Artykuły

"Woyzeck", czyli gejzer pomysłów

"Woyzeck" Georga Buchnera (1813-1837) sztuka smętna, mętna, naturalistyczna powstała z talentu autora i ducha rewolucji oraz filozofii "Młodych Niemiec" przybyła z teatru "Wybrzeże" padła ofiarą pomysłów reżysera.

Rzecz w gruncie rzeczy dotyczy zaszczucia fryzjera wojskowego nazwiskiem Woyzeck, bezbronnego nieudacznika, prawdopodobnie chorego umysłowego, który zamordował swoją kochankę. Tu należy dodać, że widzowie dzielą się na tych, którzy uważają "Woyzecka" za wspaniały teatr i tych, co dostają objawów alergii na tę mocno już zleżałą tragedię. Należę do tych drugich, niemniej jednak żal sztuki dla tak doprawionego przedstawienia jakie wymyślił reżyser Rudolf Zioło, przy okazji zamęczając aktorów uczestniczących w spektaklu.

Już nie wiadomo co tu jest najbardziej - przeraźliwe; czy bezsensowne skrócenie tekstu o całą bardzo ważną sprawę dociekań poczytalności Woyzecka, czy nielogiczny w tym przypadku brak skrótów o sceny kompletnie niepotrzebne, czy tempo gry jak na zwolnionym filmie. Czy sztukowanie tekstu pokazem festynu ludowego z aktorem udającym małpę i koniem (też w wykonaniu aktorów), który zabawiał widownię w sposób wprost klasyczny dla niemieckiego poczucia humoru? Na scenie rozgrywały się szalone zabawy w knajpie, grała orkiestra wojskowa pod wodzą wspaniałego na kształt koguta tam-bur-majora, igrały dziecięta, wojskowi, lekarze, panienki. Ciekawe były: zmechanizowana "ceglano-koszarowa" scenografia Andrzeja Witkowskiego, znakomicie utrafiona maska twarzy Woyzecka (Mariusz Saniternik, gościnnie) i kształtująca klimat zdarzeń muzyka Janusza Stokłosy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji