Białe w sercu czarnego
- Zawsze ciekawe jest zagranie, używając pretensjonalnego określenia "czarnego charakteru", ponieważ jest taka szansa, że gdzieś tam na dnie w tym człowieku drzemie coś dobrego. A zło jest bardzo intrygujące, dużo bardziej niż dobro, bo to ostatnie jest oczywiste, natomiast zło jest zazwyczaj wieloznaczne - mówi MACIEJ KOZŁOWSKI.
Od 1997 roku należy do zespołu Teatru Narodowego. Obecnie gra w spektaklach "Ryszard II" i "Merlin". Jego Waldemar Jaroszy, do niedawna jedyna negatywna postać w serialu "M jak miłość", trafił do wiezienia i zniknął z ekranu. Za to możemy go na bieżąco oglądać w serialu "Wiedźmin", gdzie gra Gwidona, hrabiego Fahricka. Na planie serdecznie zaprzyjaźnił się z przydzielonym mu koniem o imieniu Budyń, który nie miał jednego oka i przez to był znerwicowany. Trzeba było go prowadzić z lekko przechyloną głową, żeby mógł objąć jednym okiem otoczenie. Mimo to, umiejętnie prowadzony, świetnie się sprawował, a witał aktora, sięgając mu do kieszeni w poszukiwaniu cukru.
Ewa Sośnicka-Wojciechowska: - Fahrick to kolejna w Pana karierze postać...
Maciej Kozłowski: - ...oczywiście pozytywna (śmiech).
- No nie, jednak negatywna. To Pana wybór, czy też takie otrzymuje Pan propozycje?
- I jedno, i drugie. Zawsze ciekawe jest zagranie, używając pretensjonalnego określenia "czarnego charakteru", ponieważ jest taka szansa, że gdzieś tam na dnie w tym człowieku drzemie coś dobrego. A zło jest bardzo intrygujące, dużo bardziej niż dobro, bo to ostatnie jest oczywiste, natomiast zło jest zazwyczaj wieloznaczne.
- Czytał Pan wcześniej Sapkowskiego?
- Nie, ale po otrzymaniu propozycji przeczytałem dwa tomy i doszedłem do wniosku, że autor w inteligentny sposób połączył różne wątki znane nam wcześniej z klasyki literatury gatunku fantasy, a zrobił to z talentem i w sposób godny poszanowania.
- Czy ta rola wymagała od Pana, tak jak w przypadku Michała Żebrowskiego, specjalnego przygotowania w zakresie sztuk walki?
- Michał rzeczywiście się przyłożył i efekty, jakie osiągnął w tak krótkim czasie, można tylko podziwiać. W moim przypadku wystarczyła umiejętność jazdy konnej i posługiwania się mieczem, które już wcześniej posiadłem. Jednak przy okazji tych zdjęć omalże nie nabawiłem się ciężkiego urazu.
- Co się stało?
- Nosiłem szkła kontaktowe, które dawały efekt "wilczych oczu" i tak wyposażony wziąłem udział w scenie, gdzie przemawiam naprzeciwko ściany ognia. Myślę, że byłem pierwszym aktorem na świecie, który coś takiego testował. Gdy tak stałem, plastikowe soczewki pod wpływem temperatury zaczęły się kurczyć i przyklejać do oka! Kiedy więc wylądowałem na pogotowiu, pani doktor powiedziała: No, jeszcze 5 minut i mógłby pan grać już tylko Juranda ze Spychowa.
- W tym kontekście może nie będę pytać, czy polubił Pan Fahricka?
- Ależ polubiłem go, a poza tym w takim przedsięwzięciu nieważne jest, kogo się gra, ale ważne, w jakim towarzystwie. Cieszę się, że wziąłem udział w tak szeroko zakrojonym filmie kostiumowym, ponieważ podejrzewam, że przy obecnej kondycji finansowej naszej kinematografii długo będziemy czekać na następne tego typu dzieło.
Na zdjęciu: Maciej Kozłowski.