Artykuły

Buddyjski melodramat

"Taniec Delhi" w reż. Iwana Wyrypajewa w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Gruszka tańczy "Taniec Delhi" w Narodowym i w naszej wyobraźni

Pamiętacie te radzieckie filmy o niemożliwej miłości, te "Dworce dla dwojga" czy "Lecą żurawie", na których łzy ciurkiem lecą z oczu, a po seansie chce się pierwszej napotkanej kobiecie wykrzyczeć w obecności jej partnera osiłka: "Jekaterina Iwanowna, ja was lublju!"? "Taniec Delhi" żeruje na stylistyce melodramatu. Pokazuje bohaterów dobrych i prawych uwikłanych w uczucie silniejsze niż moralność, rodzina, dobro ogółu. Wyrypajew kopiuje radziecką czułostkowość, spauperyzowane czechowowskie klimaty i rozkłada je na czynniki pierwsze: przeciągłe spojrzenia, górnolotne frazy, serca na dłoni. A potem spiętrza je ad absurdum. Tyle że nie o absurd i drwinę tu chodzi.

Zaczyna się tak. Tancerce Katii (Karolina Gruszka) umiera matka (Aleksandra Justa). Dziewczyna jeszcze w szpitalu wyznaje miłość żonatemu mężczyźnie (Paweł Paprocki), ale zostaje odrzucona. Nikt nie ma do nikogo pretensji. Katia nie czuje bólu ani po stracie matki, ani po eleganckiej odmowie Andrieja, który kocha inną. Zamiast cierpienia jest jakieś antyuczucie. Zaskakuje naiwny, nademocjonalny styl mówienia aktorów, niemal na jednym oddechu. To są nieprawdziwi ludzie w nieprawdziwym świecie - tyle że po kilkunastu minutach nieznośna maniera staje się naturalnym językiem bohaterów. Mylnych trików jest więcej. Wyrypajew oddziela siedem mikroscenek opadaniem eleganckiej włoskiej kurtyny, aktorzy wychodzą do ukłonów, maszyniści przemeblowują scenę. Orientujemy się jednak, że zmiany scenografii są kosmetyczne. Reżyser przestawia akcenty, miesza konteksty, gra z kolejnością wyznań i uczuć, uśmierca coraz to inną osobę, o czym informuje wciąż ta sama rezolutna pielęgniarka (Agata Buzek).

W tej strategii nie ma jednak zabawy "dublami", mnożeniem alternatywnych biografii i zdarzeń. "Duble" Wyrypajewa służą dojrzewaniu bohaterów i widzów do ukrytego na początku filozoficznego tematu. Tytułowy "Taniec Delhi" to wymyślony przez Katię taniec "antytaniec", który jest "nią samą, jest tańcem, jest końcem tańca". Zrodził się w niej pod wpływem wizyty na bazarze w stolicy Indii, w miejscu największego stężenia cierpienia, nieszczęścia, brzydoty. Czy można tworzyć dobro ze zła? Przecież samej tancerce i jej widzom taniec daje szczęście i nadzieję, przemienia ból w jego nieobecność. Jest czymś nienazywalnym, niemożliwym do opisu. Aż chciałoby się zobaczyć, jak Gruszka go tańczy. Tylko że Wyrypajewowi chodzi o to, by ona tańczyła wyłącznie w naszej wyobraźni. Żeby coś w nas zatańczyło. Reżyser toczy spór o etyczność sztuki, przygląda się paradoksom współczucia i miłości. "Taniec Delhi" to melodramat w służbie buddyzmu zen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji