Artykuły

Ziemia nocą

W Starym i Teatrze rozpoczęła się walka o zbawienie. Zbawienie Fausta, który zaufał łatwemu diabelskiemu szczęściu i zbawienie Starego Teatru, w którym ostatni sezon nie wypadł zbyt dobrze. Czy dojdzie do zbawienia, pokaże dopiero druga część "Fausta", czyli dalszy ciąg spektaklu zawieszonego tymczasem na kołku wakacji. Na razie atmosfera jest wielce czyśćcowa, wszystko się zlewa i miesza ze sobą, doskonałość z teatralnym występkiem. Sam Jarocki uważa swój spektakl za nie w pełni gotowy. Przygotowywał go wprawdzie długo, ale cóż znaczy kilka miesięcy wobec całego życia Goethego, wypełnionego niemal bez przerwy pracą nad "Faustem".

Przedstawienie zaczyna się od Prologu w teatrze granego na wybiegającym kilka rzędów w widownię podeście, drewnianej scenie jak z jarmarcznego widowiska. Pierwsze słowa Dyrektora teatru to jakby sygnatura Jarockiego, podpis znanej ręki pod nieznanym jeszcze obrazem: "Czego w tym kraju, jak sądzicie, spodziewać się po naszym zamierzeniu?". Przypomina się początek wrocławskiego "Płatonowa": "Najpierw trzeba pomyśleć, a dopiero potem grać". Najpierw trzeba wiedzieć o czym, a dopiero potem jak. O czym więc jest "Faust" dzisiaj i w tym kraju, jakie jest owo "zamierzenie"? Historia Fausta to dla Jarockiego historia zniechęcenia i upadku dawnych wartości, przegrana niegdysiejszych dążeń, które nie przyniosły oczekiwanego uszczęśliwienia, doprowadziły jedynie do rozczarowania i zgorzknienia. Faust, który poświęcił całe życie bezpłodnym dociekaniom naukowym nie osiągnął spodziewanej siły i wielkości, nie może sprostać Duchowi Ziemi, którego udało mu się sprowadzić do swojej pracowni. Rozgoryczony, bliski samobójstwa jest łatwą ofiarą dla wszelkich możliwych pokus, teraz zamiast wytrwałego dążenia oczekuje już tylko cudu. Pragnie tego, co potocznie nazywa się pełnią życia, łatwości, która okaże się zgubna. Diabelskie szczęście jest nic nie warte, kończy się wcześniej niż się zaczęło.

U Jarockiego nie zdarza się żaden cud. Faust po wypiciu eliksiru przygotowanego przez czarownicę nie staje się ani odrobinę młodszy i piękniejszy. Mefistofeles nie robi nic, co można by uznać za dzieło siły nadprzyrodzonej. Nawet w piwnicy Auerbacha nie pofatyguje się, by toczyć szlachetne gatunki wina z nawierconego blatu karczemnego stołu. Preńskie, i szampańskie naleje z tej samej szklanej flaszki. Poczęstowani winem birbanci uznają wprawdzie jego smak, ale nie wyglądają na znawców, może po prostu nigdy nie pili odmian, których od Mefista zażądali i dlatego nie są w stanie należycie ocenić diabelskiego wina, pewnie nie mniej podłego niż to, które pili zawsze. Co więcej Mefistofeles nie jest ani trochę demoniczny. Raczej mocno zblazowany nie stara się nawet olśnić Fausta, jakby świetnie wiedział, że nie musi się o nic starać. Faust i tak jest już gotowy na pokuszenie. Mefistofeles nie dostarczy mu żadnej radości ani ukojenia. Bez wysiłku wygra zakład z Bogiem zawarty wcześniej w niebie.

Zresztą jakież to niebo. Bóg na koturnach dźwiga szarą kulę, ziemski glob utoczony z kruchej gliny. Archaniołów uwierają za ciasne peruki, chóry anielskie śpiewają fałszywie, dusze niewiniątek z białymi liliami stoją karnie na baczność na parterze teatralnych mansjonów, a diabeł wyskakujący spod podłogi pokryty czarną sierścią, z rogami i twardym ogonem wygląda jak z szopki. Trudno się go bać i uwierzyć w jego prawdziwość. Niebo jest po prostu skrajnie teatralne. Wszak to początek przedstawienia zapowiedzianego przed chwilą w prologu. W teatrze jesteśmy, a nie w niebie. Gdy uniosą się następne zasłony na scenie pojawi się Faust w historycznym kostiumie, upozowany w swej pracowni nad stołem oświetlonym ciemnym, tajemniczym światłem. Jego status ontologiczny jest mocno nieokreślony. Nie wiadomo, czy nie jest kolejną postacią teatru w teatrze w teatrze. Dopiero po podpisaniu paktu z diabłem sytuacja na scenie radykalnie się odmieni: zacznie obowiązywać kostium współczesny. Faust założy na siebie obszerny płaszcz wędrowca- pielgrzyma i rozpocznie swą podróż przez świat do samych piekieł. A więc diabelska historia Fausta dzieje się tu i teraz, dziś, a nie w czasach znanych z legend i opowieści o doktorze Fauście. Dopiero w finałowej scenie spektaklu, która w dramacie należy już do części drugiej "Fausta" powróci teatralny kostium i alegoryczność widzenia, przebudzeniu Fausta na zielonej trawie towarzyszą elfy. Nad oknem sceny rozpościera się tęcza, zapowiedź nadziei na ocalenie duszy Fausta.

Wystawienie "Fausta" to przede wszystkim wydarzenie intelektualne. Jarocki niezwykle starannie przygotowywał się do tej inscenizacji, a do pomocy zatrudnił jeszcze Andreasa Wirtha, który służył zapewne za głos niemieckiej tradycji i rozjaśniał ciemne miejsca tekstu. W efekcie powstało przedstawienie niezwykle erudycyjne, nafaszerowane znakami i symbolami. Samo kabalistyczne niebo Giordano Bruno rozwieszone nad sceną wystarczyłoby za wszystkie rebusy przedstawienia, a to zaledwie jeden z wielu elementów, których rozszyfrowania wymaga od widzów reżyser. Może nawet tych wszystkich odniesień trochę za dużo, czasami ma się wrażenie, że erudycja przygniata żywioł teatru, który uwolniony zachwyca rozmachem i maestrią wykonania.

Tak dzieje się we wszystkich scenach z Małgorzatą. To bezsprzecznie najlepsza z dotychczasowych ról Doroty Segdy. Małgorzata wnosi na scenę żywioł poezji. Tak samo radość, jak i cierpienie zamknięte są w poetyckiej formie. Poezji podporządkowany jest też każdy gest Małgorzaty. Kiedy Małgorzata samotna przy rozświetlonym oknie martwi się swoją miłością mówiąc wiersz nieomal katatoniczny, kiedy przy studni rozmawia z Faustem (ta studnia nie jest już pojawiającą się w tekście studnią miejską, lecz studnią biblijną), kiedy wreszcie przychodzi samotna do pustego kościoła, zawsze ujmuje swoje emocje w zdyscyplinowaną i rozwibrowaną zarazem formę poetycką, jakby sama była żywym wierszem.

Gorzej, kiedy do głosu dochodzi ratio i erudycja. Jej uosobieniem jest Faust grany przez Jerzego Radziwiłowicza. Ciężko i bez wdzięku, co zrozumiałe, bo powiedziane już zostało, że Faust nie ma budzić naszej sympatii, a raczej odrazę. Niestety, postaci tej brakuje nośności i jasności intencji, tak jakby kierowało nią zbyt wiele motywacji jednocześnie. Faust grzęźnie w swoich monologach, których sensy nie docierają do widzów mimo klarownego i świetnego nowego przekładu Jacka Burasa. Sprawę ratuje Mefistofeles grany przez Jerzego Trelę. To diabeł przegrany, zadziwiony zepsuciem świata, które przerosło jego najśmielsze pomysły. Wciąż sprawia wrażenie, że gdyby nie zakład z Bogiem, pewnie chętnie zrezygnowałby ze swego szatańskiego rzemiosła. Po diabelsku jest też bezgranicznie szczery, nawet nie próbuje mamić swej ofiary jakimiś sztuczkami, które zdają się być dużo poniżej godności starego diabła.

ia Największą wadą przedstawienia Jarockiego jest moim zdaniem brak spójności :a między scenami kameralnymi i scenami zbiorowymi. Trudno znaleźć sposób na to, a by połączyć rozmowę Małgosi z Faustem przy studni z monumentalną, operową wręcz Nocą Walpurgi. Zresztą Noc Walpurgi jest właśnie najtrudniejszym miejscem w dramacie Goethego i jedną z najgorszych scen w przedstawieniu Jarockiego. Zaczyna się świetnie od wędrówki Fausta i Mefistofelesa przez góry Harzu. Niemal w zupełnej ciemności rozjaśnianej przez mały ognik świetlika. Potem niestety czar pryska i podobnie jak w scenie ludowej zabawy ("Przed bramą") na scenę wdziera się podejrzany realizm, rujnujący to, co udało się Jarockiemu zbudować w sprawie relacji z tym, co ponad ciasnym pudełkiem sceny. Przeklęta scena ta "Noc Walpurgi", piekielnie trudna i moim zdaniem nie do ugryzienia, jeśli reżyser nie posłuży się w niej jakimś wielkim i nośnym teatralnym znakiem.

Scenografia Jerzego Juka-Kowarskiego bywa w tym spektaklu znakomita. Równie znakomita, jak złe są zaprojektowane przez Niego kostiumy. Głównym elementem dekoracji są monumentalne kolumny wykonane z tektury. To chyba papierowe rury służące do nawijania wykładzin i dywanów w fabrykach. Świetnie budują każdą przestrzeń, nawet najbardziej tajemną, swą szlachemą surowością i autentycznością (nie powstały wszak w pracowniach teatralnych) gwarantują czystość scenograficz nych pomysłów. Tym trudniej zrozumieć, skąd na przykład w scenie u czarownicy pojawia się męczący teatralny dekor. Chyba, że chodziło o to, iż rzecz cała ma się rozgrywać w dwóch planach: planie współczesnej egzystencji Fausta i jego dawnej legendy. Wówczas do legendy przypisane byłyby wystawne teatralne dekoracje. Ale jak wytłumaczyć pojawienie się na scenie sztucznego czarnego pudla, skoro jeszcze chwilę wcześniej biegał po niej, wspaniały zresztą, żywy pudel królewski z krwi i kości. Dublowanie żywego psa, który przykuwa uwagę całej widowni, sztucznym i w dodatku brzydkim wydaje się raczej nieuzasadnione. Takich niekonsekwencji jest w przedstawieniu więcej. Można dostrzec je nawet w muzyce, skomponowanej przez Stanisława Radwana i Adama Korzeniowskiego, któremu powierzono najtrudniejszą scenę Nocy Walpurgi.

"Faust" nie jest jeszcze ani gotowy, ani zakończony. Myślę, że w pełni będzie można ocenić to przedstawienie dopiero po zrobieniu jego drugiej części. Tymczasem jednak mimo wielu niedoskonałości powstał spektakl ważny intelektualnie, w którym Jarocki ostro stawia pytanie o sens współczesnych dążeń. Nie daje żadnej recepty, nie mówi jak żyć, ani co robić, stawia jedynie pytanie, każdemu z widzów z osobna: "Czy żyjesz dobrze i słusznie?". A kiedy sztuka zakorzenia się mocno w etyce, spełnia swoje najgłębsze powołanie. Bądźmy cierpliwi, niech "Faust" dojrzewa.

Jarocki przerywa swoje przedstawienie w momencie dla Fausta najtrudniejszym. Teraz właśnie, po śmierci uwiedzionej Małgorzaty bohater znajduje się najdalej od zbawienia, którego osiągnięcie jest przecież głównym zadaniem teatru. Faust w pełni już poznał smak diabelskiego szczęścia, musi rozpocząć nowe dążenie, dokonać czynu. Wiemy, że zostanie zbawiony, ale to jego zbawienie będzie wielce podejrzane i, jeśli można tak powiedzieć, niepełne. Wszak rozwiązania z kategorii deus ex machina nie pasują w ogóle do tego tekstu, a taki właśnie jest finał drugiej części tragedii. Nie uwierzymy wszak łatwo, że Faust przestał być człowiekiem występnym. Póki co Faust jednak pozostaje w swoim czyścu, niesympatyczny, niemoralny i nieetyczny.

Teatr będzie musiał dalej walczyć o zbawienie. Jarocki kończy całość pięknym zdaniem z części drugiej, które wypowiada Faust zmierzając w stronę widzów: "Tę noc przetrwałaś ziemio niezmieniona". To druga mistrzowska sygnatura Jarockiego. Poczułem się tak, jakby ziemia się pode mną rozstąpiła. Zobaczyłem, że ciemności kryją ziemię, zobaczyłem jak wygląda ziemia nocą. Uwierzyłem, że wieczne dążenie zbawi teatr, nie tylko Stary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji