięknego wiersza - poza Jerzym Stuhrem, a ambicje inscenizatorki, aby przełamać tradycyjne myślenie o bohaterach tej komedii, pozostały niespełnione. Nie sprawdził się pomysł obsadzenia wbrew tzw. warunkom w roli Gustawa bardzo utalentowanego Adama Woronowicza. Mimo jego żywiołowości, godnej podziwu sprawności ruchowej, nie wyszedł poza ramy salonowej gry - intryga jego Gustawa była jedynie rozgrywką, aby przytrzeć nosa wyniosłym pannom, które postanowiły pozostać głuche na męskie zaloty. Zabrakło w tej roli porywającego uczucia i zniewalającego uwodzicielstwa. Prawdziwą katastrofą okazała się rola Klary (Agnieszka Podsiadlik, jeszcze studentka krakowskiej szkoły), która niemal wszystkie kwestie wykrzyczała, najwyraźniej nie powściągana przez reżyserkę. Tak więc, oprócz Jerzego Stuhra obroniła się jedynie Magdalena Smalara jako Aniela, obdarzona intuicją, naturalnym urokiem, a przy tym w sposób świadomy portretująca zagubioną między sprzecznymi uczuciami, a nade wszystko skłonną do uniesień sentymentalnych pannę. To za mało, jak na Fredrę i tę komedię z tak świetną telewizyjną tradycją.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji