Artykuły

Wnuka podróż do przeszłości

"Dwanaście stacji" w reż. Evy Rysovej w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Anna Arno w Zeszytach Literackich.

Wyobraźmy sobie babcię, która na piątkowy obiad lepi sto pierogów, a wnuczkowi wtyka do plecaka obfitą wałówkę i parę groszy. W kuchni ma białe szafki, święty obrazek i włączone na cały regulator Radio Maryja. Choć rzadko o tym mówi, pewnie niemało przeżyła - pożar, wywózkę, przesiedlenie, kolejne utraty. Każdy był kiedyś w takiej kuchni, której gospodyni "od razu też biegła do szafek i lodówki, wyciągnąć jedzenie, tak, jak to było w tutejszym zwyczaju, aby takiego, co wraca z podróży - choćby to miała być podróż do sklepu - zaraz napoić i dobrze nakarmić z powodu utraty sił witalnych. Więc najpierw był kompot, potem jogurt, zupa, dwa pączki, ziemniaki z parówką, herbata, kanapka z żółtym serem, kiszony ogórek i ciasto, podane na przemian i wszystko naraz, od czego wędrowiec oszołomiony szybko stracił mowę". Niejeden krzyknie: to moja babcia. Albo też: moja sąsiadka, ciocia, pani M.

"Dwanaście stacji" Tomasza Różyckiego opowiada o groteskowej, ale zarazem sentymentalnej wyprawie dorosłego Wnuka do krewnych. Wnuk nie zostaje nazwany z imienia, funkcjonuje jako element rodzinnej struktury. W swojej podróży wnika w świat, którego szczegóły, zapach i smak są mu dobrze znane, ale z perspektywy dorosłego człowieka stają się wyraziste i nabierają wagi; dopiero z dystansu Wnuk może przemienić je w opowieść. Troska o wyżywienie, narzekanie na karmiącego gołębie sąsiada, tradycyjna religijność - wszystko to jest Wnukowi znajome, ale jednak obce, dalekie, często zabawne. Chłopak zdaje sobie też sprawę z rodzinnej przeszłości; wspomnień, traum i marzeń. Jednak poprzez swoją wyprawę zagłębia się w rodzinny mit, którego znakiem jest stary, ponoć cenny zegar, srebrny ryngraf z orłem w koronie i Matką Boską czy w końcu mieszkanie przejęte po Petersach, którzy uciekając, zostawili na stole niedojedzoną zupę. "Minęły więc Austro-Węgry, / Wielka Wojna, Legiony i wojny domowe oraz z bolszewikiem, / minął Piłsudski, endecja, sanacja, od nowa wojna, / zsyłki i obozy, rzezie i grabieże, i komuna osiągnęła po drodze / swą najwyższą sprawność, a Prababcia dawała swym wnuczkom / po cichu pięć złotych, zachowane w skarpetce jeszcze sprzed czasów / reformy Grabskiego. Pokój ten na stałe przesiąkł już zapachem / starości i jeszcze długo po śmierci Prababki wchodziło się tam jakby do podziemia".

Poemat Różyckiego odwołuje się do Pana Tadeusza. Zamiast "Litwo! Ojczyzno moja!" w inwokacji ma "Opole, po niemiecku Oppeln. / To miasto choroba moja!", zamiast gryki jak śnieg białej jest brudna rzeka "z pięknym rtęciowym poblaskiem". Bohater "Dwunastu stacji" wchodzi w świat umarły, którego cienie żyją jeszcze tylko w pamięci krewnych. Tytuł przedostatniej stacji, Zagłada, odnosi się do końca przedwojennego świata i do Holokaustu, ale też oznacza koniec dzieciństwa - buldożery wjeżdżają na teren ogródków działkowych, które dla Wnuka były tajemniczym ogrodem. Podróż Wnuka jest prawdziwa: najpierw do babci na pierogi, potem dalej, do rodziny w Prudniku i na Wschodzie, w celu zbiórki funduszy na ratowanie parafialnego kościoła w rodzinnych Glinianach. Jednak gdzieś koło wschodniej granicy zacierają się granice rzeczywistej podróży. Wnuk wkracza w świat pamięci i mitu, jedzie pociągiem ze swoją Wielką Rodziną, ze zmarłymi, z zaginionymi, pomordowanymi, bliskimi i sąsiadami - jak można się domyślać, bohaterami rodzinnych opowieści. Jest jak Odyseusz w Hadesie: "i tak spotykał Wnuk ich po kolei, a każdy z nich zatrzymywał go na momencik, aby przywitać się, zjeść pieroga / i poczęstować wiezionym z sobą specjałem rodzinnym, / nalewką, przepalanką lub pieprzówką, / od czego wkrótce zaczęło rozjaśniać się za oknami".

Eva Rysova, reżyser "Dwunastu stacji" w krakowskim Starym Teatrze, podjęła trudne wyzwanie przeniesienia poematu na scenę. Nieźle udało się wydobyć nakreślone przez Różyckiego smutne i komiczne aspekty polskiej, prowincjonalnej rzeczywistości: trzęsący się, śmierdzący spalinami autobus, głębokie kałuże czy polską rzeczpospolitą pijacką, symbolizowaną przez wiecznie nietrzeźwego wiejskiego kuzyna z ulizanymi włosami oraz towarzyszące każdemu spotkaniu domowe trunki. Ale opowieść Różyckiego jest także pełna nostalgicznego ciepła. Serdecznie, choć z przymrużeniem oka, sięgając po inną zakorzenioną w literaturze polskiej tradycję, poeta opisuje Opole swojego dzieciństwa - naznaczone wojennymi ranami miasto stu banków i jednej księgarni. Różycki pokazuje, że dzieciństwo, spędzone nawet w dosyć podłych miejscach, okrywa się mitologią zarazem intymną, jak również podsuwaną przez powszechniej zrozumiały język i tradycję, historię zbiorowości. Ogródki działkowe to nie mickiewiczowski warzywnik, ale tam właśnie bohater obserwował mrówki i odkrywał świat przyrody.

Humor jest istotnym elementem tekstu Różyckiego: wynika choćby ze zderzenia lekko archaizowanego języka i rytmu ze współczesną materią; jest także zawarty w spojrzeniu autora na Śląsk i Polskę - z porzuconą w kącie kupą żelastwa i krasnalami w ogródkach. Jednak babcia, która przy radiu odmawia zdrowaśki i przeżywa brazylijskie seriale, nie jest tylko śmieszną staruszką. Zostaje przez poetę opisana ciepło i z wyrozumiałością. Humor Różyckiego jest lekki i życzliwy, podyktowany złożonym stosunkiem do przedstawionego świata. Dlatego drażnią dominujące na scenie niewybredne dowcipy. Opowieść o robieniu pierogów, echo mickiewiczowskich kulinarnych passusów, w krakowskim spektaklu zmienia się w komedię gagów. Widzowie pierwszych rzędów zostają poczęstowani pierogami. Jest to chwyt, który można by nawet wybaczyć, gdyby przy tej okazji wydobyty został tak ważny w poemacie Różyckiego temat gościnności, która objawia się pragnieniem, aby nakarmić cały świat.

Raziło mnie też mało subtelne wykorzystanie w przedstawieniu wideo: przez znaczną część spektaklu głowa Wnuka-narratora przemawia z ekranu, podczas gdy Wnuk-aktor oraz inne postaci odgrywają jego opowieść na scenie.

Atmosfera rozbawienia opada około stacji jedenastej. Gaśnie światło. Najpierw drażniąca uszy muzyka, a potem widma, postaci z przeszłości, z transportu, śpiewają tradycyjną ukraińską pieśń. Ten moment zawieszenia rzuca inne światło na komedię, którą oglądaliśmy przez półtorej godziny, i pozwala pomyśleć nad istotą absurdalnej podróży Wnuka w przeszłość, do Prudnika, Glinian i Moszczanki, z mrożoną rybą od babci w plecaku. Czytelnik oceni, czy takie rozwiązanie jest zgodne z duchem poematu Różyckiego. Przedstawienie nie może zastąpić lektury, a że do niej zachęca, jest może największą zaletą krakowskiego spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji