Czechow z odzysku
"Nasi najdrożsi" w reż. Rudolfa Zioło w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Łukasz Rudziński na portalu Trójmiasto.pl.
O tym, jak toksyczne działają na siebie ludzie, zwłaszcza gdy przebywają zbyt blisko siebie, napisano dziesiątki, jak nie setki dramatów. Szkoda, że Rudolf Zioło wybrał do reżyserii tekst, który niczym szczególnym się w tym względzie nie wyróżnia.
"Nasi najdrożsi" w reżyserii Rudolfa Zioło są kolejną polską prapremierą Teatru Wybrzeże. Autor sztuki, Phillip Osment, portretuje społeczeństwo niewielkiego angielskiego miasteczka na przykładzie grupy znajomych i przyjaciół, śpiewających w przykościelnym chórze. Z pozornie nieistotnych scenek obyczajowych stopniowo wyłania się prawdziwy obraz relacji między bohaterami, gdzie przemoc, zdrada i fałsz są na porządku dziennym. Między deklarowanymi zachowaniami i postawami a rzeczywistością pojawiają się rozbieżności. Z niewielkiej początkowo szczeliny niezrozumienia szybko tworzy się prawdziwa przepaść.
Na niewielkiej, niemal pustej scenie (scenografia Magdaleny Gajewskiej) znajdziemy tylko kilka rekwizytów - parę krzeseł, lodówkę przyniesioną przez Bartona i Matta, alkohol, kilka szklanek. Tytułem prologu oraz w przerwach między kolejnymi aktami sztuki i wymianą rekwizytów (dzięki czemu akcja przeniesie się poza miasto na wrzosowiska), aktorzy wykonują efektowne wokalizy imitujące śpiew, czy raczej rozgrzewkę chóru.
Poznajemy Dulcie i jej synów - Alarica (filmowca o fizys Leszka Możdżera) i niepełnosprawnego intelektualnie Terry'ego, zmęczonych sobą Bartona i Caroline oraz ich nastoletniego syna Matta, wreszcie dwie nauczycielki Margaret i Elaine oraz przyjaciółkę Margaret - Tufty wraz z jej niewidzialnym psem. Ten mikroświat rozsadzany jest od środka przez typowo ludzkie: zazdrość, zawiść, złość, pożądanie, wstyd - które w połączeniu ze skomplikowaną przeszłością bohaterów budują sieć relacji i zależności, z jakimi widz coraz bardziej się zaznajamia.
Spustoszenie w relacjach bohaterów dokonuje się według znanego schematu. Monotonia życia i brak perspektyw na zmianę swojej sytuacji powodują marazm, w którym wszyscy niepostrzeżenie coraz bardziej się pogrążają. Narastają nieporozumienia, mnożą się konflikty, które przecina dopiero przypadkowa, niepotrzebna śmierć. Wtedy relacje bohaterów normalnieją, przynajmniej pozornie.
W "Naszych najdroższych" wyraźnie pobrzmiewają echa dramaturgii Antona Czechowa, ale to jakby "Wiśniowy sad" bez wiśniowego sadu, "Wujaszek Wania" bez Sieriebriakowa, czy "Mewa" bez Niny Zariecznej. Historia, która została już opowiedziana na wiele sposobów. I pewnie dlatego ta przedstawiona przez Ziołę na podstawie sztuki Osmenta byłaby zwyczajnie nudna, gdyby nie aktorzy.
Przykuwa uwagę zwłaszcza precyzyjnie skonstruowana przez Michała Kowalskiego postać Terry'ego, outsidera, na którym inni wyładowują swoje frustracje, pomimo czterdziestki na karku wykluczonego ze świata dorosłych. Współczucie wywołuje zasadnicza, powściągliwa i głęboko nieszczęśliwa Caroline Małgorzaty Oracz, a stanowcza i energiczna Tufty Emilii Komarnickiej, w jednej chwili potrafi przeobrazić się we wrażliwą, pełną ciepła i matczynej dobroci dziewczynę. Także Dulcie Doroty Kolak to typ rodzicielki, do jakiej Dorota Kolak już nas przyzwyczaiła choćby w grywanej jeszcze w Wybrzeżu "Matce".
Dzięki zaangażowaniu i umiejętnościom całego zespołu aktorskiego powstał spektakl sprawny aktorsko i warsztatowo. Ogląda się go dobrze. Pozbawiony jednak głębszej refleksji niż diagnoza, że potrafimy sami sobie stworzyć piekło na ziemi, staje się zwykłym, dobrze skrojonym dramatem obyczajowym, jakich wiele w kinie lub telewizji. Ja w takich wypadkach wybieram kino.