Artykuły

Telenowela na Wielkanoc

Gdyby to ode mnie zależało, to in­formacje o "Historyji o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" Mikołaja z Wilkowiecka w dniu jej premiery w poniedziałkowym Teatrze Telewizji zdominowałyby cały program lokalnej "Piątki". Najwyraźniej jednak kierownictwo na­szej tv uznało, że należy w Wielkim Tygodniu pielęgnować cnotę skrom­ności i nie uchodzi chwalić się spekta­klem powstałym we Wrocławiu. Na nie­wiele się zdał fakt nagrodzenia go Grand Prix na ubiegłorocznych Opol­skich Konfrontacjach Teatralnych "Klasyka Polska". Ot, kolejne normalne przedstawienie.

Nie było ono jednak całkiem zwy­czajne. Pokazano przecież szesnastowieczne widowisko rezurekcyjne, które nie pojawiało się na scenie od czasu pamiętnych inscenizacji Kazimierza Dejmka na początku lat sześć­dziesiątych. Bodaj po raz pierwszy zobaczyliśmy też na szklanym ekranie najstarsze zachowane staropolskie mi­sterium. Zgodnie ze wskazówkami za­wartymi w Prologu można je było wy­stawiać "w kościele albo na cmentarzu". Piotr Cieplak wybrał zgoła inne miejsce. Dzisiaj Chrystus zmartwychwstaje w magazynie, a u jego grobu spotykamy nie postacie z Ewangelii, ale współ­czesnych ludzi. Ich archaiczna polszczyzna wcale nie przeszkadza nam uczestniczyć w dramacie wiary i zwątpienia. Śmierć i odkupienie do­tyczą nas wszystkich. Przed twórcami teatru religijnego zawsze stawał dyle­mat: czy ma on być teatrem, a zatem samodzielną formą artystyczną, czy też ma służyć wyłącznie przekazywaniu religijnych treści, z którymi nie powin­na konkurować uroda inscenizacji. Te­lewizja nie ułatwia rozwiązania tej kwestii. Trzeba bowiem znaleźć taki sposób pokazywania misterium, aby zachowany został jego sakralny sens i jednocześnie możliwy był bliski, wręcz intymny kontakt między wszy­stkimi biorącymi udział w odtwarzaniu zdarzeń Wielkiej Nocy.

Wrocławskim realizatorom udało się to znakomicie. Wojciech Rawecki, autor zdjęć, użył tylko jednej kamery, która podążając w ślad za aktorami, wręcz zaglądała im w twarze. Nie wy­woływało to zażenowania. Przewaga bliskich planów pozwalała natomiast zbudować atmosferę dobrze znaną z żywego teatru. Sprzyjała temu rów­nież muzyka. Orkiestra "Kormorany" nie akompaniowała aktorom - ona po prostu swoim graniem uczestniczyła w przeżywaniu Tajemnicy Męki Pań­skiej. Nie mogło być zatem mowy o sprzeczności między ostentacyjnym pokazywaniem pocieranych kieliszków wydających niebiańskie dźwięki a symbolicznym znaczeniem rekwizytów i ko­stiumów. Całość była niesłychanie jednorodna stylistycznie, a kilka scen z pewnością na dłużej zostanie w pa­mięci. Kiedy za aniołami wędrującymi do nieba-spadochronu po sznurowej drabinie posypało się pierze jak z roz­dartej poduszki, aż chciało się złapać choć jedno piórko. Na pamiątkę - na dowód tego, że uczestniczyliśmy w czymś ważnym i pięknym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji