Artykuły

Czas Wierszalina

Towarzystwo Wierszalin - Teatr w Supraślu: PRAWIEK I INNE CZASY wg Olgi Tokarczuk. Reżyseria: Sebastian Majewski, scenografia: Dorota Kołodyńska, muzyka: Jakub Ostaszewski. Gościnne występy w Teatrze Małym w Warszawie 11 i 12 X 1997.

CZASOPRZESTRZEŃ

Przez dłuższą chwilę na scenie panuje półmrok, w którym majaczą niejasne kształty postaci siedzących nieruchomo na ławach, jakieś pozawieszane na sznurkach wokół nich przedmioty. Cisza staje się się coraz bardziej nieznośna. W końcu jedna z postaci wstaje, podchodzi do innej i jakby przebudza tamtą z letargu. Ze światła wynurzają się konkretne sylwetki wieśniaków. Widać też wiszące dzwonki i butelki. Orkiestra nieskomplikowanych instrumentów naśladujących jęki, popiskiwania, zawodzenia, śmiechy będzie akompaniamentem widowiska. Rytuał mycia rąk wprowadza bohaterów w działania, miejsce i wspólny czas, w którym opowiedzą każdy własną historię. Prawiek, według powieści Olgi Tokarczuk Prawiek i inne czasy, to kolejna rzeczywistość stworzona przez Towarzystwo Wierszalin. Nowa i zarazem już dobrze znana. Bo Prawiek, miejscowość na drodze z Taszowa do Kielc, to niemal tak jak Gręboszów z Klątwy czy Zabłudów z Głupa, zapomniana, leżąca gdzieś na obrzeżach ziemi i zarazem w samym "środku wszechświata". Ludzkie podłości i najwyższe uniesienia oglądamy tu jak pod szkłem powiększającym, pytania najprostsze nabierają wymiaru uniwersalnego. W surowej, przaśnej, niekiedy wręcz chropawej estetyce Tomaszuka i aktorów Wierszalina wyrażają się powracające wciąż fascynacje kulturą pogranicza, ale też ludowością szerzej rozumianą, zawartą w obrzędzie naiwną mądrością. Losy mieszkańców Prawieku, przeżywających miłość i nienawiść, wielkoduszność i zazdrość, pokój i wojnę, cierpiących w grzechu i spragnionych oczyszczenia, przypominają bajki-niebajki o Turlajgroszku, Olbrzymie, Głupie czy Medyku.

Tu jednak mityczny czas przypowieści zastępuje czas linearny, który określa istotę Prawieku. Czas staje się koniecznym wymiarem przestrzeni i sprawia, że mamy do czynienia nie tyle z miejscem, co raczej z czasoprzestrzenią. Czas jest bohaterem nowego przedstawienia Wierszalina. On determinuje ludzkie doświadczenie. Czas każdego człowieka z osobna i czas społeczności podporządkowanej kalendarzowi liturgicznemu. Czas pojedynczej rzeczy i czas rośliny poddane rytmowi natury. I wreszcie Boski czas panujący nad pozostałymi.

OŁTARZE

Twórcom przedstawienia udało się pokazać owe czasowe złożoności przede wszystkim za sprawą zgrabnie skrojonej adaptacji, choć oczywiście zubożającej niezwykle gęstą w plastycznym opisie narrację książkową. Rysunek postaci jest w spektaklu ogół oszczędny, lecz wyrazisty. Pozostały tylko te fragmenty, krótkie dialogi, pojedyncze zdania, które nadają bieg najważniejszym wydarzeniom. Osobę i jej charakter określa nie tylko słowo, ale przede wszystkim teatralny znak: wizerunek granej przez która postaci, namalowany na drewnie - jak z dziecięcej wyobraźni. Aktor trzymając autoportret przed sobą jest bohaterem, a zarazem zachowuje status opowiadacza. Ten stosowany już przez Wierszalin zabieg stwarza możliwości godzenia dwóch planów gry, zmian ról i pomysłowego rozgrywania scen, np. porodu - kiedy to spod przyciskanego do brzucha obrazka wysuwa się drugi.

Magię słowa zastępuje umowny gest, dający nierzadko efekt nowy, całkiem zaskakujący, nieuświadamiany w czasie lektury tekstu. Charakter związku starego dziedzica Popielskiego (Aleksander Skowroński) z młodziutką malarką futuryzmu i faszyzmu Marią Szer (Joanna Kasperek, która gra także rolę bezdomnej Kłoski, jej córki Ruty oraz urzędniczki pocztowej, potrafi stworzyć całkiem różne, przekonujące, kolorowe typy) wyraża ich szalony, ekstatyczny, a przy tym zabawny taniec. Pomysłowość rozwiązań jest walorem tego przedstawienia, a brak dosłowności nadaje pomysłom lekkość. Zmiany we władzy, ustroju, stosunkach międzyludzkich w ciągu wieku ukazuje detal kostiumu czy dekoracji, konfiguracje postaci, a nie np. na siłę robiona charakteryzacja.

Konwencja obrazkowa pozwala także na ustawienie w widomy sposób wyższego porządku rzeczywistości. Pośrodku sceny, w miejscu gdzie stoi podwyższenie, a na nim wielofunkcyjna skrzynia-trumna (jest łodzią, kiedy indziej łóżkiem, to znów stołem), bohaterowie dwukrotnie wznoszą ołtarz na wzór średniowiecznego, złożonego z drewnianej nastawy i skrzydeł z wyobrażeniami świętych i archaniołów. Raz pojawia się na nim wizerunek Matki Boskiej Jeszkotlowskiej, a w ostatniej scenie, niczym księga, otwiera się widok Prawieku otoczony czterema strzegącymi go archaniołami. Niektórym z mieszkańców Prawieku towarzyszą dołączeni do ich portretów malowani aniołowie stróże. Portrety zmieniają się w ikony. Tworzenie ołtarza może być zatem udziałem wszystkich postaci. Wszyscy wierzący przecież zostali powołani do świętości i mogą stać się częścią powstającego dzieła. Prawiek zaś pozostając w centrum zdaje się miejscem świętym i wybranym, a zarazem najzwyklejszym. Przy ołtarzu odbywa się nieustanne misterium ludzkiego życia. Zycie i umieranie są tajemnicą i błogosławieństwem.

INNE POZNANIE

Obecność ołtarza wyznacza liturgiczny porządek rzeczy prostaczkom, a zarazem jest odzwierciedleniem istnienia wyższej racji. Jednak nie dla wszystkich. Dziedzic Popielski - racjonalista, zamknięty na cudowne działanie obrazu Matki Boskiej Jeszkotlowskiej, pragnie zgłębić cel czasu. Dostępuje innego niż reszta objawienia: poprzez "Ignis futuus, czyli Pouczającą grę dla jednego gracza", podarowaną mu przez rabina. Jej skomplikowane zasady opisują drogę pionków - figurek ludzi i zwierząt, przez labirynt ośmiu Światów, które należy przebyć, aby się od nich uwolnić. Wszelkie wybory, których gracz dokonuje od chwili wyrzucenia ośmiościennej kostki, są pozorne, bo zostały podjęte wcześniej, z góry. Każdy ze światów jest zły, czasami stanowi wariant starotestamentowego epizodu: ofiary Kaina i Abla, próby Hioba, pomieszania języków. Jednak ostateczne rozwiązanie nie jest do końca jasne. W przedstawieniu ten wątek wydaje się jeszcze trudniejszy do ogarnięcia niż w powieści. Być może wynika z niego przekonanie, wywiedzione z teodycei Leibniza, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów. W grze, w jaką gra dziedzic, mamy do czynienia z wieloma światami, które konfrontujemy z realnym. W obronie doskonałości Bożego dzieła Leibniz dowodził, że wszelkie ograniczenia tego świata składają się w rezultacie na jego harmonijność. Pomimo więc ułomności Izydora, ambiwalentnych uczuć Genowefy, egoizmu Pawła, choroby Misi, prostytuowania się Kłoski, śmierci najbliższych świat rzeczywisty jest dobry. Panuje w nim wolność. Co więcej, daje on możliwość dalszego doskonalenia w podarowanym nam przez Boga czasie. Prawiek jako osobny świat stanowi domkniętą całość - takim przedstawia go Olga Tokarczuk i tak wygląda na scenie, gdzie ze szczególną troską zadbano o spójność wybranych wątków. Przy pozornym bałaganie w dekoracjach istnieje niezauważalna na pierwszy rzut oka cała sieć nitek, dróg, osi, które wyznaczają plan akcji. W tym chaosie panuje precyzja.

NOWE OBSZARY?

A jednak pozostaje niedosyt. Tyczy on w niewielkim stopniu tego akurat przedstawienia. Ale wywołany przez nie, odnosi się do Wierszalinowej twórczości w ogóle, zwłaszcza w ostatnim czasie. Przyglądając się z żywym zainteresowaniem, niekiedy czułością i głębokim wzruszeniem, pierwszym ważnym przedstawieniom: Turlajgroszka, Merlina, Klątwy, dało się zauważyć dynamiczny rozwój tego teatru. Prawda i prostota były punktem wyjścia dla poszukiwań formalnych i tekstowych. W oparciu o nie wierszalinowcy budowali świat ludowych rytuałów, religijnych wyborów, duchowych hierarchii, zawsze pełen sprzeczności, niejednoznacznych postaw, za to bez cienia fałszu, nadmiernej stylizacji, cepelii. Pierwotność i rodzimość spraw, o których mówili, odpowiadała szorstkości w ekspresji aktorów (reprezentujących poziom wyższy niż obecnie, w zmienionym składzie), za każdym razem innej, ze spektaklu na spektakl wymowniejszej. Eksperymenty na planach żywym i lalkowym przynosiły zaskakujące rezultaty: w Klątwie Tomaszuk prawie całkowicie zrezygnował z drewnianych lalek. Pozostawił tylko figurki dzieci i po raz pierwszy chyba w historii teatru tak przejmująco ich tragedię unaocznił. Klątwa miała zresztą otworzyć Tomaszukowi drogę do wielkiej klasyki. W jakimś momencie pojawił się, zaniechany do tej pory, projekt realizacji Nie-Boskiej komedii.

Póki co, Wierszalin zatacza coraz mniejsze kręgi, z różnym powodzeniem zanurza się w "wygodnej" dla siebie moralitetowej literaturze, powtarza te same chwyty (drewniane tabliczki z zaklejonymi fotografiami bohaterów jak w Dybuku lub z malowanymi podobiznami jak w Prawieku). Miejsce podpatrzonego obyczaju, osobliwego języka, oryginalnej religii zajmuje nierzadko powierzchownie ukazany folklor, którego formę obliczono na odbiór zagranicy (przykładem nieszczęsny, płaski jak naleśnik Dybuk). Trzeba jednak przyznać, że żywe zainteresowanie, z jakim Teatr się tam spotyka, przypieczętowują liczne, prestiżowe nagrody. W tym także najwyższa nagroda Fringe First, przyznawana na festiwalu w Edynburgu za Medyka, nawiązującego do poetyki z pierwszego okresu twórczości. Dokąd poprowadzi swój teatr Piotr Tomaszuk i czy znajdzie pomimo pęknięć "możliwość dalszego doskonalenia"? Być może Prawiek stworzy taką szansę odbicia. Życzę mu tego z całej duszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji