Artykuły

"Diabeł i Pan Bóg"

STAŁA się rzecz zabawna: Sartre napisał przed dziewięciu laty dramaturgicznie słabą, filozoficznie mętną, artystycznie bardzo nierówną, budzącą przy tym moralny i ideowy sprzeciw współczesną sztukę, pt. "Diabeł i Pan Bóg", stanowiącą udialogowany wykład podstawowych tez sartre'owskiego egzystencjonalizmu - a warszawski Teatr Dramatyczny odczytał ją jako sztukę historyczną o wojnie chłopskiej w Niemczech w XVI w. z akcentami antykościelnymi i antykatolickimi, sugerując przy tym fałszywe uogólnienie: dramat rewolucji, jako "lekcja konieczności historycznych", wspartych "dziejową dialektyką dobra i zła".

Mówi o tym expressis verbis nie tylko cały program teatralny, opracowany przez Stefana Morawskiego, zdaniem którego Sartre w swej sztuce "ujawnia istotę Wojny chłopskiej w Niemczech".

DRAMAT PYCHY

TYM sugestiom programu (dali już ich ocenę niektórzy krytycy marksistowscy) uległ też w dużej mierze teatr, co uwidacznia się w inscenizacji sztuki, w rozbudowie i wyakcentowaniu scen i konfliktów peryferyjnych, w ustawieniu niektórych postaci. I oto wielki aktor Gustaw Holoubek, jeden z największych współczesnych artystów, swą znakomitą kreacją przekreślił te fałszywe spekulacje teatru, więcej: uratował nie tylko przedstawienie, ale i sztukę Sartre'a, z egzystencjalistycznej literatury filozoficznej zrobił teatr, literacką, pogmatwaną i rozwichrzoną psychologicznie postać Goetza ujął w karby artystycznej dyscypliny, wyostrzył ją i udrapierznił, dokonując tego, co tylko w pewnej mierze udało się autorowi: stworzył typ współczesnego egzystencjalisty o dużej dynamice intelektualnej, szamocącego się wśród ciemności w dramatycznym poszukiwaniu i odrzucaniu wartości absolutnych, z jego tragiczną pychą nitscheańskiego "nadczłowieka" i obsesją zła. W tej właśnie, Holoubkowej wykładni, jest "Diabeł i Pan Bóg" nie dramatem rewolucji lecz dramatem pychy i dramatem samotności. Dramatem człowieka, pragnącego określić i organizować świat, jak również określić i kreować siebie jedynie w oparciu o spekulacje filozoficzne odrzucające wszelki porządek moralny i organizujące go wartości absolutne.

Ale Holoubek nie jest chyba egzystencjalistą. Budując postać Goetza, stosuje twórczo brechtowski "Verfremdungseffekt", zachowując lekko ironiczny, komentujący dystans co kreowanej postaci, nie na tyle jednak, by w partiach wewnętrznych konfliktów z nią się nie utożsamiać. O takim właśnie kształcie postaci decyduje tu też w dużej mierze jego indywidualność artystyczna, jego warsztat aktorski o dominującej przewadze niezwykle sugestywnego aktorstwa intelektualnego; ale decyduje też na równo znajomość stre'owsklej filozofii jak i krytyczny do niej stosunek.

CZY "WYKŁAD ATEIZMU"?

CZY "Diabeł i Pan Bóg" jest sztuką ateistyczną? Tak ją odebrał teatr i taką jej wymowę chciał nadać przedstawieniu, a "Tygodnik Powszechny" nazwał ją (w tytule recenzji) "Teatralnym wykładem ateizmu". Czy słusznie?

Jeśli ma to być "wykład ateizmu", to wykład bardzo naiwny i wulgarny w swej argumentacji. Nie wiem, na ile próba skompromitowania dobra przez Sartre'a była (w drugiej i trzeciej części sztuki) świadomym zamierzeniem ideowym, na ile zaś wynikała z dramaturgicznego niedowładu. Zresztą już wyjściowa pozycja "czynienia dobra poprzez miłość" skażona była przez Goetza, demona zła (w akcie pierwszym), "szachrajstwem" (jak to sam określa), oszczerstwo i zakłamanie znaczy też cały szlak jego drogi od gry w kości, która zadecydowała o "przełomie" bohatera, poprzez oszukańcze "stygmaty" aż po ckliwe i oleodrukowe "państwo słońca", zbudowane przez Goetza w jednej ze swych wiosek. Ale skażona była przede wszystkim pychą Goetza: to nie wypływająca ze świadomości dokonania ogromu zła i chęci naprawienia wyrządzonych krzywd wewnętrzna potrzeba czynienia dobra poprzez miłość pchnęła go na tę nową drogę, lecz właśnie pycha, by z demona zła stać się "demonem dobra" i dorównać w tym Panu Bogu jak przed tym chciał dorównać Diabłu w złu.

I trudno doprawdy traktować poważnie jako wojujący ateizm całą tę naiwną "ateistyczną" retorykę; można jedynie mówić o wyraźnej obsesyjności, o dramatycznym opętaniu. Absolutem, o dramatycznych a beznadziejnych próbach wyzwolenia się z świadomości istnienia Boga, o podyktowanym pychą i świadomością własnej wielkości "szturmowaniu nieba", o patetycznych a bezsilnych buntach i wyzwaniach rzucanych Bogu, a podsycanych Jego cierpliwym milczeniem. Wszystko to znamy z literatury romantycznej, tylko, że być może Sartre idzie dalej w swej zaciekłej dociekliwości, bo w swej filozofii nie uporał się do końca z Tajemnicą Absolutu i zawisnął w próżni między niebem metafizyki a ziemią materializmu.

Smutna i ziejąca beznadziejnością jest omawiana sztuka. Ciśnie się pod pióro określenie "antyhumainistyczna" czy "ahumanistyczna". Łagodzi tę wymowę kreacja Holoubka sprowadzając ją z płaszczyzny natrętnego dydaktyzmu na płaszczyznę poznawczą przez odkrywczą interpretację jej głównego bohatera i przez utrzymanie obiektywnego dystansu wobec przekazywanych przez niego treści. Szkoda, że po tej właśnie linii nie poszedł reżyser i że w takiej właśnie jak Holoubek konwencji nie zagrali pozostali wykonawcy.

Trzeba im zresztą oddać sprawiedliwość: w ramach narzuconej przez reżysera koncepcji (z której jedynie Holoubek potrafił się na szczęście wyłamać) stworzyli szereg interesujących postaci - tyle tylko, że były to postacie nie ze współczesnej lecz historycznej sztuki. Jedynie HENRYK BĄK jako Heinrich próbował uwspółcześnić i uogólnić dramat księdza-zdrajcy, miał jednak fałszywy start, gdyż już pierwszym wejściem zapowiadał swoją zdradę, więc decydująca scena z Biskupem nie mogła przynieść jego dramatycznego załamania. JANUSZ PALUSZKIEWICZ zrobił zresztą tego Biskupa na zbira, jak IGNACY GOGOLEWSKI potraktował swego Arcybiskupa jako młodego, intrygującego dworaka - a przecież jak wynika z tekstu, jest on człowiekiem starszym (w premierowej obsadzie gra go BOLESŁAW PŁOTNICKI). Mocnym atutem przedstawienia są dekoracje JANA KOSIŃSKIEGO, szczególnie śliczny fronton katedry i bardzo sugestywne w swej dramatycznej funkcji jej wnętrze (scena w katedrze należy zresztą do najsłabszych w sztuce). Brzydkie natomiast i dziwaczne są kostiumy).

Szkoda, że nie reżyserował przedstawienia Holoubek; podciągnąłby wówczas wszystkie jego elementy pod własną, czytelną i sugestywną kreację jako jej dramaturgiczną podbudowę, przez co spektakl zyskałby na zwartości i klarowności oraz artystycznej jednolitości. Przy tym wszystkim jednak dobrze się stało, że nawet w tym kształcie umożliwiono nam to pouczające i pobudzające spotkanie z Sartrem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji