Artykuły

Manifest polityczny

Teatr powstaje z teatru tak jak literatura z literatury, przynajmniej ten wartościowy. Sztuka powstaje nie ze wspólnotowych namysłów, uzgadniania poglądów polityczno-społecznych, tylko wysiłkiem jednostki obdarzonej talentem, którego nie da się kupić jak ciastka w kawiarni Nowy Wspaniały Świat - pisze Elżbieta Baniewicz w Twórczości.

W książce Igora Stokfiszewskiego "Zwrot polityczny", wydanej w ubiegłym roku przez "Krytykę Polityczną", podoba mi się rozdział "Polskie ostrzeżenie". Jest w nim mowa o sytuacji kultury w kraju "triumfującego pochodu prawicowego radykalizmu o fundamencie religijnym" i konsekwencjach, jakie wynikają z tego faktu dla życia społecznego. Pod tezami tego tekstu nie tylko podpisuję się "obiema rękami". Mam także nadzieję, że środowisko "Krytyki Politycznej" (szczęśliwie nie daje się wciągnąć w istniejący układ partyjny) zdoła stworzyć alternatywny ruch społeczny, by wyłonić reprezentację sejmową obywateli o lewicowej wrażliwości, podchodzących z rezerwą do kapitalizmu w krajowym wydaniu, dominacji kościelnych interesów oraz klimatu nietolerancji w różnych dziedzinach. Na razie zwiększa się liczba ludzi, którzy nie mają na kogo głosować.

Igor Stokfiszewski, rocznik 1979 - krytyk literacki, dramaturg, członek zespołu "Krytyki Politycznej", współredaktor tomów prozy, reportaży wydawanych przez krakowski Halart - w swej książce-manifeście, złożonej z tekstów wcześniej publikowanych, podsumowuje przemiany ostatnich lat w polskiej literaturze, teatrze i sztukach wizualnych, czyli atakuje burżuja, którym dziś jest postmodernista-nihilista. Reklama na okładce zaciekawia mimo jawnej pretensjonalności. Pokolenie trzydziestolatków jest w fazie burzy i naporu, szykuje się do skoku na wszystkie dziedziny kultury, władzę polityczną, nauki, media, obyczaje, styl życia - i nic w tym dziwnego. Nadzieja zawsze w młodych, więc przed poparciem "obiema rękami" warto wiedzieć, co proponują.

Niestety inne rozdziały "Zwrotu politycznego" czyta się i z trudem, i z irytacją, bowiem pomieszanie dobrego samopoczucia i nonszalancji w traktowaniu dorobku poważnych intelektualistów, jak choćby Michał Paweł Markowski, z cytatami modnych filozofów, trafnych intuicji i naiwnej wiary w możliwość zmiany rzeczywistości przez sztukę rodzi styl fatalny. Oto jego próbka i zarazem manifest nowej wiary:

"Zwrot polityczny był wydarzeniem jednorazowego zerwania z racjonalną logiką końca historii i polityki. Jeśli połączył węzłem sumienia konserwatywnych rewolucjonistów i ludzi lewicy, to dziś otrzepuje się z fałszu opresyjnych wartości narracji konserwatywnej w procedurze prawdy o tym, co wspólne. Tak, wierzę, że zwrot polityczny polegał na natychmiastowej zmianie paradygmatu: z indywidualistycznego na wspólnotowy; z liberalnego na antyliberalny; z postmodernistycznego na uniwersalistyczny, któremu zawierzyli wszyscy przeciwnicy dominacji kapitału i podległego mu ustroju. Dokonał się za sprawą sztuk, które na powrót zaczęły ukazywać odmienne kodeksy wartości i włączyły się w proces kształtowania tego, co pojedyncze i uniwersalne. Ale wierzę również, że społeczna prawda jak wszy strząśnie fałszywe reguły konserwatywnego współistnienia, jak farbę zrzuci odpryski języków władzy i upokorzenia, które przebijają z konserwatywnych narracji. Zdarzy się zapewne, że dojdzie do pomieszania ogrodów i zmysłów, że emancypacyjna opowieść nie uzyska ram, które tradycyjnie przypisywalibyśmy lewicowemu repertuarowi praktyk życia i śmierci. Ale nie o tradycję tu idzie. Nawet nie o lewicę, lecz o prawdę. Ta zaś nie jest dana, nie można jej odkryć. Można do niej dążyć dzięki procedurom sztuki, polityki, nauki i miłości, które uruchomił zwrot polityczny. Prawda jest przyszłością".

Pięknie, nawet odrobinę za bardzo. Zwłaszcza jeśli przedtem ustawiło się innych (burżujów wierzących w demokratyczną i pokojową możliwość wymiany myśli) jako chłopców do bicia, wmawiając im, że nie dostrzegają "twórców, którzy od lat podążają ścieżką społecznej orientacji", bowiem "paradygmat masowy spaja wyobraźnię zwycięskich nihilistów". "My afirmujemy odmienny paradygmat, którego leksemy wyznacza teoria krytyczna, tradycja myśli przeciwstawiającej się unifikacji i instrumentalizacji życia. Afirmujemy porządek, którego nie dostrzegają oczy zanurzone w magmie współczesności, porządek, który cierpliwie budujemy w jej wnętrzu, drążąc kanaliki maleńkiego oświecenia".

Jak wszyscy natchnieni rewolucjoniści Stokfiszewski wierzy, że zmieni współczesny załgany, znieprawiony świat przez sztukę odkrywającą prawdę i tylko prawdę w geście wspólnoty łączącym twórców i odbiorców. Pisze o prozie, sztukach wizualnych i interesującym mnie teatrze. Tu jego idolami są Jan Klata i Michał Zadara, którzy pracowali w gdańskim Teatrze Wybrzeże za dyrekcji Macieja Nowaka, wzorcowej dla przemian w młodym, lewicowym teatrze. Tam także pracował Paweł Demirski jako dramaturg, chwalony pod niebiosa za swą postawę antyliberalną i antykapitalistyczną. Pewnie słusznie, tylko że w teatrze nie liczą się poglądy polityczne, choćby najbardziej słuszne, lecz talent. Otóż widziałam (i opisałam na tych łamach) trzy produkty owego talentu: "Wałęsę" z Gdańska, "From Poland with love" z teatru Łaźnia w Nowej Hucie oraz "Ifigenię" ze Starego Teatru w Krakowie. Pierwszy był sakramenckim nudziarstwem, niewiele mającym wspólnego z prawdą tamtych wydarzeń, drugi niewiarygodną chałą (a niejedną widziałam), trzeci przepisaniem Racine'a językiem Masłowskiej, tylko znacznie, znacznie gorszym. Paweł Demirski ma zapewne poglądy polityczne i artystyczne bliskie autorowi omawianej książki, ale dobrym dramaturgiem nie jest, jeśli w ogóle można do jego płodów stosować ten termin. Podobnie jest z twórczością Jana Klaty. Nie wystarczy w usta Sajetana z "Szewców" Witkacego włożyć "słuszne" teksty Slavoja Żiżka, by powstał dobry spektakl, jak chciałby Igor Stokfiszewski. I nic nie pomoże tu pomstowanie na burżuja nihilistę i konserwatywnych krytyków (ci pensje mają wyłącznie burżujskie i wyznają moherowy światopogląd). Publiczność zarówno "stara", jak i "młoda" nie chciała tego dzieła oglądać.

Sztuki nie robi się z idei, choćby najbardziej postępowych, rewolucyjnych czy konserwatywnych, lecz z obserwacji i doznawania życia, wyrażonych w niepowtarzalnej formie. Poza tym teatr, ten interesujący i twórczy, nie może być kopią ulicy, gazety ani rejestracją politycznych wydarzeń, jak wmawiają nam zwolennicy dramaturgii publikowanej przez Romana Pawłowskiego, także przez ideologa "Krytyki Politycznej" lansowanej bezkrytycznie. Reportaże społeczne (często cudze, wzięte z gazet albo telewizji) rozpisane na głosy nie są jeszcze dramaturgią, jak chcieliby młodzi, skupieni swego czasu w teatrach Gdańska, Legnicy, obecnie Wałbrzycha czy Bydgoszczy. Broń Boże widzów przed teatrem w skali jeden do jednego, bo wbrew medialnemu szumowi nie jest to teatr społecznej pasji, tylko twórczej nieudolności. Teatr powstaje z teatru tak jak literatura z literatury, przynajmniej ten wartościowy. Sztuka powstaje nie ze wspólnotowych namysłów, uzgadniania poglądów polityczno-społecznych, tylko wysiłkiem jednostki obdarzonej talentem, którego nie da się kupić jak ciastka w kawiarni Nowy Wspaniały Świat. Prawda w teatrze jest prawdą sztuki, nie życia i naprawdę nudne jest powtarzanie po raz enty tego samego. Książkę, gdy drażni, można odłożyć, z przedstawienia bez przerwy wyjść raczej trudno. Niestety miałam nieprzyjemność obejrzeć "Yermę" Federica Garcii Lorki, w dramaturgicznym opracowaniu ideologa "Krytyki Politycznej". Zamiast pięknego dramatu pulsującego erotyzmem, zrodzonego z bólu bezpłodnej kobiety, która nie spełniła się w macierzyństwie, zobaczyłam "nowoczesny" koszmar. Scenę wypełnia pochylona płaszczyzna, pokryta dwudziestoma czterema materacami. Chodzą po nich cztery kobiety w szpilkach, co nie przysparza im gracji, zwłaszcza że odziane zostały w tandetne halki z koronkami. Z seksu zostało oplatanie nogami lędźwi mężczyzn oraz tarzanie się po owych materacach, czyli "walka ciał bez słów". Z bólu niespełnionego macierzyństwa kilka monologów mówionych w rytm zdejmowanych i nakładanych butów, wobec czego słowa scenicznej Yermy "w gęstwinie swego ciała czuję mech emocji" brzmią groteskowo. Trudno poczuć empatię do postaci oszpeconych kostiumami, przejąć się cierpieniem Yermy - tak jest ten spektaklwyprany z emocji i prawdy przeżyć, czemu winien brak talentu reżysera Wojciecha Klem-ma i dramaturga Igora Stokfiszewskiego.

Lektura Zwrotu politycznego i "przeżycia" na spektaklu w Teatrze Studio potwierdzają stare przysłowie: Boże, chroń mnie przed przyjaciółmi, z wrogami poradzę sobie sama. (Poglądy polityczne "Krytyki Politycznej" podzielam, w przeciwieństwie do artystycznych).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji